Kilka lat temu dokonałem odkrycia, o jakim marzy każdy badacz zajmujący się historią Polski: poznałem losy niezwykłej nastoletniej więźniarki Ravensbrück, poddawanej przez Niemców brutalnym eksperymentom medycznym. Znalazła ona siłę, aby przeciwstawić się swoim oprawcom, przekazując na zewnątrz tajne informacje dokumentujące zbrodnie, jakich się wobec niej dopuścili. Wysyłane przez nią informacje, nagłośnione następnie przez BBC, zapoczątkowały międzynarodowe starania o wymierzenie sprawiedliwości.

W moim odczuciu opowieść o losach tej młodej dziewczyny ma szansę trafić do szerokiego grona odbiorców i przybliżyć im historię Polski. Taki cel przyświeca mi od dekady – odkąd zacząłem pracę nad książką o Witoldzie Pileckim i zorientowałem się, że większość Brytyjczyków i Amerykanów, podobnie jak ja, posiada bardzo znikomą wiedzę o losach Polski. Uczono nas, że II wojna światowa zakończyła się w 1945 roku defiladami zwycięzców i radosnym świętowaniem, nie wspominając o tym, jak Moskwa podporządkowała sobie Europę Środkową i Wschodnią oraz sfałszowała jej historię. W rezultacie mamy zniekształcony obraz dziejów całego regionu, co z ponurą ironią jedynie wzmacnia efekt, na jaki liczyli Sowieci, cenzurując historie takich ludzi jak Pilecki.

Moja książka Ochotnik stała się międzynarodowym bestsellerem i została już przetłumaczona na 26 języków. O losach Pileckiego miałem zaszczyt opowiadać podczas wystąpień w Stanach Zjednoczonych i Europie. Najczęstszą odpowiedzią, jaką słyszę od publiczności, jest: „Zupełnie o tym nie wiedziałem”. Krótko mówiąc, popularyzacja wojennej i powojennej historii Polski wymaga jeszcze wiele pracy. Opowieść o nastoletniej Polce, działaczce ruchu oporu w Ravensbrück, szczególnie mnie poruszyła. Jej losy mogą rzucić nowe światło na historię tego oporu, która nadal nie jest powszechnie znana. Nawet na wystawie głównej w Muzeum – Miejscu Pamięci Ravensbrück o polskim ruchu oporu znajdziemy jedynie wzmiankę. Miałem świadomość, że aby opowiedzieć tę historię należycie, co wymaga czasu i staranności, będę potrzebował wsparcia instytucjonalnego. Zwróciłem się więc do Instytutu Pileckiego.

Dla tych, którzy nie znają tej instytucji – Sejm powołał ją w 2017 roku w celu wspierania badaczy z kraju i zagranicy w pozyskiwaniu dostępu do archiwów oraz pogłębianiu wiedzy na temat polskiego doświadczenia podwójnego, nazistowskiego i komunistycznego terroru. Instytut odgrywa kluczową rolę w pracy historyków takich jak ja – również dlatego, że pokłosiem przejęcia władzy przez komunistów w Polsce jest rozproszenie polskich archiwaliów po całym świecie, przez co dostęp do nich jest utrudniony.

Z tych powodów public history [historia w przestrzeni publicznej] jest centralnym punktem w misji Instytutu. Po dziesiątkach lat cenzury historię Polski należy popularyzować na szeroką skalę.

Instytut spotkał się z krytyką niektórych historyków, głównie w Niemczech i Stanach Zjednoczonych, którzy w jego staraniach w zakresie popularyzacji historii dostrzegli chęć jej upolitycznienia. Uważam te zarzuty za chybione i często formułowane z uprzywilejowanej pozycji przez osoby, które w wielu przypadkach nie przepracowały swoich zachodnio-centrycznych założeń. W 2019 roku współpracowałem z berlińskim oddziałem Instytutu przy tworzeniu wystawy stałej poświęconej Pileckiemu i uważam tamtejszych historyków za profesjonalistów, którzy z wielkim zaangażowaniem opowiadają historię Pileckiego w sposób klarowny i rzetelny.

Wystawa zebrała entuzjastyczne recenzje w niemieckiej prasie, która zazwyczaj nie poświęca uwagi wydarzeniom związanym z historią Polski. Dzięki tej wystawie dziesiątki tysięcy niemieckich i zagranicznych gości po raz pierwszy zapoznały się z dziedzictwem Pileckiego.

Prawdą jest, że poprzedni rząd w Polsce próbował naginać historię do nacjonalistycznej narracji, a to właśnie pod jego auspicjami powstał Instytut Pileckiego. Wierzę, że obowiązkiem badacza jest zabierać głos kiedy tylko historia jest zniekształcana. Pilecki w raporcie poświęconym polskiemu ruchowi oporu w Auschwitz pisał: „Nie ma tu »słowa za wiele«. Kłamstewko jakieś sprofanowałoby wspomnienia o światłych postaciach, które tam zginęły”. Naszym obowiązkiem jest jednak także docenić wartość naukową takich instytucji jak Instytut Pileckiego.

Przejdźmy do sedna sprawy. Minionej jesieni zawarliśmy porozumienie, w ramach którego Instytut Pileckiego miał wesprzeć część moich badań poświęconych Ravensbrück. Następnie w listopadzie polskie Ministerstwo Kultury mianowało nowego dyrektora Instytutu Krzysztofa Ruchniewicza, który natychmiast anulował projekt, tłumacząc, że nie widzi sensu wydawania „kolejnej książki o Ravensbrück”. Ta decyzja jest w sposób oczywisty błędna – o Ravensbrück trzeba pisać więcej, nie mniej. Jest to źródło mojej osobistej frustracji, ale obserwowałem także, jak Ruchniewicz zamykał kolejne ważne programy, wstrzymywał finansowanie innych, aby je po cichu wyeliminować, zwalniał pracowników, a nawet podjął próbę zamknięcia berlińskiego oddziału Instytutu.

Jego nowo mianowany zastępca, Łukasz Mieszkowski zasugerował, że motywy, jakimi kierował się patron Instytutu decydując się na swoją misję w Auschwitz są dwuznaczne. Zrobił to na podstawie ustaleń rzekomo „zawartych w książce Roberta Fairweathera”. Muszę sprostować, nazywam się Jack, a z moich badań wynika, że motywacje, jakie kierowały Witoldem Pileckim były klarowne.

Jak więc Ruchniewicz postrzega cel Instytutu? Zacznijmy od tego, co mu się nie podoba, czyli od misji Instytutu w zakresie popularyzacji historii w przestrzeni publicznej. Ruchniewicz jasno dał do zrozumienia, że czuje się niezręcznie wobec reakcji na dotychczasowy profil Instytutu zwłaszcza w niemieckich kręgach akademickich, z którymi jest ściśle powiązany. Wśród wielu niemieckich naukowców panuje przekonanie, że historia powinna być pisana przez naukowców dla naukowców. Ruchniewicz chce, by Instytut wzorował się na tym przykładzie, tj. by pozostawić historię Polski w rękach elity akademickiej. W praktyce oznacza to publikowanie określonej liczby prac naukowych rocznie.

Artykuły naukowe są oczywiście ważne. Ale kiedy historia Polski jest tak słabo znana i rozumiana, a niemiecki rząd dopiero w tym miesiącu postawił pomnik poświęcony polskim ofiarom niemieckiej okupacji, trudno nie dostrzec w wąskim spojrzeniu Ruchniewicza poważnego zaniedbania obowiązków wobec Instytutu i jego misji, której służy.

Historia Polski nie powinna być zarezerwowana dla wąskiej elity. W kraju, w którym władze komunistyczne przez dziesięciolecia zniekształcały przeszłość, kluczową sprawą jest to, aby instytucje, którym powierzono zadanie opowiadania o historii w przestrzeni publicznej, stanęły na wysokości zadania, jakim jest popularyzacja dziejów Polski. Pilecki napisał swój słynny raport o Auschwitz, ponieważ chciał, aby historia obozowego ruchu oporu była powszechnie znana. Obecne władze Instytutu Pileckiego ewidentnie nie służą tej samej sprawie, co jego patron. Czas, aby na czele tej ważnej instytucji kultury stanęli ludzie, którzy misję Pileckiego przyjmą za własną.

Jack Fairweather - brytyjski dziennikarz, pisarz, autor m.in. "Ochotnika" - wielokrotnie nagradzanej biografii Witolda Pileckiego