„Szczyt dla demokracji” ma cementować Zachód w rywalizacji z Chinami i Rosją.

Obiecywany już podczas kampanii wyborczej Joego Bidena międzynarodowy „Szczyt dla demokracji” to flagowa inicjatywa Białego Domu o wymiarze zarówno wewnętrznym, jak i zagranicznym. Prezydent Stanów Zjednoczonych chce pokazać, że jest demokratą nie tylko z powodu swojej politycznej afiliacji. Walkę o demokratyczne wartości 79-latek konsekwentnie uznaje za jedną ze swoich głównych misji. Tak zresztą oceniał stawkę swojej ubiegłorocznej rywalizacji z Donaldem Trumpem.
Rozpoczynające się w czwartek dwudniowe wirtualne wydarzenie to pierwszy szczyt takiego rodzaju. Amerykanie chcą, by stał się on platformą szczerej wymiany opinii o wyzwaniach, przed którymi stoją rządy demokratyczne. Wśród nich Biały Dom wymienia obronę przed tendencjami autorytarnymi, walkę z korupcją oraz promowanie praw człowieka i wolnych mediów. Szczyt - jak oczekują gospodarze - ma rozpocząć dłuższy proces, w trakcie którego rząd USA wraz z innymi państwami i organizacjami pozarządowymi opracuje nowe zobowiązania i inicjatywy. W przyszłym roku, na drugiej edycji szczytu, zainteresowani przedstawią raport, w jaki sposób zmierzyli się ze zdefiniowanymi zagrożeniami. Administracja Bidena przyznaje, że Stany Zjednoczone także mierzą się z problemami czy niedostatkami demokracji. Dlatego administracja w trakcie szczytu ma się zobowiązać do lepszej ochrony procesu wyborczego przed nadużyciami i dokładniejszej kontroli eksportu, by sprzedawane technologie nie były wykorzystywane do łamania praw człowieka.
- Celem jest demokratyczna odnowa w starszych zachodnich demokracjach i redemokratyzacja tam, gdzie reformy utknęły w martwym punkcie - mówi DGP Jörg Forbrig, ekspert German Marshall Fund. Forbrig wymienia cztery elementy, by można było uznać proces redemokratyzacji za sukces. Pierwszy to zmierzenie się przez zachodnie demokracje z ich wewnętrznymi problemami, co ma wzmocnić ich atrakcyjność i wiarygodność. Drugi to przyznanie przez USA i Europę, że demokracje często wspierają autorytarne rządy w innych miejscach świata, nie wywierają na nie presji, a często wręcz pomagają. Za trzeci ekspert GMF uznaje wspieranie demokratycznych reform, m.in. rozwój społeczeństwa obywatelskiego czy wolnych mediów. Po czwarte, wreszcie „światowe demokracje potrzebują poważniejszych działań, by powstrzymać wpływ sił autorytarnych, zwłaszcza Rosji i Chin”.
W trakcie zaognionej rywalizacji z Pekinem troska Bidena o demokrację służy jako naturalna oprawa polityki zagranicznej USA. Ma też posłużyć Amerykanom do konsolidacji wspólnego frontu, opartego na wartościach, ale nie tylko. Przy zaproszeniach administracja kierowała się nie tyle obiektywnymi kryteriami, ile względami strategicznymi. Wśród gości Białego Domu będą oskarżane o populizm Indie Narendry Modiego czy Brazylia Jaira Bolsonaro (więcej na temat kontrowersji dotyczących listy gości w tekście poniżej). Wśród uczestników będzie też Polska. - W stosunkach z Warszawą USA od dawna zwracają uwagę na demokrację i bezpieczeństwo. W ostatnich latach Waszyngton priorytetowo traktował obawy dotyczące bezpieczeństwa kosztem zainteresowania wyzwaniami polskiej demokracji. Teraz Biały Dom chciałby wysłać sygnał, że demokracja i bezpieczeństwo to dwie strony tego samego medalu, a bez silnej demokracji Polska nie będzie bezpieczna - ocenia Forbrig. - Wiele nowszych demokracji, nie tylko w Europie Środkowej i Wschodniej, doznało osłabienia rządów prawa, podważania wolności i pluralizmu mediów, kurczenia się przestrzeni dla społeczeństwa obywatelskiego. Starsze demokracje są zaś kwestionowane przez populizm i ekstremizm, korupcję na wysokim szczeblu, przemoc wobec polityków, dziennikarzy i mniejszości - uważa nasz rozmówca.
Budowanie zaufania do demokracji to w ocenie otoczenia Bidena wymagające wyzwanie, a ambicje Chin i Rosji są trudne do powstrzymania. - Liberalna demokracja jest w defensywie. Uznawana jest tylko za jeden z wielu politycznych systemów, nawet nie aż tak istotny, także w oczach niektórych na Zachodzie - stwierdza na łamach „The Economist” były prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves. Nie ma wątpliwości, że o konsensus wśród - jak to określa Biały Dom - „zróżnicowanej grupy światowych demokracji” nie będzie łatwo. Amerykanom w znacznym stopniu chodzi jednak także o symbolikę. Szczyt ma wezwać demokracje do kontrataku, wlać nadzieję w serca demokratów na całym świecie i pokazać atrakcyjność ich wartości.