Więcej o edukacji klimatycznej będziemy mogli mówić po wyborach” – słyszę w nieoficjalnej rozmowie od przedstawiciela zespołu powołanego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. To znak, że prosta rzecz stała się tematem politycznym. Znowu. I tak, jak to bywało już wcześniej, klimat został wielkim nieobecnym kampanii wyborczej.
Kandydaci na prezydenta chętniej mówią o znaczeniu polskiego węgla niż o konsekwencjach jego spalania. Karol Nawrocki nazwał go nawet w poniedziałkowej debacie „czarnym złotem”. Pozostaje mieć nadzieję, że sam nie wierzy, że to prawda. Jeśli będziemy się trzymali politycznego skansenu zbudowanego na węglowych fundamentach, świat nam po prostu odjedzie. Prezydenta, który na szczycie klimatycznym perorował, że „węgla mamy na 200 lat”, już mieliśmy. I właśnie się z nim żegnamy. Co nie oznacza, że kolejny przed takimi kompromitacjami nas uchroni. W kampanii wyborczej panuje bowiem – co niespotykane w naszych warunkach – ponadpartyjna zgoda co do tego, że o klimacie mówi się cicho, wcale albo źle.
Pytanie o klimat to polityczny kij bejsbolowy
Podczas poniedziałkowej debaty każde pytanie o zielone miało służyć za polityczny kij bejsbolowy. W związku z tym Rafał Trzaskowski swoją odpowiedź na pytanie Artura Bartoszewicza zaczął od tego, że „już nie ma europejskiego Zielonego Ładu”, a Szymon Hołownia w ramach riposty apelował do Karola Nawrockiego, by ten przyłączył się do „opóźnienia wejścia w życie ETS 2”. A to kandydaci, którzy jeszcze niedawno chętnie wywieszali klimatyczne sztandary. Niepytani wprost, kandydaci niechętnie mówią o zmianie klimatu, ochronie przyrody lub transformacji energetycznej. Czasem tylko wspomną o konieczności inwestycji w atom lub OZE.
Paradoks jest taki, że w takiej atmosferze temat klimatu częściej i chętniej poruszają ci kandydaci, dla których jest on „fanaberią”, a Zielony Ład „szalonym programem”. W kampanii wyborczej sztandar klimatyczny powiewa więc nad głową Grzegorza Brauna i Sławomira Mentzena. Na tle tego, co o zmianie klimatu mówią naukowcy, w tym fizycy, ekonomiści i przyrodnicy, to polityczny sztandar jest tutaj co najmniej egzotyczny.
Na pierwsze pytanie zadane podczas poniedziałkowej debaty – o to, jakie punkty programu kandydaci są gotowi wprowadzać wbrew sondażom, bo uważają je za nasz interes narodowy – kandydaci mający w swoich programach zielone postulaty zdecydowali się o nich nie mówić, podobnie jak nie wspominali o nich za dużo podczas reszty debaty. A przecież Magdalena Biejat w filarze bezpieczeństwo pisze wprost, że Polska powinna być przygotowana na kryzys klimatyczny. Że potrzebujemy transformacji energetycznej, która zapewni Polsce suwerenność energetyczną, a Polkom i Polakom tani prąd. Chce aktywnie walczyć z suszą, zatroszczyć się o środowisko i zasoby wodne, o bezpieczeństwo żywnościowe, zapewniające nam zdrową i bezpieczną żywność. W filarze „rozwój” mówi zaś o elektrowniach atomowych, nowoczesnych sieciach energetycznych i OZE. Także w programie Szymona Hołowni jeden z punktów to „tani prąd z polskiego słońca i wiatru”. A także: „Polskie lasy dla ludzi, a nie do pieców elektrociepłowni”. Adrian Zandberg apeluje natomiast o „atomową Polskę”. Podobne deklaracje są u Rafała Trzaskowskiego (choć trzeba dobrnąć do ostatniego podpunktu z kategorii „patriotyzm gospodarczy”), który naciska na „uniezależnienie energetyczne poprzez rozwój OZE”.
Zauważenie, że klimat się zmienia nie stawia polityka w rzędzie apologetów Zielonego Ładu
Politycy dziś chętniej straszą jednak niekontrolowaną migracją, zdewastowaną opieką zdrowotną, upadającym rolnictwem czy zagrożonym bezpieczeństwem. To są gorące tematy w kampanii, ale zapomina się, że i one mają klimatyczny kontekst. A przecież zmiany klimatyczne mają w najbliższych latach zmusić miliony ludzi do wyjazdu z obecnego miejsca zamieszkania. Dodatkowej opieki medycznej wymagają osoby chorujące z powodu smogu. Rolnicy muszą się zmagać z coraz częstszymi suszami, którym nie zapobiegnie obrażenie się na Zielony Ład. Na nasze bezpieczeństwo wpływa nie tylko zależność od paliw kopalnych, ale także chociażby zwiększone ryzyko powodzi, wywołane zmianą klimatu. Nie oznacza to, że na stole leżą proste rozwiązania, ani że zauważenie klimatu stawia polityka w rzędzie apologetów Zielonego Ładu. To, jak dojmująco nieobecny jest temat klimatu w tej kampanii, jest żywym dowodem na to, jak skarlała nasza debata publiczna. I na to, co o swoich wyborcach myślą sami kandydaci. ©℗