Przygotowany przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej projekt ustawy o warunkach dopuszczalności powierzania pracy cudzoziemcom na terytorium RP (UC46) stanowi, że do uzyskania zezwolenia na pracę lub zarejestrowania oświadczenia o powierzeniu pracy niezbędne będzie zatrudnienie obcokrajowca na etacie. Na jednym z ostatnich posiedzeń Rady Dialogu Społecznego miała paść zapowiedź kolejnego wyjątku. Tym razem wyjątek obejmie sportowców (wcześniejszy dotyczy opiekunek, które będą mogły być zatrudnione na podstawie umowy uaktywniającej). Przedstawiciele resortu mieli też zaproponować roczne vacatio legis dla spornych przepisów.
– Doceniamy propozycję rocznego opóźnienia wejścia w życie przepisów o zatrudnieniu cudzoziemców na podstawie umowy o pracę. Jednak liczymy na to, że ten pomysł zniknie z projektu, tym bardziej że nie zostały oszacowane skutki tej regulacji, zarówno społeczne, jak i gospodarcze. Zresztą same przepisy w tym zakresie pojawiły się w ramach tzw. wrzutki, już po konsultacjach społecznych – komentuje Nadia Winiarska z Konfederacji Lewiatan.
Argumentem stojącym za zmianami jest to, że – jak podaje resort – dziś nawet 70 proc. cudzoziemców jest zatrudnionych na podstawie tzw. śmieciówek. „Dzięki temu (projektowi ustawy – red.) ograniczona zostanie nieuczciwa konkurencja pracodawców zatrudniających cudzoziemców bez zawarcia z nimi umowy i możliwość zaniżania standardów na rynku pracy” – czytamy w odpowiedzi.
To ma dwa wymiary. Z jednej strony obowiązek zatrudniania na podstawie umowy o pracę miał m.in. ukrócić nieprawidłowości przy zatrudnianiu cudzoziemców przez agencje, o których opowiedzieli nam przedstawiciele ZUS (nr 210/2024). W skrócie polegają one na tym, że w imieniu obcokrajowców pracujących w Polsce jest zakładany podmiot do rozliczeń, w którym udziały nabywa nawet 600 osób. Ich wynagrodzenie trafia do tegoż podmiotu, który rozlicza się z nimi za wykonane na jego rzecz usługi na podstawie art. 176 kodeksu spółek handlowych. Pieniądze pozyskane w ten sposób co do zasady nie są oskładkowane.
Z drugiej strony zmiany legislacyjne powinny przyczynić się też do ukrócenia nielegalnych praktyk, jakich polskie podmioty z rynku pracy dopuszczają się względem imigrantów zarobkowych, głównie z Azji, Afryki i Ameryki Południowej.
W obawie przed obozami pracy
Znający rynek pracy wysoko sytuowany urzędnik państwowy uważa, że ta ustawa powinna przewidywać drakońskie kary. – Bardzo się boję, że w Polsce powstaną obozy pracy, gdzie ludzie będą wykorzystywani podczas pracy w bardzo niebezpiecznych warunkach, urągających ich godności – mówi. Opowiada o przykładzie kontroli szklarni, gdzie przypadkowo Straż Graniczna znalazła 20 obcokrajowców ukrytych w ziemiankach, wejściowe klapy do nich były dla niepoznaki przysypane ziemią.
Przypadki skrajnych nadużyć potwierdza walcząca z handlem ludźmi fundacja La Strada. Zdaniem jej działaczy obecny system wydawania pozwoleń na pracę dla obcokrajowców jest niewydolny i nie nadąża za rosnącym popytem na pracowników spoza UE. W takich okolicznościachsię agencje pracy i pośrednicy, którzy rekrutują – w krajach pochodzenia imigrantów zarobkowych lub już w Polsce – pracowników, a następnie „przekazują ich” do zakładów przemysłowych i rolniczych. Odpowiedzialność za warunki, w jakich pracownicy ci żyją i pracują, rozmywa się między pośrednikami a pracodawcami. Ci ostatni skrzętnie taką sytuację wykorzystują, traktując imigrantów jak tanią siłę roboczą.
Skargi, jakie zgłaszają poszkodowani, dotyczą chociażby rodzaju wykonywanej pracy. Na liście nieprawidłowości stworzonej przez działaczy organizacji pozarządowych, do której dotarliśmy, widnieje m.in. przypadek pracownicy z Ameryki Południowej, która wbrew wcześniejszym ustaleniom została skierowana do wymagającej pracy w fabryce środków chemicznych. Nadużycia dotyczą również wymiaru godzinowego wykonywanych obowiązków: praca powyżej 10 godzin dziennie (w skrajnych przypadkach do 16 godzin dziennie, przez 7 dni w tygodniu), brak odpowiednich przerw na posiłek czy regenerację.
Wyzysk dotyczy też warunków zakwaterowania zapewnianego przez pracodawcę. Tu najczęściej zgłaszane przypadki dotyczą przeludnienia (8 osób w pokoju, 16 osób w domu), braku wystarczającej liczby łazienek i kuchni (jeden prysznic i jedna kuchnia na 16 osób), warunków higieniczno-sanitarnych (gryzonie, robaki, wilgoć), braku ogrzewania czy bardzo złego stanu łóżek i innych mebli.
Oddzielną, szeroką kategorię stanowią kwestie finansowe. Tu imigranci skarżą się na zaniżanie stawki godzinowej oraz pobieranie przez pośredników lub pracodawców fikcyjnych lub nieadekwatnych do rzeczywistych kosztów opłat. W sierpniu kolumbijski tygodnik „Semana” opisywał historię kilkunastu obywateli tego kraju, którzy padli w Polsce ofiarami nieuczciwych pracodawców i pośredników. Zdaniem autorów w poszukiwaniu „polskiego snu” z Kolumbii przyjechało „tysiące rodaków”.
Życie swoje, statystyki swoje
Faktyczną skalę zjawiska i liczbę ofiar wyzysku imigrantów zarobkowych trudno zmierzyć, bo wielu poszkodowanych – w obawie o swoje bezpieczeństwo, a także niejasny status prawny na terenie UE – spraw nie zgłasza.
Do Państwowej Inspekcji Pracy w ciągu ostatnich dwóch lat trafiły raptem cztery skargi od obywateli Kolumbii. Z kolei Komenda Główna Policji poinformowała nas, że w latach 2022–2024 „zidentyfikowała” 44 „domniemane ofiary handlu ludźmi w celu wykorzystania w pracy przymusowej lub niewolnictwie i innych formach wykorzystania”. Najliczniejszą nacją w tej grupie są Kolumbijczycy – 12 przypadków. Rzecznik PIP, Mateusz Rzemek, przekazał nam, że skargi składane przez cudzoziemców dotyczą przede wszystkim niewypłacenia wynagrodzenia za pracę lub niezgłoszenia pracowników do ubezpieczenia społecznego.
Zdaniem przedstawicieli fundacji La Strada oficjalne dane ujawniają jedynie promil spraw. W zależności od skali przewinienia i kwalifikacji czynu przez prokuraturę w niektórych sprawach można mówić o zarzutach związanych z handlem ludźmi. Taki właśnie zarzut w zeszłym miesiącu usłyszało dwoje Ukraińców i Polka, którzy zmuszali do pracy w zakładzie mięsnym w Radomiu pięciu obywateli Kolumbii.
W listopadzie funkcjonariusze Straży Granicznej zatrzymali 8 obywateli polskich i ukraińskich, którzy są podejrzani o zwerbowanie i sprowadzenie do Polski co najmniej 249 obywateli Kolumbii, Wenezueli, Gwatemali i Meksyku. Jak informuje prokuratura, sprawa dotyczy m.in. wynagrodzeń za pracę, które zostały pomniejszone o „nienależne, wysokie, prowizje” firm pośredniczących, niski standard zakwaterowania oraz zatrzymania niektórym pokrzywdzonym dokumentów pod pozorem legalizacji zatrudnienia. Pokrzywdzeni byli zatrudnieni przy obróbce drewna, przetwórstwie warzyw i w tapicerstwie. Podejrzanym przedstawiono zarzuty kierowania i udziału w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się handlem ludźmi.
Czy to remedium?
- Problem naszego rynku pracy w kontekście cudzoziemców nie są zasadniczo przepisy, tylko ich egzekwowanie. System jest niewydolny, organom kontrolnym brakuje narzędzi, sankcje nie dotykają winowajców. Łatwo jest zakwestionować oskładkowaną i opodatkowaną umowę zlecenie czy zupełnie drobne „wpadki” pracodawcy działającemu legalnie, ale trudniej wykryć wypłacenie pensji pod stołem czy wypłaty w paczkomatach - mówi Joanna Torbé-Jacko, ekspertka Business Centre Club ds. prawa pracy.
Jak mamy poprawiać pozycję imigrantów zarobkowych i wspierać legalnie zatrudniających pracodawców - kontynuuuje - jeśli w PIP brakuje tłumacza, który pomógłby przy przesłuchaniu pokrzywdzonych? Z kolei PIP skarży się na nieskuteczność organów ścigania – nawet jeśli Inspekcja złoży zawiadomienie, to często sprawy są umarzane, np. z powodu znikomej szkodliwości społecznej. ©℗
Umowa tak, ale bardziej elastyczna
Możliwość zatrudniania na umowy cywilnoprawne nadawała relacji pracodawca–pracownik pewną elastyczność. Nie możemy pracodawcom wiązać rąk, przymuszając ich do podpisywania umów o pracę z obcokrajowcami w ciemno. Wielu z nich przy dopełnianiu formalności związanych z przyjazdem grup pracowników z krajów trzecich przenosi odpowiedzialność za ten proces na agencje rekrutujące i pośredników. Obawiają się, czy sprowadzeni przez nich pracownicy od razu nie wyjadą z Polski na Zachód. Ponadto mamy pracowników, którzy też przyjeżdżają do pracy w nieznane – nie wiadomo, jak się zaadaptują w Polsce, jak sobie poradzą z nową pracą i czy nie będą chcieli od razu zmienić zatrudnienia. Krótkookresowe umowy cywilnoprawne byłyby więc lepszym rozwiązaniem, o ile byłaby nad nimi odpowiednia kontrola – tak aby zatrudniający odprowadzał wszystkie składki za swoich pracowników oraz żeby nie było paradoksów, w których pracownik zbierający ogórki podpisywałby umowę o dzieło.
Praca przymusowa nie polega na fizycznym zmuszaniu do pracy czy fizycznym więzieniu pracowników. Sytuacje, w których pracodawcy czy pośrednicy zabierają obcokrajowcom paszporty lub nakładają kary, nie są takie częste. Zazwyczaj mówimy o metodycznym przetrzymywaniu pracowników przez celowe zaleganie im z wypłatą wynagrodzenia. To sytuacja, w której pracodawca reguluje jedynie bardzo niewielką część umówionej kwoty, mamiąc pracownika, że resztę wypłaci mu za miesiąc, dwa. Taki szantaż może trwać tygodniami czy miesiącami, a cudzoziemski pracownik – nieznający języka polskiego, polskiego prawa pracy, nierzadko mieszkający u swojego chlebodawcy – jest bezradny. To są sytuacje patologiczne, z którymi walczymy.
System rejestracji pracowników i udzielania im zezwoleń pracę, który mamy obecnie, jest korupcjogenny. Urzędnicy wydają pozwolenia arbitralnie, a cały system – od strony technicznej – jest niewydolny. To zachęca do działania różnej maści agencje pośredniczące i „doradców”, którzy nie mają skrupułów, by wykorzystywać cudzoziemców. Skalę ich działań widać doskonale przed każdym urzędem wojewódzkim, gdzie pośrednicy oferują swoje usługi stojącym w kolejkach cudzoziemcom. Zmiany w systemie mogą być skuteczne, jeśli prawo nie będzie dziurawe.
Ich sytuacja jest inna niż w przypadku imigrantów z Afryki czy Azji. Różnica polega na tym, że pracownicy z Ameryki Łacińskiej przyjeżdżają do Polski w ruchu bezwizowym rekrutowani przez internet. Wiedzą, gdzie i za ile będą pracować, co jednak nie zawsze potwierdza się na miejscu. Aby przylecieć do Europy, często się zapożyczają u rodzin czy lichwiarzy, przez co są bardziej podatni na wszelką krzywdę finansową, jakiej doznają później w Polsce. Ostatnio coraz częściej zabierają ze sobą dzieci, mamieni bezpłatną służbą zdrowia czy edukacją. Na miejscu okazuje się, że nieuczciwi pośrednicy nie wykonują żadnych ruchów, by zalegalizować pobyt ich rodzin czy uzyskać pozwolenie na pracę. ©℗