Sobota jest drugim w tym tygodniu dniem ogólnokrajowego strajku brytyjskich kolei. Podobnie jak w czwartek, obsługiwanych jest tylko ok. 20 proc. połączeń, ale w skróconych godzinach.

Łącznie to już szósty tego lata dzień strajków kolejowych, które organizuje RMT, związek zawodowy pracowników kolei, transportu morskiego i drogowego. Pierwszy, trzydniowy protest odbył się pod koniec czerwca, później jednodniowy pod koniec lipca, a teraz w czwartek i sobotę, przy czym poważne zakłócenia odczuwane są też w dniach następujących po strajkach.

Przyczyną protestu jest nierozwiązany spór między RMT a kilkunastoma prywatnymi przewoźnikami kolejowymi, których w negocjacjach reprezentuje operator trakcji kolejowej Network Rail, o wysokość podwyżek płac, warunki pracy i redukcje zatrudnienia.

Sekretarz generalny RMT Mick Lynch ponownie ostrzegł w sobotę, że kolejne strajki są bardzo prawdopodobne. Zarzucił też brytyjskiemu rządowi, że wpływa na firmy kolejowe, powstrzymując je przed zaoferowaniem pracownikom większych podwyżek. Minister transportu Grant Shapps odparł te zarzuty, przekonując, że to władze związków zawodowych uniemożliwiają porozumienie, bo gdyby przedstawiły swoim członkom obecne propozycje - podwyżka o 8 proc. rozłożona na dwa lata - z pewnością byłyby one zaaprobowane.

Kwestia podwyżek płac stała się w Wielkiej Brytanii w ostatnich miesiącach drażliwym tematem w związku z przyspieszającą inflacją, która powoduje, że realne wynagrodzenia zmniejszają się. W lipcu roczna stopa inflacji po raz pierwszy od 1982 r. przekroczyła 10 proc., przy czym według prognoz szczyt dopiero nastąpi w czwartym kwartale.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)