Unia Europejska powinna jednym głosem rozmawiać z krajami, z których pochodzą migranci. One oczekują pomocy dla swoich obywateli, ale nie przyjmują ich z powrotem – mówi Olaf Jansen, szef ośrodka pierwszego kontaktu dla cudzoziemców w Eisenhüttenstadt.

Ilu migrantów przebywa obecnie w ośrodku pierwszego kontaktu w Eisenhüttenstadt?
Dokładnie 1363, miejsc mamy prawie 2 tys. W sumie w Brandenburgii w czterech placówkach pierwszego kontaktu, takich jak nasza, przebywa teraz 2,3 tys. ludzi. Miejsc jest dla 4,4 tys., tak więc w żaden sposób nie można powiedzieć, że sytuacja jest krytyczna. W tym roku z Białorusi przybyło do Brandenburgii ok. 3,8 tys. osób, z Grecji ok. 1,1 tys. i ok. 2 tys. z innych państw. W sumie ponad 6 tys. Sytuacja jest wymagająca, bo w ostatnim czasie mamy do czynienia z szybkimi wzrostami. Ale jest to jak najbardziej do opanowania.
Szybki wzrost przypomina lata 2015-2016, ale liczby bezwzględne zdecydowanie nie. Nie można tego porównywać także dlatego, że jesteśmy lepiej przygotowani, postępowania administracyjne przebiegają sprawniej. Ludzie złapani przez policję od razu do nas trafiają, wyłapujemy także tych spośród przybyszów, którzy dopuścili się przestępstw. Jest ich niewielu. Większość osób, które tu trafiają, nie jest straumatyzowana, oni po prostu muszą porozmawiać. Większość nie była prześladowana, może mają trochę adrenaliny po doświadczeniach na granicy polsko-białoruskiej, ale wystarcza taka rozmowa rozładowująca.
Kim są przybysze?
Obecnie 90 proc. osób, które do nas trafiają, przechodzi przez granicę polsko-białoruską. Oni są zatrzymywani wzdłuż granicy między Polską i Brandenburgią. Czasem są przewożeni przez przemytników za granicę do samych Niemiec, innym razem są zostawiani przed granicą i ostatni odcinek pokonują sami. Są różne „deale”, czasem to zależy po prostu od polskich taksówkarzy.
Są to głównie iraccy Kurdowie. Jest sporo Syryjczyków, którzy przebywali od dłuższego czasu w obozach w Libanie, oraz Afgańczycy przebywający ostatnio w Iranie. I też trochę Irańczyków. Zdarzają się też Afrykańczycy z Etiopii, Erytrei czy Kenii. Afgańczyków, którzy w ostatnim czasie uciekli z Afganistanu, nie odnotowaliśmy. Ci ludzie są tu od kilku dni do kilku tygodni, a potem przenoszeni są do innych ośrodków. W sumie w procedurze azylowej przebywają około czterech miesięcy. Pojedyncze przypadki dłużej.
Z czego żyją?
Mają tutaj pełne wyżywienie i oczywiście ubrania. Dostają również 160 euro miesięcznie na osobiste wydatki. Jak tylko wyjdą z kwarantanny, mogą opuszczać ośrodek, to w końcu wolny kraj.
Czasem słyszy się o problemach w ośrodkach, m.in. scysjach między migrantami różnych narodowości.
Tutaj jest bardzo spokojnie, choć też stale są policjanci. Nasze doświadczenia są takie, że im więcej represji, tym więcej napięć. Mamy sześciu psychologów i dużo pracowników socjalnych, Brandenburgia jest jednym z niewielu krajów związkowych, które proces przyjmowania migrantów mają dobrze ustrukturyzowany. Dwa lata temu mieliśmy ok. 120 incydentów rocznie, a w tym roku tylko 12. To radykalnie spadło.
Dlaczego ci ludzie trafiają do Niemiec?
Dla nich to jest teraz szansa. Za stosunkowo niewielkie pieniądze można kupić relatywnie bezpieczną podróż.
Co to znaczy „niewielkie”?
Będąc w Turcji, można kupić lot i wizę na Białoruś za 3-4 tys. dolarów. W Mińsku są autobusy czy samochody, które ich dowożą na granicę i potem ostatni odcinek muszą przejść sami. Ta granica to oczywiście dla nich punkt niebezpieczny, to trochę zabawa w kotka i myszkę z polską Strażą Graniczną. Rekordzista próbował granicę polsko-białoruską sforsować 12 razy, ale w końcu mu się udało. Migranci mają numery telefonów do samochodów czy busów, które mogą ich zabrać w Polsce. Z Polski łatwiej już dostać się dalej. Taki przejazd kosztuje od kilkuset do tysiąca, dwóch tysięcy euro. Bywa różnie. Teraz jest stosunkowo tanio. Część tych, którzy przyjeżdżają, muszą się zapożyczyć, by zapłacić za przewóz, później to odpracować - to nie jest wygodna sytuacja.
Kim są ci przemytnicy?
To struktury mafijne, z tego co rozumiem - z Turcji i Syrii, które zrobiły z tego dobry biznes. Nie zdziwi mnie to, jeśli będą stały za tym służby białoruskie.
Jak długo to jeszcze potrwa?
Trudno powiedzieć, pewnie tak długo, aż zostanie zawarty jakiś „deal” z Putinem. Przyczyny ucieczki tych ludzi z krajów pochodzenia nie są w żaden sposób rozwiązane i na płaszczyźnie unijnej nic się w tej kwestii nie dzieje. UE powinna mówić jednym głosem i powinniśmy znacznie więcej rozmawiać z krajami pochodzenia tych ludzi, m.in. o kwestii readmisji (odsyłania osób, które nielegalnie przekroczyły granicę - red.). Tutaj większość tych ludzi jest z Iraku, który chce od Niemiec i Europy pomocy, ale nie chce swoich obywateli z powrotem. Przyjmuje tylko skazanych za ciężkie przestępstwa. Tak samo jest z Iranem i Libanem.
My przyjmujemy ludzi z Libanu, ale Liban nie przyjmuje nikogo z powrotem, nawet tych chcących wrócić. To skandal. Naprawdę są ludzie, którzy chcą wrócić, a ambasada im nie przedłuża ważności paszportu, by mogli to zrobić. By rozwiązać te problemy, powinniśmy wykorzystywać możliwości wpływu, które posiadamy choćby poprzez współpracę gospodarczą czy medyczną. Gdyby Europejczycy działali wspólnie, to znacznie łatwiej byłoby wpłynąć na kraje, z których pochodzą ci ludzie.
Myśli pan, że z powodu zimy będzie mniej migrantów?
Mam nadzieję, że dorośli będą na tyle rozsądni, by nie zabierać dzieci. Myślę, że ludzi będzie trochę mniej, ale nie dużo mniej. Ci, którzy są już na Białorusi, będą chcieli się tu dostać i to zajmie kilka miesięcy, aż wszyscy tu dotrą.