Nie żałuje Pan zaangażowania prokuratury w tych ostatnich tygodniach w akcję podważania wyniku wyborczego?

Wręcz przeciwnie. Mój udział w tym procesie, związany z rozpatrywaniem protestów wyborczych, pozwolił na normalizację tej debaty. Na koniec stało się to wszystko, co zaplanowałem: prokuratura zgłosiła uwagi do protestów wyborczych, wykazaliśmy nieprawidłowość działania Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, wreszcie udało się przygotować dla prokuratury niezależne analizy eksperckie panów profesorów Andrzeja Torója z SGH oraz Jacka Hamana z Wydziału Socjologii UW. Wskazały one ponad 200 komisji, w których rzeczywiście wystąpiły anomalie w wynikach głosowania. Prokuratura w trybie art. 79 kodeksu wyborczego dokonała przeliczenia głosów w tych komisjach. W efekcie udało się wykazać, że choć anomalie wystąpiły, to nie miały wpływu na finalny wynik wyborów.

Nie obawia się Pan, że teraz każde wybory będą w ten sposób podważane? Właśnie dlatego, że Pan jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny na początku tej drogi nie powiedział „stop, nie dajmy się zwariować, nie mamy powodów przypuszczać, że było jakieś systemowe fałszowanie głosów na szeroką skalę"? System wyborczy zadziałał, PKW ogłosiła wyniki, a pół kraju przez dwa miesiące żyło w przekonaniu, że ktoś chciał ukraść wybory.

Bardzo opierałem się tezom wielu osób, które przekonywały, że prokuratura powinna przeliczyć głosy w całym kraju. Stanąłem na stanowisku, że prokuratura może przeliczyć głosy tylko w tych miejscach, w których zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa. Tylko na to pozwala wspomniany art. 79 kodeksu wyborczego. A co do tego, że podejrzenia nieprawidłowości były, nie mamy chyba dziś żadnych wątpliwości. Zamawiając ekspertyzy wiedzieliśmy już przecież, że w 11 komisjach, w których Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nakazała ponowne przeliczenie, rzeczywiście efekty głosowania były inne niż wyniki wpisane w protokoły. Uznaliśmy, że trzeba sprawdzić, czy takich komisji nie było więcej. W wielu przypadkach te podejrzenia się potwierdziły, okazało się, że głosy jednego kandydata były przesypywane do worka drugiego itp. Postępowania karne w kilkunastu takich sprawach trwają. W każdym razie wiemy już, że trzeba na przyszłość zreformować kodeks wyborczy i wprowadzić racjonalne procedury weryfikacji takich nieprawidłowości.

Jak Pan ocenia wizję naprawy wymiaru sprawiedliwości przedstawioną przez Karola Nawrockiego podczas orędzia?

Myślę, że na razie trudno jest mówić o konkretnej wizji. Wygląda na to, że prezydent będzie raczej kontynuował linię Andrzeja Dudy, choć chce się otworzyć na większą debatę – stąd pomysł rady ds. ustroju państwa. Niepokojąco brzmią słowa dotyczące podziału wśród sędziów w kontekście ich awansów. Bardzo żałuję, że w słowach prezydenta nie pojawiło się jakiekolwiek odwołanie do obowiązku przestrzegania prawa Unii Europejskiej oraz umów międzynarodowych. To nie wróży dobrze potencjalnym rozmowom i dalszym działaniom.

Czy Pana zdaniem słowa, które padły, stwarzają przestrzeń do kompromisu z rządem w tej sprawie?

Retoryka w orędziu to jedno, dalsze życie i działania polityczne to drugie. Prezydent ponosi odpowiedzialność za funkcjonowanie całego państwa, jest strażnikiem konstytucji. Musi zdawać sobie także sprawę z kryzysu sądownictwa, a także z zobowiązań międzynarodowych w tym zakresie i możliwych konsekwencji ich lekceważenia. Należy wierzyć, że znajdzie się przestrzeń do kompromisu. Natomiast jest dla mnie oczywiste, że rząd nie może rezygnować z ciągłego upominania się o przestrzeganie wartości konstytucyjnych, w tym zwłaszcza rządów prawa i niezależności sądownictwa.

Rozmawiali Tomasz Pietryga i Barbara Kasprzycka