Pandemia przeobraża demografię USA. Szukając bezpiecznych przedmieść, cieplejszego klimatu i niskich podatków, Amerykanie masowo porzucają duże miasta.

W okresie od lipca 2020 r. do lipca 2021 r. populacja USA wzrosła o blisko 400 tys. osób, czyli o ok. 0,1 proc. W skali roku to najmniej od początku XX w. i rozpoczęcia takich badań demograficznych przez rządowe Biuro Spisu Ludności. I pierwszy raz od 1937 r., gdy przyrost nie przekroczył 1 mln mieszkańców.
„Wzrost populacji spowalnia od lat z powodu niższych wskaźników urodzeń i zmniejszającej się emigracji do USA. Jednocześnie wskaźniki śmiertelności rosną z powodu starzenia się populacji” – tłumaczy w oświadczeniu Kristie Wilder, demografka z Biura Spisu Ludności. W tym roku spadek tempa jest jednak wyjątkowy. W drugiej dekadzie XXI w. średnio przybywało ponad 2 mln Amerykanów rocznie, a jeszcze w 2016 r. było to 2,3 mln. Tegoroczne 393 tys. podtrzymywane jest głównie przez imigrację, a nie przyrost naturalny. Do Stanów Zjednoczonych na stałe przeprowadziło się w 2021 r. 250 tys. osób. Na tym polu statystyki także wyhamowały, częściowo z powodu restrykcyjnej polityki poprzedniego prezydenta Donalda Trumpa, a częściowo przez pandemię koronawirusa.
COVID-19 przeobraża krajobraz ludnościowy USA, wydatnie przyczyniając się do przyspieszenia innych trendów demograficznych. „Po II wojnie światowej Amerykanie wyjechali swoimi nowymi samochodami na nowe autostrady i przenieśli się na przedmieścia, na zawsze zmieniając amerykański sposób życia. Dzisiaj internet i praca zdalna zapowiadają przemianę na podobną skalę, eliminując potrzebę mieszkania w pobliżu biur. Dwugodzinny dojazd do pracy kilka dni w tygodniu może być opłacalny, jeśli pozwala na większy dom i mniejszą ratę kredytu – nabierające rozpędu zjawisko wyjaśnia magazyn „The Economist”. Szacuje się, że z powodu przejścia na pracę zdalną czy hybrydową miejsce zamieszkania może zmienić łącznie 14–23 mln Amerykanów. To 9–13 proc. siły roboczej w USA.
W migracji wewnątrzkrajowej można wyróżnić dwie tendencje, mocno zauważalne już przed pandemią. Po pierwsze, Amerykanie opuszczają wielkie i drogie aglomeracje na rzecz mniejszych miast, przedmieść i terenów wiejskich. Po drugie, kierują się do ciepłych stanów na południu i zachodzie kraju, często o niskich podatkach. Atrakcyjne cenowo obszary poza miastem stały się w pandemii jeszcze bardziej przyciągające. Za przystępniejszą cenę można w nich nadal mieszkać w relatywnie bliskiej odległości od dużych miast. Oprócz kwestii finansowych rolę odgrywają także czynniki społeczne. W trakcie pandemii koronawirusa amerykańskie miasta odnotowują wzrost przestępczości, lockdowny doprowadziły do wyludnienia centrów, a wiele biznesów upadło. Obszary pozamiejskie pozostają w większości relatywnie bezpieczne, ograniczenia koronawirusowe są tu mniej uciążliwe, nierzadko są też mniej restrykcyjnie przestrzegane.
Uciekający z gigantycznych aglomeracji Amerykanie często kierują się do miast o średniej jak na amerykańskie warunki wielkości. Spore wzrosty populacyjne odnotowują m.in. Austin w Teksasie, Jacksonville na Florydzie czy miejsca znane do tej pory głównie z wakacyjnych wypadów, jak Bend w Oregonie czy okolice kalifornijskiego jeziora Tahoe. Początek fali migracji widać w Portoryku, na którym w przeciwieństwie do 50 stanów USA nie ma podatku od zysków kapitałowych. Niezmiennie pożądana jest Floryda, zwłaszcza okolice Miami. W Palm Beach co najmniej 10 domów zostało w tym roku sprzedanych za minimum 85 mln dol. Ceny potroiły się tu od początku pandemii. Floryda – podobnie jak inne stany na południu oraz zachodzie – przyciąga ciepłym klimatem. Obecnie 62 proc. Amerykanów mieszka na zachodzie i południu kraju. W 1970 r. było to 48 proc. Odsetek mieszkańców Środkowego Zachodu i Wschodniego Wybrzeża spadł w ciągu ostatniego pół wieku z 52 proc. do 38 proc.
Te przemiany niosą ze sobą konsekwencje polityczne, gdyż na podstawie statystyk ludnościowych stanom przyznawane są fundusze federalne oraz miejsca w Kongresie. W 2020 r. z powodów demograficznych jedno miejsce w Izbie Reprezentantów straciła Kalifornia. Bogaty stan na zachodzie pozostaje też najbardziej zaludniony, ale mierzy się z problemem odpływu ludności z powodu wysokich podatków i cen. W pandemii na stałe wyjeżdża z niego miesięcznie dwa razy więcej mieszkańców niż przed COVID-19. Według danych firmy Spectrum Location Solutions od stycznia z Kalifornii wyniosło się aż 114 firm, a najmocniej dotyka to technologiczny hub w okolicach San Francisco. W poszukiwaniu niższych podatków tysiące Kalifornijczyków wybierają Arizonę, Teksas czy Tennessee. W teksańskim Dallas aż 20 proc. nowych przybyszów pochodzi z Kalifornii.