Z najnowszych danych udostępnionych przez Ministerstwo Obrony Narodowej wynika, że na początku lipca w szeregach Wojska Polskiego służyło 212 tys. osób, w tym 147 tys. żołnierzy zawodowych, 36 tys. służących w Wojskach Obrony Terytorialnej i 16,3 tys. w dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej. Oznacza to, że w ciągu pół roku ogólna liczebność armii wzrosła o 7 tys. żołnierzy. Z zapowiedzi kierownictwa resortu wynikało, że plany na ten rok były o wiele bardziej ambitne.
Wojsko Polskie nie rośnie już tak szybko
– W 2025 r. mamy możliwość – i jest to wsparte środkami finansowymi – przyjęcia ok. 23 tys. żołnierzy. A to oznacza, że na koniec tego roku będziemy mieli 228 tys. żołnierzy – mówił na początku roku na antenie Polskiego Radia Koszalin wiceszef resortu obrony Stanisław Wziątek. Przyznał też, że aktualne są plany rozbudowy polskiej armii do ok. 300 tys. osób. Poziom ten miał być osiągnięty najpóźniej w 2035 r. Do tego czasu jest jeszcze 10 lat, więc jeśli liczba chętnych nie spadnie, plany mogą jeszcze zostać zrealizowane. Ale dynamika wzrostu zainteresowania wojskiem maleje. W 2023 r. armia rozrosła się o 26 tys. osób, a w 2024 r. o kolejne 16 tys. Wojskowi nie dziwią się negatywnemu trendowi.
– Dziś to jest powolny proces, a nie zryw sprzed kilku lat, kiedy tworzono WOT. Teraz wzrost liczby żołnierzy wiąże się ze zmianami, które zachodzą w armii, gdzie budowane są nowe jednostki, rozbudowywane już istniejące struktury lub uzupełniane niektóre jednostki – mówi gen. Bogusław Pacek. Zwraca też uwagę na zmiany, jakie zachodzą w systemie obrony państwa. Chociażby konieczność wybudowania Tarczy Wschód powoduje, że to właśnie na wschodzie lokalizowane będą niektóre nowe pododdziały, do których nabór dopiero przed nami. Generał widzi jednak na horyzoncie kolejnego przeciwnika, a mianowicie demografię.
– Jeszcze nie ma alarmu, sytuacja jest stabilna, ale trzeba przewidywać, że potrzeby będą rosły, gdyż ciągle budujemy zdolności wojskowe. Armia będzie się rozszerzała, ale trzeba mieć na uwadze, że są też inne służby, które wysysają demograficzny potencjał kraju – mówi generał. Patrzący w przyszłość demografowie nie mają dobrych wiadomości. Z wyliczeń wykonanych przez Ariela Drabińskiego, specjalisty ds. demografii z magazynu „Układ Sił”, wynika, że liczebność roczników podlegających kwalifikacji wojskowej (19 lat) niedługo zacznie spadać. W latach 2025–2028 jeszcze tego nie odczujemy, gdyż do poboru stają roczniki przypadające na demograficzną górkę z lat 2006–2009. Do 2028 r. liczba mężczyzn w każdym z tych roczników sięgnie 207 tys. Potem będzie już tylko gorzej, by w 2041 r. spaść do 137 tys.
Demografia dopadnie polską armię
– Problem demograficzny już jest widoczny, ale tegoroczny spadek powołań do wojska jeszcze nie wynika z demografii. On się pojawi za chwilę. Nie będzie widowiskowy, ale szacowany na kilka procent rocznie – mówi DGP Drabiński. Zwraca też uwagę na poważniejsze zagrożenie, a mianowicie wiek rezerwistów, którzy zostaną powołani do wojska w razie konfliktu. Tu sytuacja zacznie wyglądać podobnie, jak na Ukrainie, gdzie na pierwszej linii frontu trzon stanowią mężczyźni po czterdziestce. Obawia się też o stan zdrowia młodych ludzi, który coraz bardziej ma się różnić, w zależności od miejsca pochodzenia. – Inną zdolność fizyczną będzie miała osoba wychowana na wsi, a inną młoda osoba, która nie ma żadnej aktywności fizycznej, co już dziś widać po wynikach testów sprawnościowych – ostrzega.
W kręgach wojskowych rozwiązanie problemu znane jest od dawna. Dochodzą stąd postulaty odwieszenia jakiejś formy poboru powszechnego. Decyzja ta jest jednak trudna politycznie i na razie z ust polityków padają zapewnienia, że armia nadal będzie ochotnicza. Wojskowi wysyłają sygnały, że czas nie działa na naszą korzyść, ale dodają, że sytuację da się jeszcze naprawić. – Jeżeli mówimy o 200 tys. czy 300 tys. żołnierzy, to nie są to liczby przekraczające możliwości demograficzne naszego kraju – podkreśla gen. Pacek. ©℗