Najgorszy dla nas scenariusz to ten, w którym nie dość, że republikanie mają większość w obu izbach Kongresu, to jeszcze narracja izolacjonistów zwycięża.

Z Jarosławem Szczepańskim rozmawia Anna Wittenberg
8 listopada odbędą się w USA wybory do Kongresu. W 36 stanach Amerykanie wyłonią też gubernatorów. To wewnętrzna sprawa USA czy nas też te głosowania powinny interesować?
Powinny, bo te wybory mogą mieć ogromny wpływ na politykę zagraniczną. Polska prowadzi proxy war (wojna zastępcza - red.) na Ukrainie, a bez pomocy Stanów Zjednoczonych nie możemy jej kontynuować. Tymczasem za oceanem zaangażowanie w Europie nie jest dobrze widziane przez część sił politycznych. Partia Republikańska ma silną frakcję izolacjonistów. Nie jest ona dominująca, ale jest bardzo głośna i wpływa na postrzeganie polityki zagranicznej. W połowie października Kevin McCarthy, który - jeśli republikanie wygrają - prawdopodobnie zostanie przewodniczącym Izby Reprezentantów, zapowiedział, że nie będzie już dla Ukrainy „czeku in blanco”. Frakcja ta jest wspierana przez największe prawicowe media - Tucker Carlson z Fox News od dawna mówi, że z Ukrainy trzeba się wycofać, a głównym tematem jest gospodarka.
Jaki wynik byłby dla nas najlepszy?
Najbardziej korzystna z naszej perspektywy byłaby patowa sytuacja w Kongresie. Stałoby się tak, gdyby w Senacie większość mieli demokraci, a w Izbie Reprezentantów - republikanie. Wówczas przepychanki między izbami mógłby wykorzystywać prezydent Joe Biden, który przy pomocy executive orders (rozporządzeń) będzie dalej prowadzić swoją politykę.
A scenariusz najgorszy?
To ten, w którym nie dość, że republikanie wygrywają wszędzie, to jeszcze narracja izolacjonistów przeważa. Wielu Amerykanów uważa, że trzeba przestać rozwiązywać problemy całego świata i zająć się gospodarką. I trudno się dziwić - w tej chwili Stany mają wiele trudności wewnętrznych - inflacja, spowolnienie, fala migrantów na południowej granicy. Ta ostatnia kwestia ma zresztą duży potencjał polityczny - od miesięcy w kierunku USA podążają rzesze migrantów z Ameryki Środkowej, ale także z Europy Wschodniej czy Afryki.
Mają podobny problem jak my na granicy białoruskiej?
Na to wygląda, ale kiedy rozmawiam z naukowcami zza oceanu, oni tłumaczą: nie, nie - to wy macie hybrid war, a my po prostu jesteśmy najlepszym możliwym krajem na świecie, więc dlatego ludzie walą do nas drzwiami i oknami. Przeciętni obywatele nie postrzegają tego jako zagrożenie. Ale mogą, jeśli narracja izolacjonistyczna zwycięży. Wówczas Amerykanie zajmą się swoimi problemami, a my znajdziemy się w bardzo trudnej sytuacji.
Co musiałoby się stać, żeby sprawy przybrały taki obrót?
Na szczęście szansa jest niewielka, bo Donald Trump nie jest izolacjonistą, a Republikanie wystawili wielu jego ludzi. Były prezydent powoli wraca do łask - jeszcze w ubiegłym roku jego przyszłość się ważyła. Dziś widać w sondażach, że Amerykanie nie chcą go już ukarać za wszelką cenę. Uważają też, że jego zaangażowanie w ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 r. było dyskusyjne. Czas leczy rany. Trump jeździ więc po Stanach i wspiera kandydatów. Republikanie są na niego skazani.
Jarosław Szczepański doktor habilitowany nauk o polityce i administracji, pracuje na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Specjalizuje się w systemie politycznym USA. Jest stypendystą Fundacji Fulbrighta / Materiały prasowe
Nie mają lepszego lidera?
Są potencjalni dobrzy kandydaci, jak choćby gubernator Florydy Ron DeSantis. Ale republikanie są zakładnikami Donalda Trumpa. W wyborach prezydenckich w 2024 r. albo go wystawią, albo on wystawi sam siebie i podzieli w ten sposób konserwatywny elektorat. Dopóki nie będzie miał drugiej kadencji albo nie znudzi się polityką, nie mają wyjścia.
Jakie są najważniejsze tematy w tej kampanii?
Według badań: gospodarka i inflacja, kwestia aborcji, dostęp do broni, migracje. Pozostałe stały się trochę mniej istotne. Przy czym gospodarka i aborcja zyskały na znaczeniu w określonych grupach wyborców. Scena amerykańska jest dramatycznie spolaryzowana. Politycy obu partii mówią do swoich wyborców o różnych rzeczach, bo oni interesują się różnymi rzeczami. Demokraci mówią o kwestii dostępu do broni, o aborcji. Republikanie uznają, że to załatwione tematy. Ich obchodzą sprawy gospodarki, migracje.
Czy kwestia rywalizacji z Chinami i sprawa Tajwanu są istotne w tej kampanii?
Przynajmniej od kilku lat są bardzo ważne, zwłaszcza od prezydentury Trumpa. To jeden z powodów, dla których izolacjonizm jest wymierzony szczególnie w kontynent europejski: wycofujemy się z niego, bo nie mamy tam żadnych interesów. Tymczasem naprzeciwko stoją Chiny, które są naszym najpoważniejszym konkurentem. Chociaż to też może ulec zmianie, bo ostatnie badania pokazują, że Chińczycy oszukują w sprawach gospodarczych - ich PKB może być nawet o 40 proc. mniejsze, niż pokazują oficjalne statystyki. Oszukują też z demografią - w oficjalnych statystykach brakuje kilkudziesięciu milionów obywateli. Chiny ogólnie mają problem demograficzny z powodu nadwyżki mężczyzn nad kobietami i wzrastającego odsetka seniorów.
Czyli tak jak rosyjska armia okazała się kolosem na glinianych nogach, tak może się nim okazać chińska gospodarka?
To możliwe. Szwedzki politolog Rudolf Kjellén, który jako pierwszy użył pojęcia „geopolityka”, mówił też o „demopolityce”. To ujęcie, które zakłada, że demografia warunkuje politykę państw. Być może to ona będzie decydowała o przyszłych losach świata. Państwa co do zasady można podzielić na te, które mają problemy z demografią, i na te, które nie mają. Stary Kontynent, Rosja i Chiny to starzejące się społeczeństwa. Nie mają zastępowalności pokoleń i muszą szukać deski ratunkowej. W tej perspektywie wojna w Ukrainie może być dla Rosji próbą pozyskania bliskich kulturowo obywateli, których da się niewielkim kosztem zrusyfikować. Zresztą Polska w tej perspektywie może być największym zwycięzcą wojny w Ukrainie. Podczas niedawnego forum ekonomicznego w Karpaczu eksperci mówili mi, że 20 proc. migrantów wewnętrznych w Ukrainie chce migrować dalej na zachód, czyli do Polski. Rząd wykorzystuje tę tendencję, wprowadzając ustawę specjalną, która nadaje Ukraińcom status półobywatela. Jest ona wzorowana na Karcie Polaka z jedną tylko różnicą - przewiduje szybką ścieżkę do nabycia obywatelstwa. Hiszpanie robią to samo - zasysają obywateli bliskich kulturowo z Ameryki Południowej. Wszystko to jest łataniem dziur demograficznych. USA nie mają takich problemów. Z tej perspektywy starcie Chin i USA rysuje się optymistycznie dla Stanów Zjednoczonych.
Rozumiem, że w USA nie jest to problemem, bo tam naród jest czym innym niż w Europie.
Tak, w Ameryce to tylko kategoria polityczna. Obywatelem USA jest osoba, która posiada paszport. W Chinach trzeba się urodzić, ale Amerykaninem może zostać już każdy.
Wracając do Tajwanu - dlaczego niewielka, odległa wyspa jest dla Amerykanów tak ważna?
Tajwan jest odległy z naszej perspektywy. Z punktu widzenia Amerykanów jest po drugiej stronie oceanu, w dodatku w połowie drogi na Hawaje. W administracji prezydenckiej pojawiły się głosy, że w razie czego Amerykanie będą walczyli o Tajwan. To pokazuje, ile znaczą stosunki transpacyficzne, a ile transatlantyckie. Do Ukrainy Amerykanie wysyłają „tylko” broń i pieniądze czy szkolą żołnierzy. Partnerstwo Transpacyficzne (Trans-Pacific Partnership - TPP) zajmowało Obamę, Trumpa, teraz zajmuje Bidena. Pobrexitowa Wielka Brytania nie ma skrawka plaży wokół Pacyfiku, a chce aplikować do tego partnerstwa. Może to brzmi jak wymysł, ale ciężar stosunków międzynarodowych przesunął się dziś do tego stopnia, że można by się zastanowić, czy nie powinniśmy rysować map z centralnie położonym Pacyfikiem.
Po tym jak Elon Musk przejął Twittera, w amerykańskich mediach pojawiły się głosy, że wpłynie to na wyniki wyborów do Kongresu. Czy tak rzeczywiście się stanie?
Nie sądzę, żeby w tak krótkim czasie dało się za pomocą tej platformy wpłynąć na wyniki wyborów. W social mediach można kreować tematy dyskusji, a te, wokół których kręci się kampania, zostały zabetonowane już w poprzednim roku. Twitter będzie mógł odegrać znaczącą rolę przed wyborami prezydenckimi w 2024 r. Zwłaszcza, jeśli Elon Musk zdecyduje się przywrócić na platformę Donalda Trumpa.
Do czego będzie można wykorzystać to medium?
Brytyjski politolog Steven Lukes stworzył teorię o trzech wymiarach władzy. W jednym z tych wymiarów władzę sprawują ci, którzy ustalają agendę dyskusji. I to jest właśnie przypadek Elona Muska - poprzez medium społecznościowe zarządza tematami, które są poruszane w debacie. W dodatku sam Musk może się stać tematem kampanii. Niewykluczone, że amerykańscy politycy uznają, iż pora na uregulowanie sfery cyfrowej na europejską modłę.
Czego możemy się spodziewać przed wyborami prezydenckimi w 2024 r.?
Tego, że dobrze już było. Kolejna kampania będzie kryzysowa - podstawowe współczynniki makroekonomiczne pokazują, że sytuacja może być gorsza niż w 2007 r., kiedy mieliśmy kryzys na rynku mieszkaniowym. W USA cyklicznie bada się, jaki procent Amerykanów jest w stanie w razie nagłego wypadku wydać 400 dol. Przed pandemią 62 proc. osób było na to stać. Dzisiaj połowa nie ma tych 400 dol. Jak już wspominałem, republikanie zapewne wystawią Donalda Trumpa, który postara się pokazać, jakie oszczędności poczynił w pierwszej kadencji. Trump próbował zakwestionować ład powstały po II wojnie światowej, uważając, że nie służy on interesom USA. Mało kto o tym mówi, ale groził np. wystąpieniem ze Światowego Związku Pocztowego (UPU).
Co to znaczy?
UPU to organizacja, która ułatwia dostarczanie przesyłek na całym świecie. Kraje nie muszą podpisywać umów o warunkach dostarczania poczty, bo standardy ustalone są przez organizację. Trump uważał, że przyjęty system opłat pocztowych dawał Chinom przewagę konkurencyjną, a USA przynosił straty finansowe. Zagroził, że jeśli sytuacja się nie zmieni, opuści związek. Podobnych wątpliwości było więcej i one na pewno wrócą razem z kryzysem finansowym. Pojawi się pytanie: dlaczego USA mają płacić za światowy porządek.
Między innymi w Europie.
Trump pokazał, że amerykańskie zaangażowanie w Europie jest ważne, tylko Europa musi za nie zapłacić. Polska płaci bardzo wiele, więc liczy na pomoc USA. Prawdopodobnie w głowach naszych rządzących jest logika transakcyjna: jeśli kupujemy sprzęt za miliardy dolarów i budujemy elektrownię, to nie po to, żebyście nas zostawili.
A demokraci?
Jeśli mam przewidywać, ich będą zajmować kwestie związane z wolnościami obywatelskimi: aborcja, związki partnerskie i prawo do prywatności. Problemem dla demokratów jest to, że Joe Biden jest bardzo niepopularny. Jego notowania trochę poprawiła postawa wobec wojny w Ukrainie. To polityk zimnowojenny, więc ta sytuacja jest dla niego zrozumiała: mamy USA kontra imperium zła. Ale to za mało. Z drugiej strony niewystawienie go w kolejnych wyborach byłoby kiepskim krokiem wizerunkowym i przyznaniem się do porażki. ©℗