UE stać na ograniczanie importu rosyjskich surowców, ale do podjęcia ostatecznych decyzji wciąż brakuje woli politycznej.

Mimo rosnącej presji na objęcie sankcjami rosyjskich dostaw gazu, ropy naftowej i węgla, w przededniu szczytu w Brukseli między unijnymi stolicami panuje impas. Jeśli nie zostanie przełamany, szefowie rządów UE zapowiedzą jedynie – niewiele znaczące z punktu widzenia rosyjskich zdolności do finansowania działań wojennych w najbliższych tygodniach – ograniczenie zależności od rosyjskich dostaw „tak szybko, jak to możliwe”. Zdaniem wielu analityków zmianę tego stanowiska może wymusić dopiero kolejna faza eskalacji rosyjskiej agresji, np. wykorzystanie broni chemicznej lub zmasowanych bombardowań Kijowa.
Szefowa dyplomacji Niemiec, lidera grupy sceptyków, która sygnalizowała w piątek możliwość zmiękczenia kursu, w tym tygodniu podtrzymała sceptyczne stanowisko wobec energetycznych restrykcji. Dalej idących sankcji w sektorze energii nie chce też Holandia, drugi co do wielkości importer rosyjskich surowców w Europie. Jej premier Mark Rutte mówi o konieczności stopniowego niwelowania zależności od rosyjskich dostaw, ale podkreśla, że nie da się tego zrobić z dnia na dzień. W najtwardszy sposób o sankcjach energetycznych mówi Budapeszt. – Nie zgodzimy się na sankcje, które uderzą w bezpieczeństwo energetyczne Węgier – powiedział w poniedziałek szef MSZ tego kraju Péter Szijjártó. Na forum europejskim stanowisko to jest tłumaczone wysokim poziomem zależności od dostaw surowców ze Wschodu. Inne kraje, które polegają w dominującej mierze na rosyjskich dostawach, jak Polska, Słowacja czy Litwa, popierają jednak restrykcje surowcowe z embargiem włącznie.
Zdaniem dr. Dominika Héjja, specjalisty od polityki węgierskiej z Instytutu Europy Środkowej, w wypowiedziach węgierskich polityków nieprzypadkowo mowa o sankcjach energetycznych jako „czerwonej linii”, ale nie pojawia się słowo „weto”. – Viktor Orbán pozostawia sobie furtkę do zmiany stanowiska na wypadek, gdyby pozostał całkowicie osamotniony w swoim sprzeciwie albo gdyby został w inny sposób zmuszony do odwrotu, np. na skutek zastosowania przez Rosję broni chemicznej. Koszty obstrukcji w takim scenariuszu byłyby dla Węgier zbyt wysokie – mówi DGP ekspert. Jak zaznacza, sprzeciw Budapesztu wobec restrykcji, które dotknęłyby największe źródło dochodów Kremla (od początku wojny przekroczyły one już próg 17,5 mld euro), najprawdopodobniej utrzyma się jednak co najmniej przez kolejne dwa tygodnie – do momentu rozstrzygnięcia wyborów do węgierskiego parlamentu. – Zmiana kursu przed głosowaniem byłaby dla Fideszu politycznym samobójstwem. Niskie ceny energii są znakiem firmowym Orbána od niemal dekady, a filarem jest sojusz z Rosją. Węgierska zależność od dostaw rosyjskich to owoc świadomego wyboru władz, na co wskazuje choćby brak zainteresowania gazem skroplonym, do którego Węgry mogłyby mieć dostęp poprzez chorwacki terminal na wyspie Krk – tłumaczy Héjj. Ekspert dodaje, że na zmianę stanowiska rządu nie naciska węgierska opinia publiczna, w związku z czym nie jest pewne, że polityka energetyczna Budapesztu znacząco zmieniłaby się w przypadku zmiany władzy.
Z najnowszego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego o alternatywnych źródłach dostaw surowców energetycznych dla Europy wynika, że – choć będzie to kosztować – UE mogłaby zrezygnować ze znacznej ilości importowanych z Rosji węglowodorów. Najtrudniejsze byłoby to w przypadku gazu – tu zależność od dostaw ze Wschodu jest największa. Jak wskazuje PIE, w latach 2016–2019 większość państw Unii zwiększała import błękitnego paliwa z Rosji. Tak było m.in. w przypadku Węgier (+29 proc.), Słowacji (+16 proc.) i Litwy (+11 proc.). Dodatkowo Gazprom kontroluje ok. 12 proc. pojemności magazynów w UE. Zatłoczenie tych instalacji na początku marca było dwukrotnie niższe niż średnia dla całej UE.
– Różne państwa mają zupełnie odmienne pozycje. My wysokim kosztem, ale jesteśmy w stanie pozbyć się tych surowców, ale wiele państw nie zdywersyfikowało np. odbioru gazu tak jak my. Dlatego dla niektórych mogłoby to oznaczać wręcz ograniczenie produkcji energii, a nie tylko wyższe koszty – mówiła na prezentacji raportu Joanna Maćkowiak-Pandera, prezes Forum Energii. Aczkolwiek wskazała, że ograniczenia nie są niemożliwe. – Sytuacja w Ukrainie się zaostrza, trudno oczekiwać, że będziemy się temu tylko przyglądać – dodawała.
PIE przekonuje, że tylko w 2022 r. UE mogłaby ograniczyć import rosyjskiego gazu nawet o 91 proc. Kluczową rolę miałoby odegrać zwiększenie dostaw LNG, który zrekompensowałby nawet 50 mld m sześc. z 137,5 mld m sześc. przesyłanych z Rosji. „Obecne możliwości importu LNG w Unii sięgają 156 mld m sześc., z czego w ostatnich trzech latach wykorzystywano więcej niż połowę” – wskazano w raporcie. Znaczną część rosyjskiego gazu pozwoliłby zrekompensować czasowy wzrost generacji w elektrowniach węglowych (22 mld m sześc.), oszczędność energii poprzez obniżenie temperatury w pomieszczeniach o 1 st. C (14 mld m sześc.) czy czasowa rezygnacja z wygaszania części elektrowni jądrowych (12 mld m sześc.). Dzięki tym i pomniejszym zabiegom niezastąpiony gaz rosyjski stanowiłby jedynie 13,5 mld m sześc.
Polska dzięki nowej infrastrukturze gazowej, która ma wejść do użytku w tym roku, znajdzie się w korzystniejszej sytuacji niż wiele państw UE. Większe problemy może mieć jednak z odejściem od rosyjskiej ropy. Mimo to PIE nie wyklucza znacznego uniezależnienia się od dostaw ze Wschodu. „Obecnie Naftoport (w Gdańsku) ma przepustowość 40 mln t ropy naftowej rocznie. W 2021 r. wykorzystano 17,9 mln t, co do tej pory było najwyższym wynikiem w historii portu” – wskazują autorzy raportu.
W ocenie PIE w krótkim terminie dość trudno będzie zastąpić natomiast rosyjski węgiel – w 2019 r. stanowił on 44 proc. całego importu do UE.