Lewica widzi Joego Manchina jako hamulcowego reform na zlecenie potężnego lobby. Prawica – jako racjonalizatora księżycowych pomysłów gospodarczych.

Joe Manchin, demokrata z Wirginii Zachodniej, od początku kadencji jest w amerykańskim Senacie języczkiem u wagi. Obóz prezydencki dysponuje w izbie 50 głosami, tak samo jak republikanie. Oznacza to, że w głosowaniach, w których decyzje są podejmowane bezwzględną większością głosów, konieczna jest mobilizacja wszystkich demokratycznych senatorów. Decydujący głos uzyskuje wówczas wiceprezydent USA.
Dziś jednak rola Manchina stała się jeszcze ważniejsza niż kiedykolwiek. W Kongresie ważą się losy dwóch flagowych ustaw Białego Domu: wartego ponad 1 bln dol. pakietu infrastrukturalnego, popieranego przez deputowanych obu partii, i większej reformy promowanej pod hasłem lepszej odbudowy (Build Back Better), obejmującej priorytetowe postulaty społeczno-klimatyczne prezydenta Joego Bidena. Aby przejść przez Senat, wymaga ona mobilizacji wszystkich demokratycznych senatorów. Poparciem w Kongresie dysponuje pierwszy z pakietów, ale z jego głosowaniem nie chcą spieszyć się progresywni deputowani, którzy obawiają się, że jego przedwczesne przyjęcie zaprzepaści szansę na mobilizację głosów za ważniejszym dla nich drugim projektem.
W ten sposób los obu aktów stał się zależny od postawy Manchina i jego sojuszniczki z Arizony Kyrsten Sinemy. Spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi dała czas na negocjacje do końca października. Zachowawcze skrzydło demokratów może sporo ugrać, bo na szali jest pozycja Waszyngtonu na listopadowym szczycie COP26 w Glasgow. Co jeszcze istotniejsze, wynik rozgrywki wpłynie na przyszłoroczne wybory, które z kolei przesądzą o układzie sił w Kongresie w drugiej połowie kadencji Bidena. Manchin zdaje sobie z tego sprawę i nie zamierza tanio sprzedać głosu. Początkowo żądał okrojenia programu społeczno-klimatycznego o ponad połowę, z 3,5 do 1,5 bln dol. We wtorek zasygnalizował, że może zgodzić się na 1,9–2,2 bln dol.
Senator nie chce nowych transferów pieniężnych dla Amerykanów, a inne świadczenia miałyby zostać zawężone tak, by objęły tylko najbiedniejszych. Wykluczyłoby to pomysły rozszerzenia ubezpieczenia zdrowotnego dla seniorów, opieki dla najmłodszych czy częściowo darmowej edukacji wyższej. Kolejnym warunkiem Manchina jest objęcie rządowymi subsydiami inwestycji gazowych. Według nieoficjalnych doniesień polityk stara się też o złagodzenie regulacji dotyczących węgla, które – według propozycji Białego Domu – miałyby obejmować kary dla operatorów, którzy nie dość szybko odchodzą od brudnego paliwa. Znaczna część realizacji programu miałaby zostać podporządkowana senackiej komisji energii, na której czele stoi Manchin.
Cena tych postulatów jest wysoka. Zdaniem ekspertów będą one oznaczać zejście ze ścieżki spełniania obietnic Bidena: czystego miksu energetycznego do 2035 r. i redukcji emisji o połowę do końca dekady. Prezydent wie, że w negocjacjach z Manchinem nie może zbyt mocno ustąpić. To nie tylko kwestia jego wiarygodności. Jeśli regulacje społeczne i klimatyczne zostaną nadmiernie rozwodnione, ostatni gwóźdź do trumny całej legislacyjnej ofensywy Białego Domu mogą wbić progresywni demokraci.
Nieproporcjonalny wpływ Manchina na przyszłość Ameryki sprawia, że jego motywacjami i zapleczem zainteresowały się media. Ze strony lewicy pojawiły się oskarżenia, że on i Sinema są demokratami tylko z nazwy, sabotującymi realizację programu, który zapewnił Bidenowi zwycięstwo w 2020 r. Postawa obojga polityków po części wynika z politycznego instynktu samozachowawczego. Oboje muszą liczyć się z utratą mandatu na rzecz republikańskich rywali. W Wirginii Zachodniej Donald Trump uzyskał w wyborach aż 40 pkt proc. przewagi nad Bidenem.
Ale część obserwatorów mówi też o konflikcie interesów. Manchin zaczynał karierę w sektorze węglowym. Obecnie polityk posiada warte miliony dolarów udziały w dawnym przedsiębiorstwie, aktualnie zarządzanym przez jego syna. Senator przekazał kontrolę nad swoim portfelem inwestycyjnym do tzw. ślepego funduszu powierniczego, ale krytycy twierdzą, że jego droga polityczna nie pozostawia wątpliwości: Manchin nie jest ślepy na wpływ regulacji na wartość tych aktywów. Jak wynika z oświadczenia majątkowego senatora, tylko w zeszłym roku spółki węglowe wypłaciły mu prawie 500 tys. dol. dywidend. Drugie tyle dostać miała jego żona. Inni wypominają, że polityk, który domaga się ograniczenia wydatków społecznych w obawie przed „roszczeniową mentalnością”, nie miał podobnych oporów w przypadku rządowego wsparcia dla banków czy firm paliwowych.