Zeznania dawnych bliskich współpracowników mogą pogrążyć poprzedniego lokatora Białego Domu.

Niewielu byłych wysokich pozycją współpracowników Donalda Trumpa z jego czasów w Białym Domu wciąż stoi za byłym prezydentem. W federalnym procesie, który będzie dotyczyć podejmowanych przez niego prób nielegalnego odwrócenia wyniku wyborczego, są gotowi zeznawać jego dawni niezachwiani polityczni sojusznicy – były wiceprezydent Mike Pence oraz William Barr, były minister sprawiedliwości. Prócz osobistych prawników Trumpa były to osoby najbliżej Gabinetu Owalnego w newralgicznym okresie końca 2020 r. – już po przegranych przez niego wyborach, ale przed zaprzysiężeniem Joego Bidena, które zostało poprzedzone zamieszkami w amerykańskiej stolicy.

Kluczowy świadek

Wyjątkowo obciążające dla Trumpa mogą być zeznania Pence’a, przez cztery lata jego zastępcy. Ubiegający się obecnie o republikańską nominację prezydencką konserwatysta z Indiany potwierdził, że w kluczowych tygodniach poprzedzających szturm trumpistów na Kapitol spisywał notatki ze swoich rozmów z Trumpem. Już wcześniej publicznie oceniał, że jego dawny szef chciał złamać konstytucję i nie powinien starać się o powrót do Białego Domu.

– Pence byłby kluczowym świadkiem, biorąc pod uwagę to, co wie o rozmowach w kręgu doradców Trumpa i o procesie certyfikacji wyniku wyborczego w Kongresie, którego był administratorem. Trudno będzie zarzucić mu brak wiarygodności, bo jako wiceprezydent postąpił zgodnie z prawem – tłumaczy Mateusz Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Sporą wagę mogą też mieć zeznania Barra, który urząd ministra sprawiedliwości USA opuścił 23 grudnia 2020 r. Wiadomo, że część urzędników zatrudnionych w jego resorcie współpracowała z otoczeniem Trumpa w próbach odwrócenia wyniku wyborczego. Wiedza Barra o szczegółach może się okazać cenna dla prokuratury.

Barr przez niemal cały okres prezydentury Trumpa twardo go bronił. Krytykował np. śledztwo prokuratura Roberta Muellera w sprawie rosyjskich kontaktów otoczenia byłego prezydenta. Oceniał, że to polityczny show demokratów. Po odejściu z rządu stał się jednak przeciwnikiem Trumpa. Teraz twierdzi, że oskarżenie wniesione przez specjalnego prokuratora Jacka Smitha to „wymagająca sprawa”, ale zasadniczo „nie jest sprzeczne z pierwszą poprawką do Konstytucji Stanów Zjednoczonych”.

Na powoływaniu się na pierwszą poprawkę, uznawaną w USA za wprowadzającą szeroką wolność wypowiedzi, będzie się opierać linia obrony Trumpa, który nie przyznaje się do żadnej winy. Oskarżany jest o spisek w celu popełnienia przestępstw przeciwko Stanom Zjednoczonym oraz ograniczenia prawa do głosowania. Prokuratura będzie starała się udowodnić, że Trump miał świadomość, że jego wypowiedzi o wyborczych fałszerstwach to kłamstwa, a fałszywe twierdzenia miały realny wpływ na rząd.

Przeciągać do wyborów

Akt oskarżenia przygotowany przez Smitha był trzecim wobec Trumpa w ostatnich miesiącach. – Śledztwo specjalnego prokuratora dotyczące przetrzymywania tajnych dokumentów na Florydzie zaczyna się 20 maja 2024 r. Powinno potrwać trzy–cztery tygodnie. Druga sprawa, w której znamy już daty, dotyczy fałszowania dokumentów w Nowym Jorku. Tu rozprawa ma się zacząć pod koniec marca przyszłego roku. Też powinna potrwać maksymalnie do miesiąca. Choć oczywiście jest jeszcze możliwość apelacji. Otoczenie Trumpa będzie chciało przeciągać rozprawy aż do wyborów i dalej, tak by procesy stały się bezprzedmiotowe w przypadku wygrania przez niego głosowania – przekonuje Piotrowski.

W ocenia analityka PISM „choć można powiedzieć, że elita odwraca się od Trumpa, to nie oznacza to odwrotu wyborców”. – Ostatecznie nie wydaje mi się, by to wszystko Trumpowi szkodziło politycznie. Prawnie, jeśli dojdzie do stwierdzenia winy w którejkolwiek ze spraw, oczywiście grożą mu poważne konsekwencje – zastrzega rozmówca DGP.

Kto do debaty

Pierwsza okazja do bezpośredniego spotkania między Trumpem a skonfliktowanym z nim dawnym zastępcą będzie już 23 sierpnia w Milwaukee podczas pierwszej prawyborczej debaty u republikanów. Pence we wtorek oficjalnie zakwalifikował się do tego telewizyjnego wydarzenia, przekraczając liczbę 40 tys. indywidualnych donatorów, co było jednym z wymogów organizatorów oprócz co najmniej 1 proc. poparcia w sondażach. Prócz niego na scenie zobaczymy z pewnością m.in. gubernatora Florydy Rona DeSantisa.

Trump, zazwyczaj lubiący telewizyjne starcia, oficjalnie nie potwierdził jeszcze swojego udziału w debacie. Sugerował, że nie widzi w tym sensu, bo przecież mocno przewodzi w sondażach.

– Trump zawsze wychodził zwycięsko z debat. Nawet jeśli był atakowany, to obracał wszystko na swoją korzyść. On zawsze może posunąć się o jeden krok dalej niż inni. Nie wyobrażam sobie, by bez uszczerbku na wizerunku mógł posunąć się tak daleko np. Pence – twierdzi Piotrowski. ©℗