Po roku drugiej kadencji Donalda Trumpa groteska nie robi już na nas specjalnego wrażenia. A powinna. W kolejnej odsłonie epopei z rozmowami pokojowymi Wołodymyr Zełenski udał się na Florydę, by w niedzielę już po zamknięciu tego wydania DGP rozmawiać z amerykańskim prezydentem. Z tego, co mówił ukraiński przywódca przed wylotem za Atlantyk, plan, pierwotnie podyktowany przez Kiriłła Dmitrijewa, wysłannika Kremla ds. mydlenia oczu trumpistom, przeredagowano, by mniej przypominał akt kapitulacji z bonusowymi pułapkami na Ukrainę i resztę Europy.

I tak Kijowowi udało się zwiększyć limit wielkości armii do 800 tys. żołnierzy (i tak nie do osiągnięcia w warunkach pokoju). Nie ma w nim już zapisów o rozpoczęciu dialogu o bezpieczeństwie na kontynencie ani o tym, że w Polsce mają stacjonować zachodnie samoloty – oba zapisy otwierały Moskwie furtkę do formalizowania żądań z ultimatum z 2021 r. o wyrzuceniu z państw wschodniej flanki NATO alianckich oddziałów i instalacji wojskowych. Nie ma zgody co do dwóch punktów: kto miałby zarządzać okupowaną Zaporoską Elektrownią Atomową i jak ma wyglądać linia demarkacyjna w Zagłębiu Donieckim.

Putin, Trump i kryptowaluty

Władimir Putin oświadczył, że Amerykanie chcieliby wykorzystać elektrownię do kopania kryptowalut. Bardzo w stylu Trumpa, więc może nawet tym razem w słowach dyktatora jest jakieś ziarno prawdy. Natomiast stwierdzenie Zełenskiego, że uzgodniono z Amerykanami 90 proc. planu, jest prawdziwe tylko w sensie ilościowym: 18 punktów to faktycznie 90 proc. z 20. W sensie jakościowym to absurd, skoro nie ma jasności, którędy poprowadzić linię rozdzielającą obrońców od okupantów. Jakby nie patrzeć, trudno o bardziej fundamentalny punkt dowolnego planu pokojowego.

W mijającym roku świat przekształcił się w teatr jednego widza. Niczym w „Reducie Ordona” – „Car gniewny: umrzem, rozweselim cara”. Światowi liderzy udają, że godzą się na rozstrzygnięcia pokojowe, bo wiedzą, że Trumpowi nie chodzi o żaden pokój, tylko o papierek i uzasadnienie bajdurzeń o ośmiu zakończonych wojnach. FIFA funduje własną nagrodę pokojową, by otrzeć Trumpowi łzy po noblowskim rozczarowaniu, a ten, niczym Napoleon koronę, sam zakłada sobie medal na szyję. Niczym w radzieckim żarcie „Przeszła zima, przyszło lato, dziękujemy partii za to”, ambasada USA w Bernie deklaruje, że „dzięki Trumpowi” dyplomaci mają wolne na święta.

Rosja pokoju nie chce, bo wojna sens jej istnienia

Zełenski i reszta Europy też muszą udawać, że wierzą w geniusz cara, byle tylko się nie rozgniewał, jak 28 lutego na Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. W zgiełku umyka jedna rzecz. Adresatem wszystkich starań o uzgodnienie planu jest już wyłącznie Trump. Zełenski musi grać w tę grę, by Trump wierzył, że chce w nią grać. Kijów liczył, że sprawi to, iż ostatecznie to Putin odrzuci plan, Trump się zdenerwuje i przerzuci wsparcie na Ukrainę.

Tyle że Putin ten plan odrzuca, a mimo to nic się nie dzieje. Działania Rosji i słowa z niej płynące są coraz bardziej brutalne. Weźmy kolejny ostrzał Kijowa z 26 grudnia. Albo wywiad wiceszefa MSZ Siergieja Riabkowa dla Intierfaksu, w którym Riabkow wprost oświadczył, że Rosja omawianych pomysłów nie akceptuje. Jej cele pozostały niezmienione i wciąż sprowadzają się do kapitulacji Kijowa i spuszczenia Polski i jej sąsiadów z powrotem do szarej strefy bezpieczeństwa. Jak powiedział propagandysta Władimir Sołowjow, odbierając 24 grudnia order zasługi z rąk Putina, „wojna przywróciła sens naszemu pokoleniu”. Tym sensem jest – to świadoma tautologia – wojna, bez której legitymacja reżimu rozpadnie się w pył. Ale widok na scenę w teatrze jednego widza tego niuansu nie obejmuje.