Nie są w tym bezradni. Zwiększenie dzietności jest w zasięgu oddziaływania władz publicznych, niektóre rozwiązania poprawiające dzietność stosunkowo łatwo zmienić, inne to systemowe reformy. Ale nie jest tak, że jesteśmy skazani na to by zostać z taką niską dzietnością.
Jako społeczeństwo jesteśmy nim rozczarowani, bo pewnie spodziewaliśmy się większego przyrostu. Ale trzeba przyznać, że to świadczenie miało pewien wpływ na zwiększenie dzietności, zwłaszcza na decyzje o trzecim i kolejnym dziecku w rodzinie. My w Polsce mamy tu duży potencjał do zwiększania liczby rodzin 3+, bo blisko jedna trzecia młodych dorosłych chce mieć co najmniej trójkę dzieci, a zasadnicze bariery to niewystarczające dochody oraz powierzchnia mieszkania. Po wprowadzeniu świadczenia 500+ widać było chwilowe wahnięcie współczynnika dzietności, za co odpowiadała przede wszystkim liczba urodzeń trzecich i dalszych. Na dziecko pierwsze i drugie 500+ nie miało wpływu.
Tu będzie kontrowersyjnie. Jest ona na topie już od kilku lat, ale gdy spojrzymy w badania demograficzne dotyczące krajów europejskich, krajów rozwiniętych i Polski, to okazuje się, że per saldo żłobki właściwie nie mają wpływu na dzietność. To, czy jest dostępny żłobek w okolicy, nie ma wpływu na decyzję o tym, żeby starać się o dziecko. Ważna jest natomiast możliwość opieki osobistej przez rodziców i dostępność krewnych będących w stanie pomóc w tym, żeby dzieci wychować. Jeśli żłobki mają na kogoś minimalny pozytywny wpływ, to w zasadzie wyłącznie na osoby z wyższym wykształceniem, zamieszkujące w dużych miastach. Ale to jest bardzo niewielka grupa.
Tak, nie są istotnym instrumentem. W mniejszych miejscowościach, gdzie opieka osobista ma większe znaczenie, dużo ważniejsze byłoby umożliwienie rodzicom i dziadkom łączenie opieki nad dzieckiem z pracą zawodową. Szczególnie konieczne jest wprowadzenie ułatwień związanych z dostępnością pracy na część etatu. W badaniach zwłaszcza młodzi rodzice podkreślają, że chcieliby mieć możliwość pracy na pół etatu, żeby móc towarzyszyć dziecku. Natomiast okazuje się, że to w Polsce właściwie to rozwiązanie praktycznie niedostępne – odsetek młodych dorosłych pracujących na część etatu należy u nas do najniższych w Europie. W niektórych krajach Europy Zachodniej, na np. w Austrii, Szwajcarii czy Holandii więcej kobiet pracuje na część etatu niż na cały etat.
Wiemy, że do najważniejszych barier dla dzietności należą trudności w utrzymaniu rodziny przez pierwsze trzy lata życia dziecka. Większość rodziców dostaje zasiłek macierzyński, ale trwa to tylko rok. Później zostaje 800+, ale to pieniądze, które same nie pozwolą na utrzymanie. Aktywny rodzic podwyższa świadczenia państwowe o dodatkowe 500 zł, jeśli zdecyduje się zostać z dzieckiem w domu, do nawet 1,5 tys. zł jeśli wyśle dziecko do żłobka lub pójdzie do pracy. Ale tutaj wracamy do braku dostępności pracy na część etatu, bo program nie liczy, w jakim wymiarze czasu ta praca ma być świadczona.
Ale to oczywiście nie koniec rozwiązań, które należałoby wprowadzić. Z perspektywy percepcji społecznej czas zrównać pracę na etacie z pracą opiekuńczą nad własnym dzieckiem. Choćby przez rozwiązania emerytalne dla rodziców. Także dlatego, że perspektywa psychologiczna mówi o tym, że obecność rodzica w pierwszych latach życia dziecka sprzyja temu, żeby się ono rozwijało stabilnie psychicznie.
Bo tak jest. Jeżeli patrzymy na długofalowe konsekwencje niskiej dzietności dla Polski, to tego już właściwie inaczej nazwać nie można. Mówimy często o inwestycjach ekologicznych, infrastrukturalnych, energetycznych, wojskowych. One są wszystkie ważne, tylko co z tego, skoro w perspektywie kilkudziesięciu lat możemy stracić fundament dla tego, żeby je wykorzystać. Kiedy zabraknie nam ludności w wieku produkcyjnym, osoby starsze będą wysysały z systemu finansów publicznych środki na emerytury czy na opiekę zdrowotną z konsekwencją dla gospodarki i pozostałych obszarów działania państwa.
Tylko co my rozumiemy przez zmiany cywilizacyjne? Z jednej strony to pewnie myślimy o rozjeździe między kobietami i mężczyznami. Wiemy, że kobiety chcą się wiązać z osobami do siebie podobnymi. Ale to tak naprawdę jest bardziej prozaiczne, bo przede wszystkim chodzi o nierówności w zakresie wykształcenia, czyli lukę edukacyjną. Skoro mniej więcej połowa kobiet ma wyższe wykształcenie, a z mężczyzn tylko ok. 30 proc., dla części kobiet nie ma odpowiednich partnerów.
Wiemy z badań, że religijność bardzo silnie wpływa na dzietność. Im większa jest religijność, tym częściej się jest w trwałym związku. Ten związek bywa wcześniejszy, rzadziej kończy się rozwodem i ostatecznie jego efektem jest więcej dzieci.
Młode pokolenie jest bardziej zsekularyzowane niż starsze pokolenia i rzeczywiście to dla dzietności wyzwanie.
To nie jest wiara, to jest wniosek. ©℗