Doprowadzając do eskalacji napięcia w kraju, politycy chcą uciec od odpowiedzialności za ubiegłoroczną eksplozję w porcie

Choć po roku politycznych przepychanek elity porozumiały się w sprawie utworzenia nowego rządu, w kraju ponownie doszło do wybuchu przemocy. Państwem kieruje teraz Nadżib Mikati, który zastąpił na stanowisku Hassana Diaba. Rząd tego drugiego upadł, kiedy doszło do wybuchu w bejruckim porcie. Biorąc pod uwagę skłonność do konfliktów między poszczególnymi frakcjami i grupami społecznymi i dramatyczną sytuację gospodarczą kraju, budowa stabilnej administracji graniczyła z cudem.
Na ulicach Bejrutu znów doszło jednak do zbrojnej konfrontacji. Wszystko zaczęło się od protestu zwolenników Hezbollahu i Ruchu Amal, którzy wzywali do usunięcia prowadzącego postępowanie w sprawie wybuchu sędziego Tareka Bitara. Podczas gdy demonstranci zmierzali w stronę jednej z chrześcijańskich dzielnic, znajdujący się na dachach snajperzy otworzyli ogień. Przerodziło się to w wielogodzinną walkę, w której zginęło co najmniej siedem osób.
- Sędzia Bitar wydaje się obiektywnym i rzetelnym człowiekiem. Cieszy się szacunkiem wielu rodzin i organizacji społecznych, które domagają się, by to właśnie on kontynuował sprawę - mówi analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sara Nowacka. Na celowniku Hezbollahu znalazł się dlatego, że postanowił przyjrzeć się kilku członkom Ruchu Amal, która jest bliskim sojusznikiem partii radykalnych szyitów. - Bitar wezwał ich na przesłuchanie. Gdy się nie pojawili, wydał nakaz ich aresztowania - tłumaczy Nowacka. Natychmiast pojawiły się więc oskarżenia, że sędzia próbuje sprawę wybuchu w porcie upolitycznić. - Bardzo prawdopodobne, że jeśli doszłoby do aresztowań członków partii Amal, na jaw szybko wyszłyby dowody, które stawiałyby w złym świetle także i sam Hezbollah - dodaje analityczka.
Bitar został wyznaczony do prowadzenia śledztwa w lutym, krótko po zdymisjonowaniu jego poprzednika - sędziego Fadiego Sawana. Oskarżył on bowiem byłych ministrów i ówczesnego premiera Libanu Hassana Diaba o poważne zaniedbania, co nie spodobało się politycznym elitom kraju. - Sawana udało się odwołać, bo parlamentarzyści zarzucili mu, że nie może być obiektywny, kiedy sam stracił dom w wyniku eksplozji - mówi Nowacka. Bitar obrał jednak bardzo podobną ścieżkę. Ścigał te same osoby, co poprzednik, i oskarżał kolejne.
Teraz stawka jest jednak znacznie wyższa niż los jednego sędziego. W kraju doszło do pogłębienia polaryzacji społecznej. Po jednej stronie barykady występują chrześcijanie, którzy popierają kontynuację śledztwa obecnego sędziego. Po drugiej stoją wspierający apel Hezbollahu szyici. Jeśli nie dojdzie do deeskalacji napięć, to w każdej chwili na wszystkich terenach zamieszkiwanych przez mieszane społeczności będzie mogło dojść do kolejnych starć.
Emocje podsycają przywódcy poszczególnych ugrupowań. Sugerując zemstę, wysoki rangą lider Hezbollahu Haszim Safi Al Din obiecywał, że krew ofiar nie została rozlana na próżno. Siły libańskie oskarżyły z kolei szyitów o dążenie do narzucenia swojej woli reszcie obywateli kraju. Ostrzegały przy tym, że będą stawiać opór wszelkim próbom wkroczenia na tereny zamieszkiwane przez chrześcijan.
Nikt nie spodziewa się jednak wybuchu kolejnej wojny domowej, podobnej do tej, która siała spustoszenie w Libanie w latach 1975-1990. - Myślę, że te protesty nie będą miały kontynuacji - przekonuje Nowacka. Bardzo szybko i efektywnie zareagować miała tym razem libańska armia. - Mówi się, że jest ona niezwykle skuteczną siłą i gwarantem pokoju w Libanie, który powstrzymuje napięcia między przeciwnymi sobie grupami - dodaje. Nic więc dziwnego, że wsparcie finansowe dla wojska szybko zaproponowały już m.in. Stany Zjednoczone. Chodzić miałoby o ponad 70 mln dol.
Wybuch przemocy rozpalił jednak obawy, że pogłębiające się konflikty będą w nieskończoność odkładać konieczność rozwiązania podstawowych problemów, z którymi boryka się dzisiaj Liban. Do tych należy m.in brak paliwa czy spadek wartości waluty. W kraju brakuje prądu, jedzenia i leków.
Cała sytuacja jest więc dużym problemem dla nowo powołanego rządu, który znalazł się między młotem a kowadłem. Bitara wspierają zarówno chrześcijański prezydent Michel Aoun, jak i sunnicki premier Nadżib Mikati. Ale brak porozumienia z Hezbollahem w jego sprawie może ponownie sparaliżować kraj i uniemożliwić próbę wyprowadzenia go z kryzysu.
- Od 2013 r. Hezbollah odgrywa w każdym rządzie niezwykle ważną rolę - wyjaśnia Nowacka. Bez ich wsparcia niemożliwe do zrealizowania okazałyby się więc wymagane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy reformy polityczne czy gospodarcze. Te miałyby odblokować możliwość skorzystania z awaryjnego finansowania.
Analityczka zaznacza jednak, że wniosek Hezbollahu już odrzucono. - W najbliższym czasie nie spodziewałabym się więc zmiany na stanowisku sędziego - mówi. Kluczowe będzie bowiem utrzymanie zagranicznego wsparcia. Dogadując się z Hezbollahem, rząd prawdopodobnie straciłby poparcie Stanów Zjednoczonych i innych zachodnich sojuszników, którzy nalegali na przejrzyste śledztwo w sprawie eksplozji w porcie. - Trzeba będzie przynajmniej zachować jakąś formę iluzji, że odbędzie się obiektywny proces - wyjaśnia analityczka, której zdaniem najbardziej efektywne byłoby śledztwo przeprowadzone przez niezależne organizacje międzynarodowe. - Na to jednak libańscy politycy nigdy by się nie zgodzili. Możliwe, że utrzymają Bitara w celu zmniejszenia nacisków na takie rozwiązanie - wyjaśnia Nowacka.
Parlament Europejski zapowiedział już nałożenie sankcji na czołowych libańskich polityków, jeśli ci doprowadzą do destabilizacji nowego rządu. Byłoby to rozszerzenie polityki, którą parlament wykorzystał, by zmusić elitę polityczną Bejrutu do budowy administracji po roku kłótni, opóźnień i wzajemnych przepychanek. Dla UE kwestia Libanu jest jednym z priorytetów polityki zagranicznej. Upadek Libanu, na terytorium którego przebywają miliony uchodźców uciekających przed wojną w Syrii i innymi konfliktami, stworzyłby ryzyko wywołania kolejnej fali migracji do Europy. ©℗