Gdy przez ostatnie tygodnie uwagę opinii publicznej, obserwującej ukraińska wojnę, przykuwały rosyjskie ataki w rejonie Charkowa, na drugi plan zeszło to, co dzieje się w Donbasie. A właśnie tam widać, że Rosjanie rzucili do walk całkiem nowe siły.

Rosja rzuciła do walki morze ludzi. Ukraina ma problem

Amerykański Instytut Studiów nad Wojną ostrzega, że Rosja szykować ma latem wielką ofensywę w Donbasie, a przygotowaniem do niej miał być wcześniejszy nacisk na front w okolicach Charkowa. Rosjanie chcieli w ten sposób, zdaniem amerykańskich analityków, odciągnąć z frontu wschodniego jak największą liczbę ukraińskich jednostek, a gdy linie obrony zrobią się słabsze – uderzyć. Z takim spojrzeniem na sprawę nie zgadza się generał Waldemar Skrzypczak, który na bieżąco analizuje to, co dzieje się na ukraińskim froncie.

- Do obrony Charkowa Ukraińcy przerzucali wojska, dokładnie półtorej brygady, ale kierunku poleskiego, a nie z Donbasu. W Donbasie cały czas toczą się bardzo intensywne walki. Kiedy wszyscy komentatorzy skupili się na Charkowie, Rosjanie cały czas szturmują w Donbasie, a Charków tak naprawdę nie ma żądnego znaczenia. Analizy amerykańskie są kiepskie i nie wiadomo czemu cały czas mówią tak o Charkowie, który jest drugorzędny – mówi Gazecie Prawnej generał Skrzypczak.

A tymczasem to właśnie w Donbasie, o którym ostatnio zrobiło się cicho, dzieją się bardzo groźne rzeczy, a front ukraiński trzeszczy pod rosyjskim naporem. Agresor nie tylko rzucił do ataku dodatkowe siły, ale też zmienił sposób nękania ukraińskich pozycji.

- Rosjanie z tego rekruta, którego brali w październiku ubiegłego roku zrobili jednostki, które już walczą na froncie. Tam 20 armia i jej jednostki są uzupełniane przez nowe bataliony i Rosjanie zmienili trochę podejście. U nich teraz główny moduł bojowy to coś na wzór batalionu szturmowego i jak jeden się zużyje w walce, to go wycofują i wprowadzają w to miejsce kolejny, a mają wielki potencjał i rotują je co 2-3 tygodnie – mówi generał Skrzypczak.

Trzeba pomóc Ukrainie. Jak zastąpić braki w rekrutach?

Szacuje się, że Rosjanom udaje się co pół roku powołać pod broń od 60 do 80 tysięcy nowych rekrutów, którzy tym razem, w przeciwieństwie do tego, co działo się w pierwszym roku wojny, nie trafiają od razu na front. Przechodzą gruntowne przeszkolenie i nie jest to już zwykłe „mięso armatnie”, ale ludzie wyspecjalizowani w używaniu nowoczesnych rodzajów broni.

- Nie ma porównania z tą armią rosyjską, która była jeszcze dwa lata temu i teraz oni osiągają duży poziom zdolności. Zupełnie inaczej szkolą i wyposażają swoje jednostki, a przykładem jest chociażby powszechność dronów. Rosjanie też już postawili z ilości na jakość – ostrzega Waldemar Skrzypczak.

W porównaniu z sytuacją kadrową armii ukraińskiej, Rosjanie nie muszą przejmować się, że zabraknie im rekrutów. Ich zasoby ludzkie są o wiele większe od ukraińskich, dlatego też w ocenie generała Skrzypczaka lukę tę może pomóc załatać Zachód. I bynajmniej nie chodzi o wysyłanie naszych żołnierzy na ukraiński front.

- Przed nami wielkie wyzwanie. Oni mają problem z uzupełnieniem strat i teraz my musimy tak zasilać Ukrainę, aby miała takie zdolności, systemy rażenia, aby one były bardziej sprawne. Nowe technologie muszą zastąpić żołnierzy, których Ukrainie brakuje. Muszą mieć duży wachlarz precyzyjnych broni, które będą wykonywać zadania za żołnierzy – mówi generał Skrzypczak.

Rosyjska armia nie zamierza zaprzestać walk w Donbasie, a jej głównym celem jest zajęcie całego obwodu i osiągnięcie linii Kramatosk-Słowiański. I choć na razie nie widać spektakularnych sukcesów agresora, to jednak z dnia na dzień udaje mu się powoli posuwać do przodu.