Trudno powiedzieć, nie będąc w środku, ale sporo można było wysnuć po minie mojego następcy na stanowisku komisarza ds. rolnictwa Christophe’a Hansena.
Nie mogła być inna, ponieważ w projekcie Wieloletnich Ram Finansowych (WRF) na lata 2028–2034 pulę środków na rolnictwo zmniejszono do 302 mld euro. To o ok. 20 proc. mniej względem perspektywy na lata 2021–2027, w ramach której Polsce przypadło łącznie 34,5 mld euro, uwzględniając wkład rolny Krajowego Planu Odbudowy. Dopłaty bezpośrednie dla rolników odpowiadają za 33 proc. obecnego budżetu Unii Europejskiej, choć pół wieku temu ten udział dobijał nawet do 70 proc., natomiast w zbliżającej się siedmiolatce będzie to już zaledwie 17 proc.
Co gorsza, jeszcze mocniejszego uderzenia nie uniknął drugi filar Wspólnej Polityki Rolnej (WPR), czyli rozwój obszarów wiejskich, który za trzy lata właściwie przestanie istnieć. Przypomnijmy, że Polska – obok Francji i Włoch – była jego największym beneficjentem. Nic dziwnego, że 16 lipca, gdy w Brukseli ogłoszono propozycję nowych WRF, podniosły się głosy, że to wielki krok wstecz dla europejskiego rolnictwa. Niewykluczone, że właśnie jesteśmy świadkami końca WPR w kształcie, jaki znamy.
Gdy rozpoczynałem pracę w Komisji Europejskiej, jednym z moich celów było uporanie się z trwającą od lat finansową dyskryminacją polskich rolników. I to się udało, ponieważ obecnie otrzymują oni 259 euro od hektara, podczas gdy średnia unijna wynosi 256 euro. Choć chciałbym, by stało się inaczej, trudno mi sobie wyobrazić, że komisarz Serafin z drastycznie mniejszego budżetu rolnego wykroi identyczny kawałek tortu dla europejskich, w tym polskich rolników, i utrzyma wspomniane stawki dopłat bezpośrednich. Chyba że za pomocą czarów.