Liczba wolnych miejsc pracy na koniec I kwartału była o 11 proc. wyższa niż na koniec poprzedniego kwartału – podaje Główny Urząd Statystyczny. Na koniec marca firmy zgłosiły 101 tys. nieobsadzonych etatów. To o 10 tys. więcej niż kwartał wcześniej i o 11 tys. mniej niż rok wcześniej. Przedstawiciele biznesu mówią jednak, że faktyczna skala niedoboru pracowników jest znacznie większa, być może nawet dwukrotnie.
– Liczba podawana przez GUS jest z pewnością zaniżona, bo nie wszystkie firmy raportują realne zapotrzebowanie. Przedsiębiorstwa często prowadzą rekrutacje wewnętrzne czy sezonowe – mówi Witold Michałek, wiceprezes Business Centre Club. Zaznacza przy tym, że choć problem utrzymuje się od wielu lat, to w ostatnich miesiącach – wraz z przyspieszaniem tempa wzrostu gospodarki – jest szczególnie widoczny i odczuwalny przez przedsiębiorstwa.
Największe deficyty rąk do pracy zgłasza przetwórstwo przemysłowe (21,6 tys. wolnych miejsc) oraz budownictwo (13,3 tys.). W obu przypadkach brakuje przede wszystkim tzw. pracowników fizycznych – robotników przemysłowych i rzemieślników, a także operatorów i monterów maszyn. Podobnie jest w sekcji transportowo-magazynowej (10,1 tys. wolnych etatów), gdzie aż 71,5 proc. nieobsadzonych etatów to operatorzy maszyn i urządzeń. Handel (12,3 tys.) upomina się z kolei o pracowników usług i sprzedawców, a sektor opieki zdrowotnej – o specjalistów.
Karol Madoń, ekonomista w Instytucie Badań Strukturalnych, wskazuje, że braki kadrowe znacząco zmniejszają potencjał rozwojowy polskich przedsiębiorstw. – Firmy mogą mieć trudności z realizacją wszystkich zamówień i być zmuszone do rezygnacji z części kontraktów. W przemyśle może to prowadzić do spadku wykorzystania mocy wytwórczych, a w budownictwie do opóźnień w realizacji projektów – wylicza. – W handlu problemy z zatrudnianiem nowych pracowników mogą spowalniać proces ekspansji. Trudno otwierać nowe sklepy, kiedy brakuje kadry do ich obsługi – dodaje ekspert IBS.
Część luki na rynku pracy pokryli pracownicy z Ukrainy. Według Narodowego Banku Polskiego w połowie 2024 r. wskaźnik zatrudnienia wśród dorosłych obywateli Ukrainy przebywających w Polsce wynosił 78 proc. Dla porównania wskaźnik zatrudnienia w Polsce dla osób powyżej 15. roku życia wynosi 56 proc. Madoń zwraca uwagę, że migranci z Ukrainy trudnią się w Polsce głównie pracami fizycznymi. – Większość z nich pracuje w przemyśle, handlu, hotelarstwie, budownictwie i transporcie, często wykonując prace proste. Jednocześnie badania pokazują, że co trzeci uchodźca z Ukrainy, który znalazł pracę w Polsce po wybuchu pełnoskalowej wojny, pracował poniżej swoich kompetencji – wskazuje rozmówca DGP.
To może z kolei oznaczać, że z biegiem czasu część lepiej wykształconych Ukraińców będzie rezygnować z pracy fizycznej na rzecz zawodów zgodnych z ich kwalifikacjami. To zaś ponownie pogłębiłoby braki kadrowe w firmach przemysłowych, budowlanych czy rolnictwie.
Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy i założyciel platformy Personnel Service, wskazuje, że wymagająca sytuacja na rynku pracy tymczasowej zmusza pracodawców do podnoszenia oferowanych stawek, szczególnie kandydatom, którzy mają już doświadczenie lub odpowiednie uprawnienia zawodowe. – Wakacyjny rynek pracy działa na pełnych obrotach. Z jednej strony rośnie liczba wydarzeń, turystów i zapotrzebowanie na usługi sezonowe, a z drugiej, wielu pracowników etatowych bierze urlopy, co zwiększa popyt na zastępstwa – mówi Inglot.
Na podstawie ogłoszeń dotyczących letniego zatrudnienia Personnel Service informuje, że oferowane wynagrodzenia na zbliżający się sezon „utrzymują się na wysokim poziomie”. Instruktor sportów wodnych może liczyć na godzinną stawkę w przedziale 35–50 zł netto, kelner i pomoc kuchenna 25-35 zł, ratownik wodny 27-31 zł, sprzedawca lodów 25-31, a animator czasu wolnego 27-30 zł. W wielu przypadkach pracodawcy zapewniają też darmowe wyżywienie i zakwaterowanie. ©℗