W rok po gigantycznym wybuchu w porcie w Bejrucie Unia Europejska szykuje sankcje

Jutro minie rok od wybuchu w bejruckim porcie, w wyniku którego zginęło 218 osób, a ponad 7,5 tys. zostało rannych. Eksplozja została uznana za jedną z najpotężniejszych w dziejach, nie licząc nuklearnych. Część libańskiej stolicy, która 4 sierpnia zeszłego roku została zniszczona, nadal pozostaje w gruzach. Skala zniszczeń jest jednak o wiele większa. Rok temu do dymisji podał się rząd, ale do tej pory nie udało się powołać nowego. Kraj pogrążył się w dotkliwym jeszcze przed eksplozją kryzysie finansowym, którego bez sprawnego gabinetu nie sposób pokonać. Bank Światowy mówi o jednym z największych kryzysów finansowych od połowy XIX w. Na razie nikt nie podaje oficjalnych liczb, ale media donoszą o powszechnym exodusie klasy średniej. Osoby wykształcone uciekają przed hiperinflacją, rosnącym z każdym miesiącem bezrobociem, przerwami w dostawach elektryczności i wyczekiwaniem na paliwo w długich kolejkach przed stacjami benzynowymi. A także przed coraz większą niepewnością, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Stabilność Libanu znalazła się pod znakiem zapytania. Najpoważniejszym od czasu zakończenia w 1990 r. wojny domowej. W niedzielę na południowych przedmieściach Bejrutu (nieoficjalnie postrzeganych jako rejon zdominowany przez szyickich bojowników Hezbollahu) doszło do strzelaniny, w wyniku której według różnych przekazów mogło zginąć od dwóch do pięciu osób. Miał to być wynik porachunków pomiędzy sunnitami a szyitami. Jak pisała Al-Dżazira, do strzelaniny doszło w czasie pogrzebu Alego Chablego, bojownika Hezbollahu. Sprawca należał z kolei do sunnickiej rodziny, która oskarżała Chablego o zabicie krewnego. Na ulice wyjechało wojsko, które zapowiedziało strzelanie do każdego, kto otworzy ogień.
Sytuacja w Libanie od dłuższego czasu niepokoi Unię Europejską. Wspólnota próbowała wywierać presję na sparaliżowaną klasę polityczną, ale do tej pory nieskutecznie. Sankcjami jako pierwszy groził francuski prezydent Emmanuel Macron, który w zeszłym roku po katastrofie odwiedził Bejrut dwukrotnie. Francja miała nałożyć obostrzenia w kwietniu, ale nie jest znana lista osób nimi objętych. Nie pomogła również presja szefa europejskiej dyplomacji Josepa Borrella, który złożył wizytę w Libanie pod koniec czerwca. W piątek przyjęte zostały ramy prawne, które otwierają drogę do nałożenia obostrzeń na członków libańskiej elity politycznej. Na liście sankcyjnej mogą się znaleźć politycy, którzy utrudniają powołanie nowego rządu lub zorganizowanie wyborów albo uniemożliwiają przeprowadzenie reform gospodarczych. Z możliwością objęcia sankcjami muszą się również liczyć skorumpowani politycy. Mogą oni zostać objęci zakazem wjazdu na teren UE i zamrożeniem aktywów, nie będą im także mogły być udostępniane europejskie fundusze.
Antagonizmy pomiędzy sektami religijnymi, które doprowadziły do niepokojów na przedmieściach Bejrutu, są również jednym z głównych powodów paraliżu libańskiej sceny politycznej. Od października ubiegłego roku kandydatem na premiera był Sad al-Hariri wywodzący się z wpływowego sunnickiego rodu wspieranego przez lata przez Arabię Saudyjską. Na jego nominację nie chciał się jednak zgodzić prezydent Michel Aoun współpracujący z polityczną odnogą Hezbollahu. Ostatecznie Hariri zrezygnował, a nowym kandydatem na szefa rządu jest były premier i miliarder Nadżib Mikati.