Zatrzymanie reaktora – jak do tego doszło?

Od wtorku reaktor MARIA – kluczowy obiekt m.in. z punktu widzenia produkcji radioizotopów stosowanych w diagnostyce i terapiach onkologicznych – nie ma zezwolenia na eksploatację. Czy taka sytuacja miała miejsce w 50-letniej historii reaktora?
ikona lupy />
Prof. dr hab. inż. Krzysztof Kurek, fizyk, od 2015 r. dyrektor Narodowego Centrum Badań Jądrowych / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Nie miała miejsca. Ale też reaktor nigdy do tej pory nie występował o zezwolenia bezterminowe. To zawsze były decyzje z określonym terminem ważności, a to oznaczało, że cała procedura była nieco prostsza. Teraz wystąpiliśmy o zezwolenie, które może określić warunki naszej pracy do końca życia reaktora, czyli nawet na kolejne 15 czy 20 lat. Dodatkowo prawo atomowe bardzo się w ostatnich latach zmieniło, stając się bardziej skomplikowane i rygorystyczne.

Co konkretnie się zmieniło?

Jednym z głównych obszarów naszego obecnego dialogu z regulatorem, Państwową Agencją Atomistyki, jest kwestia tzw. stref bezpieczeństwa. Chodzi m.in. o określenie obszaru podlegającego ewakuacji w przypadku awarii reaktora. Żeby wyznaczyć strefę, o której mówię, konieczne jest przeprowadzenie odpowiednich analiz bezpieczeństwa, wyliczeń dotyczących terenu potencjalnego narażenia na skutki awarii. Tak wyśrubowanych regulacji w tym zakresie nie było. My mamy przeprowadzoną analizę, z której wynika, że strefa bezpieczeństwa w naszym przypadku kończy się w zasadzie na ogrodzeniu NCBJ – ale dozór (PAA) jest nieprzekonany i stoi na stanowisku, że potrzebna jest nowa analiza. My to oczywiście zrobimy, ale to wymaga czasu. Mamy też bardziej konserwatywne analizy i te użyjemy obecnie, aby przyspieszyć wydanie licencji.

Może pan zagwarantować, że za pięć tygodni reaktor MARIA wróci do pracy?

Chciałbym, zarówno ze względu na oczekujących na ciągłość produkcji radiofarmaceutyków, jak i fakt, że postój reaktora oznacza, z punktu widzenia NCBJ, znaczącą wyrwę w dochodach. Ale to, co się stanie, nie zależy tylko ode mnie. Ja mogę zapewnić, że w ciągu tygodnia–dwóch przygotujemy i złożymy do regulatora odpowiednie dokumenty dotyczące strefy bezpieczeństwa. Natomiast nie mogę ręczyć za to, jak one zostaną ocenione. PAA może znowu nakazać nam poprawienie lub uzupełnienie analiz, zadać dodatkowe pytania.

Walka o licencję i negocjacje z dozorem jądrowym

Brzmi trochę, jakby narzekał pan na dozór. Ale tego się od PAA oczekuje, to rola tej instytucji – żeby pilnować standardów bezpieczeństwa…

Nie narzekam. Uważam, że nasza współpraca przebiega dobrze. Czasami mamy różnice zdań, ale to jest naturalne. Tłumaczę tylko, z czego wynika trudność w precyzyjnym oszacowaniu terminu zakończenia postępowania licencyjnego. Oczywiście, że dozór ma prawo dopytywać o różne rzeczy czy, dbając o bezpieczeństwo reaktora, domagać się dodatkowych analiz. Ale to nie zmienia faktu, że te procesy są czasochłonne. Trudno mi powiedzieć, czy PAA mogła działać szybciej. Pewnie w niektórych sprawach tak, a w innych nie. Na pewno dokładaliśmy starań, żeby na bieżąco uzupełniać wszystko, o co się do nas zwracano.

Z moich ustaleń wynika, że NCBJ nie zrealizowało zaleceń PAA wynikających z oceny okresowej bezpieczeństwa reaktora.

Te rzeczy są niezależne, a przynajmniej powinny być. Musimy oczywiście zalecenia dozoru wypełnić i zrobimy to, ten proces trwa, ale z punktu widzenia przepisów nie jest to kryterium decyzji Prezesa PAA w zakresie zezwolenia na eksploatację. Z drugiej strony, gdybyśmy zaleceń nie wypełnili, to niezależnie od kwestii licencjonowania regulator ma prawo zatrzymać pracę reaktora.

Termin wygaśnięcia zezwolenia był znany od 10 lat. Można było założyć na postępowanie większy margines niż siedem miesięcy.

Proszę wziąć poprawkę na to, że przygotowanie dokumentacji, wypełnienie wszystkich wymogów obecnego reżimu regulacyjnego jest trudne. Założyliśmy, że ten proces nie będzie trwał dłużej niż pół roku, ponieważ formalnie dozór ma na rozpatrzenie wniosku sześć miesięcy. Może można było złożyć dokumenty miesiąc czy dwa miesiące wcześniej. Ale też trzeba pamiętać, że to nie oznacza, że dozór rzuciłby wszystko i od razu się zabrał za naszą sprawę, bo przecież ma na głowie wiele spraw, ma określony harmonogram prac.

Błąd NCBJ czy kwestia systemowa

Nie ma pan sobie nic do zarzucenia? Nie jest tak, że czasu potrzebnego na uzyskanie zezwolenia po prostu nie doszacowano, że wniosek trzeba było złożyć wcześniej?

Oczywiście może pan to tak określać, jeśli pan chce, ale powtarzam jeszcze raz: do tanga trzeba dwojga. My złożyliśmy dokumenty, które nam wydawały się poprawne i wystarczające do uzasadnienia wydania zezwolenia, w sierpniu ub.r., miesiąc później jeszcze go uzupełniliśmy. Dozór te dokumenty przeanalizował i zgłosił różne pytania i zastrzeżenia. Od tego jest. Ale z drugiej strony, PAA powinna brać pod uwagę naszą specyfikę. Pod tym względem mamy pewien problem systemowy.

Jaki mianowicie?

Podstawową przesłanką stojącą za zmianami przepisów były w ostatnich dekadach plany rozwoju energetyki jądrowej. Jednocześnie reaktora badawczego, mimo że działa on w innym celu, według innej logiki i w innym cyklu, dotyczą te same regulacje. To powoduje, że rola regulatora wobec naszego obiektu rośnie, bo to PAA musi ustalić, wypełnienie których wymogów prawnych jest w reaktorze badawczym bezwzględnie konieczne, a które go nie dotyczą. Nie jest tak, że na podstawie lektury przepisów można określić precyzyjnie, jak wypełnić kryteria dopuszczenia do eksploatacji. To się dopiero wykuwa w toku naszego dialogu z regulatorem. Dlatego cały ten proces jest czasochłonny i narażony na opóźnienia.

Jak w ciągu najbliższych tygodni, zanim otrzymacie państwo nowe zezwolenie, będzie wyglądała codzienność reaktora MARIA? Co będzie się działo z jego załogą?

Założyliśmy zawczasu, że w tym okresie realizować będziemy działania związane z modernizacją reaktora oraz standardowe prace, takie jak w czasie innych przerw technicznych. Przypominam, że reaktor badawczy pracuje w cyklach i postoje są w jego pracy czymś normalnym i mają miejsce co ok. dwa miesiące.

W czasie ostatniej wielomiesięcznej przerwy w pracy reaktora związanej z remontami padały zapewnienia, że kolejne działania nie będą już wymagały wyłączeń.

I rzeczywiście tak jest. Dodatkowa przerwa nie była konieczna z punktu widzenia procesu modernizacji reaktora. Ale chcemy wykorzystać ją – tak jak każdy inny postój – na przeprowadzenie przewidzianych w harmonogramie, mniej lub bardziej rutynowych prac oraz modyfikacji urządzeń. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, reaktor wróci do pracy w maju, a my nie będziemy musieli go zatrzymywać aż do czasu kolejnej zakładanej w harmonogramie przerwy technicznej. Ale życie jest, jakie jest. Kiedy w grę wchodzi współpraca z innymi podmiotami, m.in. firmami zewnętrznymi realizującymi poszczególne elementy programu modernizacji MARII, nie mamy pewności, że wszystkie nasze założenia uda się perfekcyjnie zrealizować.

Kłopoty z modernizacją MARII

Ma pan pewność, że zaplanowane na najbliższe tygodnie prace będą mogły być realizowane mimo braku ważnej licencji?

To, w jakim zakresie to się uda, także zależeć będzie w pewnym stopniu od decyzji dozoru, który musi, tak samo jak w przypadku, gdy operujemy z ważną licencją, wydać odpowiednie zgody. W naszym przekonaniu nie ma mowy o jakimkolwiek ryzyku bezpieczeństwa związanym z tymi pracami. Jeżeli uda nam się uzgodnić obie te sprawy – możliwość realizacji działań modernizacyjnych oraz wznowienie eksploatacji od 8 maja – to mogę zapewnić, że perturbacji w dostawach radioizotopów nie będzie. W tej chwili mamy na terenie reaktora kontrolę PAA, na podstawie której Agencja określi, jakie prace mogą być wykonywane, a jakie nie.

W odpowiedzi na jedno z moich pytań regulator wskazał, że mimo braku zezwolenia operator reaktora ma obowiązek zapewnienia jego bezpieczeństwa i funkcjonalności, w tym przez prowadzenie niezbędnych remontów oraz kontynuację jego obsługi.

Cały program modernizacji wpisuje się w cele związane z bezpieczeństwem. MARIA ma pięćdziesiąt lat, stan jej korpusu jest bardzo dobry, natomiast w ramach naszego programu modernizacyjnego wymianie lub naprawom podlegają wszystkie elementy, które wymagają z tego z racji wieku, stanu technicznego lub np. dostępności części zamiennych.

Jak pan ocenia postępy prac modernizacyjnych? Czy uda się je zakończyć planowo, do 2027 r.? W otoczeniu NCBJ słyszy się o problemach m.in. z procedurami przetargowymi.

Rzeczywiście, zmagamy się z pewnymi perturbacjami, choć robimy, co możemy, żeby ich unikać. Mówimy o skomplikowanym procesie. To nie jest tak, że do zatrudnienia przy pracach modernizacyjnych w reaktorze mamy szeroką pulę firm, a to sprawia, że one mogą stawiać nam różnego rodzaju dodatkowe warunki, negocjować nasze wymogi, prosić o dodatkowy czas. Jednocześnie musimy stosować rygory prawa zamówień publicznych. Przy zleceniach o największej wartości musimy organizować przetargi europejskie. Ale każde opóźnienie wiąże się dla nas z ryzykiem utraty środków na modernizację, bo obowiązuje nas rygorystyczny harmonogram ich wydawania, którego zmiana wymagałaby decyzji Rady Ministrów.

Zakłócenia na linii z rządem

Ma pan konflikt z Ministerstwem Przemysłu?

Nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Mamy z Ministerstwem Przemysłu dobre stosunki, tak samo jak ze wszystkimi nadzorującymi nas dotąd resortami.

Dlaczego w takim razie nadzorujący NCBJ resort dowiedział się o problemach z zezwoleniem dla MARII zaledwie z tygodniowym wyprzedzeniem?

Do końca nie mieliśmy jasności, czy zezwolenie uda się uzyskać w terminie, czy nie. Dopiero po spotkaniu z PAA i uzyskaniu z ich strony jasnej deklaracji, że – głównie ze względu na wspomnianą sprawę stref bezpieczeństwa – nie ma szans na to, żebyśmy otrzymali przedłużenie licencji przed 31 marca, uzyskaliśmy podstawę do przekazania odpowiedniej informacji ministerstwu. Wyjaśniliśmy jednocześnie, że fakt ten nie powinien wpłynąć na pracę reaktora, gdyż, licząc się z ryzykiem, zaplanowaliśmy uprzednio na ten czas prace techniczno-modernizacyjne.

Pana zdaniem wszystko odbyło się jak należy? Pani minister Czarnecka nie ma powodu do żalu?

Pozycja instytutu jest specyficzna. Musi niemal w stu procentach zarobić na swoje utrzymanie, a nasz budżet to 470 mln zł, więc nie są to pieniądze małe. I jeśli nad czymkolwiek ubolewamy, to właśnie nad faktem, że nasze relacje są pod tym względem dość luźne, bo zgodnie z obowiązującymi regulacjami nasze „macierzyste” ministerstwo nie może wspierać nas finansowo. To jest błąd w systemie i należałoby to zmienić. Mamy przecież pod swoją pieczą kosztowną i ważną z punktu widzenia całego państwa – a nie jednego tylko resortu – infrastrukturę. Natomiast przestrzegamy procedur, raportujemy o wszystkich naszych działaniach, odpowiadamy zgodnie z prawdą na wszystkie kierowane do nas pytania.

Podsumowanie dekady: zmiany w otwockim instytucie

W tym roku minie dekada odkąd jest pan na czele NCBJ. Jest pan zadowolony z dorobku?

Zbudowaliśmy multidyscyplinarny instytut naukowy, jeden z najlepszych w naszej części świata. To realizacja planu, z którym przystępowałem do konkursu. Mamy centrum komputerowe z jednym z najszybszych komputerów w Polsce, budujemy centrum cyklotronowe, które ma szansę ruszyć jeszcze w tym roku i pozwoli nam poszerzyć już istniejącą ofertę radiofarmaceutyków. W fazie budowy jest jeszcze Polski Laser na Swobodnych Elektronach – POLfel. Jeżeli uda się doprowadzić projekt do końca, to będzie pierwsze takie urządzenie w regionie. Da nam ono szansę dalszego rozwoju, nie tylko w dziedzinie wąsko rozumianej fizyki jądrowej, ale także chemii, biologii i medycyny. Oprócz tego jest jeszcze 140 różnej wielkości projektów oraz działalność stricte komercyjna. Wielkim sukcesem jest też, moim zdaniem, zbudowanie dobrego zespołu ludzi. Instytut się odmłodził. Mamy naprawdę świetną kadrę, zarówno naukową, jak i inżynierską. Jeżeli tylko uda się utrzymać dobrych specjalistów , to jest to dobra podstawa do dalszego rozwoju.

Co wobec tego uznaje pan za porażkę?

Nie udało mi się przekonać rządzących, i to z żadnej opcji politycznej, że jako jedyny instytut z wyjątkową infrastrukturą badawczą na światowym poziomie, nie powinniśmy być wiecznie przerzucani z jednego resortu do drugiego, i powinniśmy mieć status laboratorium narodowego, stałe finansowanie i szeroką autonomię. A starałem się o to przez całe dziesięć lat.

Reaktor a priorytety "narodowego laboratorium"

Przynajmniej część załogi MARII ma poczucie, że reaktor nie jest priorytetem dyrekcji. Nie czuje się pan za ten stan rzeczy odpowiedzialny?

Moim zdaniem to ocena bardzo niesprawiedliwa, zwłaszcza w połączeniu z sugestią, że to nasze zaniedbania stoją za wydłużeniem procesu licencjonowania. Taka postawa, z punktu widzenia budżetu instytutu, byłaby zresztą samobójcza, bo przecież nie uwolniłaby nas od kosztów utrzymania MARII, a jednocześnie pozbawiła wpływów związanych z jego pracą. Ale nie zgadzam się też na drugą skrajność, jaką moim zdaniem jest traktowanie NCBJ jako przystawki do reaktora MARIA. Uważam, że to jest dla nas bardzo ważny obiekt i jedna z podstaw instytucji, którą staram się budować, ale mamy też inne ważne gałęzie działalności. Nie uważam, żeby stwierdzenie tego faktu w jakiś sposób umniejszało rolę MARII albo podważało jej szczególny status w ramach NCBJ. Reaktor ma się dobrze.

Jakie dowody może pan przedstawić na tezę, że MARIA jest odpowiednio zaopiekowana?

Prowadzimy modernizację. To największy taki program w całej historii Marii, który – mamy nadzieję – pozwoli na jej wykorzystywanie przez kolejne co najmniej dwadzieścia lat. Odbudowujemy laboratorium neutronografii, które w momencie kiedy obejmowałem funkcję dyrektora było w zasadzie bezużyteczne, a które pozwoli na szersze wykorzystanie reaktora do celów naukowych. Rozwijamy też nasze zdolności do naświetlania krzemu, które mogą być wykorzystywane w łańcuchu dostaw półprzewodników.

Wynagrodzenia NCBJ rosną, ale pozostają problemem

A relacje MARII z innymi komórkami w Narodowym Centrum są, pana zdaniem, dobrze poukładane? Wśród moich rozmówców stale wracała np. kwestia dysproporcji wynagrodzeń.

Zarobki, nie ma się co oszukiwać, są wciąż największym problemem w NCBJ. Płacimy tyle, na ile nas stać. No, nie do końca, bo teraz robimy kolejną podwyżkę, na którą nas de facto nie stać, ale po prostu nie mamy wyjścia, jeśli chcemy utrzymać ludzi. Wejdzie w życie, jak tylko porozumiemy się ze związkami zawodowymi. Jest szansa, że obejmie ona już wynagrodzenia za kwiecień. Założenie jest takie, że przynajmniej skompensuje ona skutki inflacji. Wcześniej w samym reaktorze zrealizowałem dwie podwyżki. Po tej ostatniej spodziewamy się, że zarobki w MARII przekroczą średnią warszawską.

To wystarczy?

Trzeba wziąć pod uwagę, że zatrudnieni w reaktorze pracują krócej (7 godzin dziennie). W przypadku operatorów reaktora zapewne powinny być docelowo jeszcze wyższe. To muszą być dobrzy specjaliści, a przede wszystkim osoby, które przeszły dwuletni staż. W ramach tej nadchodzącej podwyżki chcemy też zwiększyć zróżnicowanie płac, które uległy wyraźnemu spłaszczeniu na skutek podwyżek pensji minimalnej. Napięcia związane z pieniędzmi są zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę choćby fakt, że część personelu utrzymywana jest z pieniędzy projektowych, a w projektach wynagrodzenia są wyższe niż te podstawowe...

Część uwag, które słyszałem, dotyczy też jednak ładu instytucjonalnego NCBJ, np. potrzeby określenia strategii rozwoju reaktora czy rewizji warunków jego współpracy z POLATOM-em, czyli zakładem produkującym radiofarmaceutyki, w znacznej mierze w oparciu o materiały „naświetlone” w MARII.

POLATOM z reaktorem mają w tej chwili, moim zdaniem, relacje bardzo rozsądne. Jasne, że POLATOM zarabia więcej – w końcu jest podmiotem komercyjnym, który utrzymuje się sam i przynosi zysk. Reaktor nie ma szans uzyskać takiego bilansu, nie ma takich przypadków na świecie. Staramy się, żeby załoga reaktora w większym stopniu partycypowała w zyskach POLATOM-u i zwiększyliśmy w tym celu wewnętrzny cennik naświetleń. To jest łatanie systemowych luk. MARIA powinna mieć specjalny status, ale nie tylko w ramach NCBJ. Powinna mieć niezależne, stałe finansowanie rządowe. Dziś dostaje jedynie środki z Ministerstwa Nauki, które nie pokrywają kosztów eksploatacji. Przy czym ostatnią decyzję w sprawie tych środków na 2024 r. otrzymałem 16 grudnia. Proszę mi powiedzieć, jak w takiej sytuacji można określić jakikolwiek plan finansowy dla obiektu? To jest podstawowy problem. Nie – ludzie, nie – wewnętrzne napięcia. To wszystko dałoby się rozwiązać przy wprowadzeniu racjonalnych podstaw finansowania instytutu.

Finanse i przyszłość MARII

Przy okazji prezentacji założeń aktualizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej resort przemysłu zapowiedział stworzenie nowego instrumentu wsparcia dla infrastruktury badawczej. Z naszych informacji wynika, że to właśnie reaktor MARIA ma być jednym z głównych adresatów tego finansowania. Co pan na to?

O niczym innym nie marzę. Zabiegam o takie finansowanie - aby było niezależne od decyzji ministra nauki i zespołów oceniających – od dziesięciu lat. Przede mną walczył o to mój poprzednik, także bez sukcesu. Jeżeli te zapowiedzi resortu się zrealizują, to jest to znakomita wiadomość dla całego NCBJ. Skończy się sytuacja, w której zmuszony jestem zabierać pieniądze, np. z projektów europejskich, żeby dołożyć do utrzymania reaktora.

A co z budową następcy reaktora MARIA?

Na dziś powodzenie modernizacji, jak wspomniałem, daje perspektywę minimum dwudziestu lat pracy. Na tle istniejącej w Europie infrastruktury będzie ona reaktorem stosunkowo młodym i nowoczesnym. Ale oczywiście z czasem, być może już za parę lat, trzeba będzie wrócić do problemu tego, co dalej, bo oczywiście MARIA wieczna nie będzie, a budowa reaktora, nawet badawczego, to skomplikowany i długi proces.

POLA, czyli marzenie o polskim atomie

No właśnie. Jednym ze 140 projektów, o których mówił pan wcześniej, jest projekt reaktora wysokotemperaturowego HTGR POLA. W mediach pojawiają się sugestie, że pierwszy polski reaktor tego typu może powstać w osiem lat. A przecież, jak sam pan mówi, realizacja takich projektów to długi i skomplikowana sprawa.

Stoimy na stanowisku, że reaktory wysokotemperaturowe to, potencjalnie, dobre uzupełnienie polskiej transformacji energetycznej. Mamy w tej chwili ok. 50 bojlerów do produkcji pary przemysłowej, opalanych węglem. Te urządzenia prędzej czy później trzeba będzie czymś zastąpić i lepiej, żeby nie był to gaz ziemny. Reaktory wysokotemperaturowe nie są technologią całkowicie nową, ale podjęliśmy się w ramach NCBJ, we współpracy z Japonią, próby stworzenia polskiego ich wariantu. Na razie mowa o urządzeniu małej mocy. Koncepcja reaktora została opracowana i czeka na audyt Ministerstwa Nauki. Kolejnym etapem powinno być opracowanie projektu technicznego i wykonawczego. Czy to się da zrobić w ciągu ośmiu lat? Jako fizyk przyznaję, że przy wszelkich tego rodzaju szacunkach należy uwzględnić dodatkowy czynnik Pi (3.14), związany z realiami prawnymi i instytucjonalnymi.

Czyli przyznaje pan, że zapowiedzi były trochę na wyrost?

Podtrzymuję to, że jeżeli uda nam się uzyskać finansowanie na drugą fazę prac projektowych, to jesteśmy w stanie w ciągu trzech lat przełożyć naszą koncepcje reaktora na szczegółowy projekt wykonawczy. Ale zdaję sobie sprawę, że to nie daje gwarancji, że nasz reaktor się zmaterializuje. Droga do budowy wiedzie m.in. przez określenie lokalizacji i długie badania środowiskowe. Dlatego w tej chwili staramy się znaleźć partnera przemysłowego, który zechciałby ten projekt u siebie zrealizować. Wtedy będziemy mogli dokończyć projekt ze wsparciem profesjonalnych inżynierów, rozpocząć proces licencjonowania i, po ok. trzech latach, być gotowi do budowy. Oczywiście przyznaję, że ten plan rodzi wiele znaków zapytania. Nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu trzeba uwzględnić, że dozór jądrowy nie ma dziś doświadczenia ani wytycznych dotyczących licencjonowania małych reaktorów, tym bardziej takich, które opierają się na technologii czwartej generacji, tak jak HTGR POLA, który jest chłodzony helem. A, jak widzimy, dialog z tym i innymi organami administracji nie zawsze przebiega w sposób przewidywalny. Ale jestem przekonany, że mimo to warto spróbować i kontynuować projekt. Póki wyścig technologiczny nie „odjechał” nam za daleko. Ubolewam, że projekt, po tym, jak prezentowaliśmy go w Senacie, stał się przedmiotem gry politycznej.

Podejrzewam, że recepcja tego projektu byłaby znacznie łagodniejsza, gdyby nie wątpliwe terminy oraz przypadki zestawiania tego projektu z rządowym programem energetyki jądrowej. Zaczęły pojawiać się np. dość ryzykowne sugestie, że reaktory wysokotemperaturowe mogą być szybciej albo mogą być tańsze. Nic dziwnego, że sprawa stała się polityczna.

NCBJ nigdy nie zestawiał projektu HTGR z rządowym projektem dużej energetyki jadrowej.

Z prognozami cenowymi z pewnością trzeba uważać. Do wszystkich opowieści o tym, że będziemy mieli reaktory bardzo szybko i bez zaangażowania dużych pieniędzy trzeba podchodzić z wielkim sceptycyzmem. To są złożone i kosztowne projekty. Dotyczy to zarówno reaktorów AP1000 planowanych na Pomorzu, jak i nieco mniejszych (chociaż wcale nie małych) BWRX-ów, które chce budować Orlen Synthos Green Energy. HTGR-Pola nie jest zagrożeniem ani dla tego pierwszego, ani dla drugiego projektu. To od początku miało być uzupełnienie naszej transformacji energetycznej, a nie konkurencja dla innych projektów jądrowych. ©℗

Rozmawiał Marceli Sommer