Odwołana wizyta szefa MSZ Rosji w Belgradzie wywołała lawinę oskarżeń. Moskwa stara się zachować bliskie związki z Serbami, jednak ci unikają jednoznacznych deklaracji.

Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow miał wczoraj odwiedzić Belgrad. W planach dwudniowej wizyty były spotkania z serbskimi politykami z prezydentem kraju Aleksandarem Vučiciem na czele, a także ze zwierzchnikiem serbskiej Cerkwi patriarchą Porfiriuszem (Periciem) i z przywódcą bośniackich Serbów Miloradem Dodikiem. Po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę Ławrow nie gościł jeszcze w żadnym państwie europejskim. Odbył za to podróże do Algierii, Arabii Saudyjskiej, Bahrajnu, Chin, Indii i Omanu.
Podróż została jednak w ostatniej chwili odwołana, bo trzy kraje zamknęły przed ministrem przestrzeń powietrzną. O decyzji Bułgarii, Czarnogóry i Macedonii Północnej poinformowały dzień przed wizytą serbskie „Večernje novosti”. Alternatywy były – własny samolot mogli wysłać po Ławrowa Serbowie – jednak z nich nie skorzystano. Być może Moskwa uznałaby takie rozwiązanie za upokarzające, a być może – jak spekuluje rosyjski „Kommiersant” – Belgrad doszedł do wniosku, że to dobry pretekst, by odwołać przyjazd Ławrowa i nie psuć sobie wizerunku na Zachodzie. Vučić od kilku dni dawał do zrozumienia, że wizyta może się nie odbyć, choć gdy ją odwołano, publicznie wyraził swoje niezadowolenie. – Suwerenne państwo zostało pozbawione prawa do prowadzenia polityki zagranicznej. Zablokowano międzynarodową działalność Serbii na kierunku rosyjskim – skarżył się wczoraj Ławrow, a rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow określił działania trzech państw bałkańskich mianem „wrogich”.
– Wizyta Ławrowa jest teraz bardziej potrzebna Rosji niż Serbii. Zachód naciska, byśmy przyłączyli się do sankcji, a wizyta szefa MSZ wysłałaby zły sygnał. Rosja chciała w ten sposób zademonstrować, że to jej strefa interesów. A to tylko nasiliłoby presję Zachodu na Serbię – powiedział „Kommiersantowi” Aleksandar Popov, szef Centrum Problemów Regionalnych w Belgradzie. Wcześniej premier Ana Brnabić skarżyła się, że ona i Vučić z pozycji najważniejszych osób w państwie muszą zajmować się logistyką przyjazdu Ławrowa. Prezydent zapowiedział w związku ze skandalem orędzie do narodu. Przemówienie miało zostać wyemitowane wczoraj wieczorem, po zamknięciu tego wydania DGP. Wizyta ministra miała poprzedzać inne ważne spotkanie. W piątek Belgrad ma odwiedzić kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Prorządowy tabloid „Blic” interpretuje to jako oznakę rywalizacji między Rosją a Zachodem o względy Serbii w kontekście agresji na Ukrainę, a chorwacki „Večernji list” – jako dowód, że Vučić wciąż stara się usiedzieć na dwóch krzesłach jednocześnie, deklarując zarówno przyjaźń z Rosją, jak i zamiar akcesji do Unii Europejskiej.
Serbska prasa przewidywała, że Ławrow zechce podczas wizyty przedstawić szczegóły trzyletniego układu gazowego, który wstępnie uzgodnili prezydenci obu państw podczas rozmowy telefonicznej 29 maja. Vučić tryskał po niej optymizmem. – Jeśli zrealizujemy wszystko, co uzgodniliśmy z Władimirem Putinem, będziemy mieli komfortową zimę, a po rozmowach z Gazpromem dokładnie określimy, ile zapłacimy za metr sześcienny gazu. Dzisiaj mamy cenę trzykrotnie niższą, a zimą będzie ona 10–12-krotnie niższa niż ta, którą płaci reszta Europy – mówił prezydent Serbii. Szczegóły umowy nie zostały ujawnione, jednak według telewizji RTS cena wyniesie 310–408 dol. za 1 m sześc. Miałaby to być nagroda za postawę Serbii wobec wojny. Serbowie wprawdzie poparli trzy potępiające Rosję rezolucje Zgromadzenia Ogólnego ONZ, jednak – mimo nacisków UE i USA – nie przyłączyli się do sankcji, a linie Air Serbia dopiero pod presją Zachodu zrezygnowały z lotów do Moskwy, jako ostatni europejski operator poza białoruską Bieławią.
Rosjanie postrzegają Serbię jako potencjalnego sojusznika, choć ta – mimo tradycyjnej sympatii do Rosji – stara się nie drażnić ponad potrzebę europejskich partnerów. Szczególną rolę w pomysłach Moskwy na destabilizację Bałkanów odgrywa też Republika Serbska (RS), jedna z części składowych Bośni i Hercegowiny (BiH), a zwłaszcza lider tamtejszych Serbów Milorad Dodik, od 2006 r. postać numer jeden w RS. BiH jako jedyny europejski kraj obok San Marino i Szwajcarii ma kolektywną głowę państwa. Składa się ona z trzech osób, przedstawicieli Boszniaków (bośniackich muzułmanów), Chorwatów i Serbów, a decyzje zapadają jednogłośnie. Odkąd Dodik w 2018 r. wszedł w skład prezydium, blokuje niemal wszystkie działania organu, a sterowane przezeń władze RS kontynuują dążenia do sparaliżowania organów władzy centralnej oraz jak najdalej idącego uniezależnienia się rządu w Banja Luce od Sarajewa. Także metodą faktów dokonanych, wbrew zapisom konstytucji BiH i porozumienia z Dayton z 1995 r., które zakończyło wojnę w tym kraju. Pojawiają się nawet groźby secesji.
Dodik liczy na wsparcie z Belgradu, choć jest dlań niewygodnym partnerem. Serbia nie chce być postrzegana, niczym w latach 90., jako główna siła destabilizująca Bałkany, ale też nie może wprost zanegować dążeń rodaków z BiH. Rosja takich rozterek nie ma i szerokim gestem wspomaga Dodika, choćby w szkoleniu oddziałów paramilitarnych, które w zamyśle RS, choć wbrew bośniackiemu prawu, mają stanowić zalążek samodzielnej armii Republiki Serbskiej. Część ekspertów obawia się, że Moskwa postara się w najbliższym czasie w jakiś sposób zdestabilizować Bałkany, postrzegając je jako kolejny front w zimnej wojnie z Zachodem. Z tego względu prozachodni komentatorzy z Bałkanów z niepokojem patrzą na aktywizację dyplomatyczną Dodika, który miał się spotkać z Ławrowem w Belgradzie, a 17 czerwca wybiera się do Moskwy na spotkanie z Putinem. – Żyjemy w regionie, w którym wojna jest niemożliwa, ale niewykluczona – skomentował paradoksalnie w rozmowie z bośniackim dziennikiem „Oslobođenje” serbski politolog Igor Bandović. ©℗