- Młodzi rodzice chcieliby mieć możliwość pracy na pół etatu. Okazuje się, że w Polsce to rozwiązanie praktycznie niedostępne - Mateusz Łakomy, Ekspert ds. demografii specjalizujący się w obszarze czynników wpływających na dzietność.
Czy politycy umieją robić dzieci?
ikona lupy />
Mateusz Łakomy, Ekspert ds. demografii specjalizujący się w obszarze czynników wpływających na dzietność. Autor książki „Demografia jest przyszłością. Czy Polska ma szansę odwrócić negatywne trendy?” / Materiały prasowe / fot. Michał Hara/emhara.pl/Materiały prasowe

Nie są w tym bezradni. Zwiększenie dzietności jest w zasięgu oddziaływania władz publicznych, niektóre rozwiązania poprawiające dzietność stosunkowo łatwo zmienić, inne to systemowe reformy. Ale nie jest tak, że jesteśmy skazani na to by zostać z taką niską dzietnością.

Idźmy po kolei. 800+?

Jako społeczeństwo jesteśmy nim rozczarowani, bo pewnie spodziewaliśmy się większego przyrostu. Ale trzeba przyznać, że to świadczenie miało pewien wpływ na zwiększenie dzietności, zwłaszcza na decyzje o trzecim i kolejnym dziecku w rodzinie. My w Polsce mamy tu duży potencjał do zwiększania liczby rodzin 3+, bo blisko jedna trzecia młodych dorosłych chce mieć co najmniej trójkę dzieci, a zasadnicze bariery to niewystarczające dochody oraz powierzchnia mieszkania. Po wprowadzeniu świadczenia 500+ widać było chwilowe wahnięcie współczynnika dzietności, za co odpowiadała przede wszystkim liczba urodzeń trzecich i dalszych. Na dziecko pierwsze i drugie 500+ nie miało wpływu.

Budowa żłobków?

Tu będzie kontrowersyjnie. Jest ona na topie już od kilku lat, ale gdy spojrzymy w badania demograficzne dotyczące krajów europejskich, krajów rozwiniętych i Polski, to okazuje się, że per saldo żłobki właściwie nie mają wpływu na dzietność. To, czy jest dostępny żłobek w okolicy, nie ma wpływu na decyzję o tym, żeby starać się o dziecko. Ważna jest natomiast możliwość opieki osobistej przez rodziców i dostępność krewnych będących w stanie pomóc w tym, żeby dzieci wychować. Jeśli żłobki mają na kogoś minimalny pozytywny wpływ, to w zasadzie wyłącznie na osoby z wyższym wykształceniem, zamieszkujące w dużych miastach. Ale to jest bardzo niewielka grupa.

Czyli żłobki nie pomogą w ograniczaniu wyludniania się prowincji?

Tak, nie są istotnym instrumentem. W mniejszych miejscowościach, gdzie opieka osobista ma większe znaczenie, dużo ważniejsze byłoby umożliwienie rodzicom i dziadkom łączenie opieki nad dzieckiem z pracą zawodową. Szczególnie konieczne jest wprowadzenie ułatwień związanych z dostępnością pracy na część etatu. W badaniach zwłaszcza młodzi rodzice podkreślają, że chcieliby mieć możliwość pracy na pół etatu, żeby móc towarzyszyć dziecku. Natomiast okazuje się, że to w Polsce właściwie to rozwiązanie praktycznie niedostępne – odsetek młodych dorosłych pracujących na część etatu należy u nas do najniższych w Europie. W niektórych krajach Europy Zachodniej, na np. w Austrii, Szwajcarii czy Holandii więcej kobiet pracuje na część etatu niż na cały etat.

Aktywny rodzic?

Wiemy, że do najważniejszych barier dla dzietności należą trudności w utrzymaniu rodziny przez pierwsze trzy lata życia dziecka. Większość rodziców dostaje zasiłek macierzyński, ale trwa to tylko rok. Później zostaje 800+, ale to pieniądze, które same nie pozwolą na utrzymanie. Aktywny rodzic podwyższa świadczenia państwowe o dodatkowe 500 zł, jeśli zdecyduje się zostać z dzieckiem w domu, do nawet 1,5 tys. zł jeśli wyśle dziecko do żłobka lub pójdzie do pracy. Ale tutaj wracamy do braku dostępności pracy na część etatu, bo program nie liczy, w jakim wymiarze czasu ta praca ma być świadczona.

Ale to oczywiście nie koniec rozwiązań, które należałoby wprowadzić. Z perspektywy percepcji społecznej czas zrównać pracę na etacie z pracą opiekuńczą nad własnym dzieckiem. Choćby przez rozwiązania emerytalne dla rodziców. Także dlatego, że perspektywa psychologiczna mówi o tym, że obecność rodzica w pierwszych latach życia dziecka sprzyja temu, żeby się ono rozwijało stabilnie psychicznie.

Mówi pan o tym jak o inwestycji.

Bo tak jest. Jeżeli patrzymy na długofalowe konsekwencje niskiej dzietności dla Polski, to tego już właściwie inaczej nazwać nie można. Mówimy często o inwestycjach ekologicznych, infrastrukturalnych, energetycznych, wojskowych. One są wszystkie ważne, tylko co z tego, skoro w perspektywie kilkudziesięciu lat możemy stracić fundament dla tego, żeby je wykorzystać. Kiedy zabraknie nam ludności w wieku produkcyjnym, osoby starsze będą wysysały z systemu finansów publicznych środki na emerytury czy na opiekę zdrowotną z konsekwencją dla gospodarki i pozostałych obszarów działania państwa.

Polityka publiczna to zmiany, nad którymi mamy kontrolę. Z drugiej strony są jednak i zmiany cywilizacyjne wpływające na niską dzietność. Ich nie możemy powstrzymać.

Tylko co my rozumiemy przez zmiany cywilizacyjne? Z jednej strony to pewnie myślimy o rozjeździe między kobietami i mężczyznami. Wiemy, że kobiety chcą się wiązać z osobami do siebie podobnymi. Ale to tak naprawdę jest bardziej prozaiczne, bo przede wszystkim chodzi o nierówności w zakresie wykształcenia, czyli lukę edukacyjną. Skoro mniej więcej połowa kobiet ma wyższe wykształcenie, a z mężczyzn tylko ok. 30 proc., dla części kobiet nie ma odpowiednich partnerów.

Jest jeszcze laicyzacja.

Wiemy z badań, że religijność bardzo silnie wpływa na dzietność. Im większa jest religijność, tym częściej się jest w trwałym związku. Ten związek bywa wcześniejszy, rzadziej kończy się rozwodem i ostatecznie jego efektem jest więcej dzieci.

Młode pokolenie jest bardziej zsekularyzowane niż starsze pokolenia i rzeczywiście to dla dzietności wyzwanie.

A pan wierzy, że w Polsce może być więcej dzieci?

To nie jest wiara, to jest wniosek. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg