Fabryki publikacji na uczelniach wyższych. Natalia Letki: Widzę tu winę całego środowiska akademickiego. Większość ludzi wie, nad czym pracują ich koledzy. Jeśli ktoś publikuje prace niezwiązane z tematem grantu lub badań, na dodatek w budzącej wątpliwości współpracy, to powinno być zauważane przez najbliższe otoczenie.

* Natalia Letki, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspertka European Research Council i Narodowego Centrum Nauki

Czym są fabryki publikacji?
To stosunkowo nowy sposób, w jaki popełniane są oszustwa naukowe. W przeszłości zdarzało się, że badacze „poprawiali” prace, fałszując wyniki, a czasem przepisywali fragmenty cudzych tekstów. To poważne patologie, ale dołączyła do nich produkcja artykułów naukowych o całkowicie fikcyjnym charakterze. W takich krajach, jak Pakistan, Iran, Arabia Saudyjska czy Chiny, powstają organizacje, finansowane nawet przez rządy. Tworzą one fikcyjne treści udające prace naukowe. Sprzedawane jest autorstwo tych prac, a następnie umieszczane są one w czasopismach naukowych.
Jak to możliwe, skoro w czasopismach są recenzje i redakcja naukowa?
Taka działalność ma sens, gdy redaktorzy współpracują i udają, że prace zostały poddane recenzji. Mogą przyjmować sfabrykowane artykuły w zamian za łapówki. W takich sytuacjach nie ma jednak realnej pracy naukowej ani oceny merytorycznej. Także redakcje mają swój udział w procederze.
W ostatnim czasie wyszły na jaw przypadki kilku naukowców, których działalność wskazuje na korzystanie z takiego modelu. Co im to daje?
Artykuły są przedstawiane jako wynik działalności naukowej. W oparciu o te prace są rozliczane granty naukowe i uzyskiwane kolejne. Prace są też wykorzystywane do generowania cytowań, a więc wraz z kolejnymi publikacjami rosną indeksy, które tradycyjnie są uważane za ilościową miarę wpływu naukowego badaczy. Nie mamy pełnej wiedzy na temat skali tego zjawiska w Polsce; koncentrowanie się na kilku przypadkach to za mało. Wiele osób tłumaczy to presją systemu na produkcję punktów, ale moim zdaniem to nikogo nie usprawiedliwia. Niestety mamy do czynienia z przyzwoleniem na szereg patologii, np. plagiaty. Sama zgłaszałam taki przypadek na macierzystej uczelni i został on uznany za „rażącą niestaranność w cytowaniu”. Badacze publikują też na masową skalę w tzw. czasopismach drapieżnych, gdzie proces recenzyjny jest właściwie fikcyjny, gdyż wydawnictwo ma interes ekonomiczny w przyjęciu pracy do druku. To wszystko prowadzi do marnotrawienia pieniędzy podatników.
Jak wykryć, że badacz korzysta z nieetycznych praktyk?
Udowodnienie naukowcom kupowania autorstwa publikacji jest skomplikowane, wymaga czasu i dużego nakładu pracy. Dopiero zaczynamy dostrzegać skalę problemu, ale i liczba fikcyjnych publikacji generowanych przez AI stale rośnie. Widzę tu winę całego środowiska akademickiego. Większość ludzi wie, nad czym pracują ich koledzy. Jeśli ktoś publikuje prace niezwiązane z tematem grantu lub badań, na dodatek w budzącej wątpliwości współpracy, to powinno być zauważane przez najbliższe otoczenie. Jak można publikować dużo prac eksperymentalnych bez budżetu na przeprowadzanie eksperymentów? Niestety często badacze wolą przymykać oko, nie wychylać się. Nic dziwnego; sygnaliści są szykanowani. Tymczasem przypadki, o których dowiedzieliśmy się w Polsce, są właśnie ich zasługą. Ktoś przeanalizował publikacje i zgłosił uwagi do czasopism, co doprowadziło do wycofania niektórych artykułów. Ale nie wiemy, ile jeszcze prac powinno zostać zgłoszonych i wycofanych.