– Nie widzę, jak mielibyśmy sfinansować to wszystko standardowymi narzędziami. Patrząc z punktu widzenia Europy, nie mam wątpliwości, że musimy inwestować, bo inaczej stracimy szansę na utrzymanie pozycji konkurencyjnej i naszych globalnych wpływów. Z tych właśnie względów jesteśmy dziś w procesie – także jako duński rząd – zmiany postrzegania pomocy publicznej i wspólnego długu – ta wypowiedź Mette Frederiksen, premier Danii, znacznie zamieszała w tradycyjnym układzie sił na arenie Unii Europejskiej. Kopenhaga coraz częściej wprost deklaruje zerwanie z europejskim „klubem skąpców”.
To nieformalne stronnictwo skupiające przede wszystkim kraje unijnej Północy. Wspólnym mianownikiem jest sprzeciw wobec zwiększania wydatków i zobowiązań finansowych na poziomie UE. Te kraje niechętnie spoglądają w szczególności na emisję wspólnego długu. Ten z kolei mógłby pozwolić Unii sfinansować kolejne programy inwestycyjne na wzór uruchomionego po pandemii Funduszu Odbudowy. Trzon sojuszu stanowiły dotąd cztery kraje: Holandia, Szwecja, Austria i właśnie Dania. Kluczowe było jednak wsparcie ze strony podobnie myślącego Berlina.
Dalsze osłabianie unijnej gospodarki względem konkurencji i erozja jej znaczenia na arenie międzynarodowej – jak podkreśliła w wywiadzie z agencją Ritzau Frederiksen – będą groziły rozpadem UE, a ten „będzie miał fatalne skutki dla wszystkich, w tym dla każdej duńskiej rodziny”. Premier Danii proponuje jednocześnie, by do zaspokojenia potrzeb UE wykorzystać także pomoc publiczną na poziomie krajowym.
Sprzeciw skąpców przyczynił się w zeszłej kadencji m.in. do fiaska Europejskiego Funduszu Suwerenności. Inicjatywa Ursuli von der Leyen miała być odpowiedzią UE na wart ok. 370 mld dol. amerykański pakiet Inflation Reduction Act (IRA). Pomysły uruchomienia nowych pieniędzy na polityki europejskie zwolennicy fiskalnego konserwatyzmu, z Niemcami na czele, zdławili wtedy w zarodku. – Jeśli Fundusz Suwerenności miałby oznaczać nowy dług europejskiej wspólnoty, to nie sądzę, by to rozwiązanie poprawiło naszą konkurencyjność lub stabilność – mówił ówczesny niemiecki minister finansów Christian Lindner. W rezultacie zamiast odpowiedzi na IRA powstał znacznie skromniejszy instrument pod nazwą Platforma Technologii Strategicznych dla Europy, który pozwala przekierować na cele unijnej polityki przemysłowej część istniejących już w unijnej kasie środków.
Rezultat? Prymat pomocy publicznej, której zasady zliberalizowano w odpowiedzi na skutki pandemii i rosyjskiej agresji na Ukrainę. Pozbawione przeciwwagi w formie przyznawanych na jednolitych zasadach środków unijnych rządowe subsydia uznaje się tymczasem, za sprawą różnicy potencjałów poszczególnych państw, za ryzyko dla spójności rynku UE. W ramach poluzowanych zasad KE zaaprobowała w ciągu nieco ponad dwóch lat ok. 800 mld euro pomocy publicznej, z czego za niemal połowę odpowiadały Niemcy. Na rosnącą nierównowagę związaną z dostępem do pomocy publicznej wskazywał m.in. Polski Instytut Ekonomiczny.
Nowe stanowisko Kopenhagi dobrze współgra także z analizą, którą przedstawili w poniedziałek Jean Pisani-Ferry i Simone Tagliapietra z instytutu Bruegel. Zdaniem analityków tego cenionego w Brukseli think tanku samo osiągnięcie celów klimatycznych UE na 2030 r. będzie wymagać dodatkowych inwestycji na poziomie 2,2 proc. PKB, z czego 0,5-1 proc. PKB – czyli w ujęciu nominalnym od 90 mld do 180 mld euro w samym 2025 r. – powinno pochodzić ze źródeł publicznych.
Te potrzeby mają się nijak do obowiązujących w UE reguł fiskalnych – limitujących zadłużenie i deficyty budżetowe państw członkowskich. Bruegel postuluje w związku z tym m.in. złagodzenie zasad dzięki wyłączeniu strategicznych inwestycji z procedury nadmiernego deficytu, a także zaciągnięciu wspólnego długu na sfinansowanie zapowiadanego przez Ursulę von der Leyen Europejskiego Funduszu Konkurencyjności.
Pierwszy zarys tego nowego projektu szefowej KE mamy poznać w styczniu. Na razie wiadomo jedynie, że jego filarami mają być: uproszczenie regulacji, zachęty do inwestycji oraz niskie ceny i bezpieczeństwo dostaw energii i paliw. Plan Brukseli ma czerpać w istotnym zakresie z raportu Maria Draghiego, byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego. Opublikowany we wrześniu dokument wskazywał na potrzebę turbodoładowania europejskich inwestycji, m.in. z wykorzystaniem wspólnego długu. Według eksprezesa EBC potrzeby inwestycyjne gospodarek europejskich związane z obronnością i transformacjami energetyczną i cyfrową należy szacować na nawet 800 mld euro rocznie i te środki powinny, przynajmniej częściowo, zostać zabezpieczone przez dług.
Prace nad nową strategią na rzecz konkurencyjności zgodnie zaaprobowali w zeszłym miesiącu w Budapeszcie liderzy „27”, a w deklaracji nieformalnego szczytu wprost nawiązano do raportu Draghiego. Do finansowania odnoszono się na razie ostrożnie.
W nowym rozdaniu zwolennikiem porozumienia otwierającego drogę do nowego długu będzie najprawdopodobniej szef Rady Europejskiej António Costa. Według byłego premiera Portugalii kompromisowe rozwiązanie sporu może zakładać, że wspólne zadłużenie będzie instrumentem stosowanym tylko do stosunkowo wąskiej puli uzgodnionych wydatków, przede wszystkim tych na wojsko. – Część budżetowych skąpców nie jest taka skąpa, gdy mówimy obronności – powiedział Costa Bloombergowi. ©℗