Efektem ubiegłotygodniowych ataków na strzegących wschodniej granicy polskich żołnierzy były radykalne posunięcia polskich władz. Rządzący zapowiedzieli na wschodzie wielkie zmiany.
Komandosi na granicy. Pokazówka, czy sensowy ruch rządzących?
Jedną z nich ogłosił premier Donald Tusk, przywracając od wtorku, 4 czerwca strefę buforową. Obejmować ma ona teren o szerokości 200 metrów od granicy i w założeniu pomóc ma służbom w opanowaniu ataku migrantów na naszą granicę. Na tym jednak nie skończyła się pomysłowość rządzących, a kolejny krok ogłosił w sobotę wicepremier i szef resortu obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz.
- Do działania na granicy zostały skierowane dodatkowe siły, m.in. policjanci i żołnierze: z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej oraz 6 Brygady Powietrznodesantowej, którzy posiadają doświadczenie ze służby na misjach w Iraku, Afganistanie, ale też w Kosowie, gdzie jednym z ich zadań było między innymi uspokajanie tłumu i niedopuszczanie do eskalacji napięcia – zapowiedział wicepremier.
A chodzi tu o elementy dwóch brygad powietrznodesantowych, czyli jednostek, w których skład wchodzą najlepiej wyszkoleni żołnierze, ćwiczeni do operacji specjalnych i działaniach na tyłach wroga. Postawienie takich specjalistów na straży granicznej zapory dziwi ekspertów, którzy na wojskach specjalnych zjedli zęby.
- Sam komandos się do niczego nie przyda. Jeżeli patrzymy na komandosa jako na człowieka, który nożem zabija kilkunastu wrogów, to przecież nie o to chodzi na granicy – mówi Gazecie Prawnej generał Roman Polko, były dowódca jednostki GROM.
Generał Polko: „Tam wcale nie trzeba komandosów”
Generał Polko w swej wojskowej karierze ma na koncie liczne misje bojowe, w tym takie, do złudzenia przypominające to, co obecnie dzieje się na polsko-białoruskiej granicy. Do dziś wspomina chwile, gdy jako wyszkoleni żołnierze wojsk specjalnych, rzuceni zostali do Kosowa, gdzie zmuszeni byli przede wszystkim odpierać ataki tłumów, a nie wrogich wojsk. I wtedy specjalne szkolenie nie na wiele im się zdało.
- Tam wcale nie trzeba komandosów, ale tak trzeba ludzi, którzy są odpowiednio przygotowani do walki z tłumem, do odpierania takich agresywnych ataków. I nie ja jestem w tym ekspertem, bo kiedy w Kosowie miałem do czynienia z takimi zamieszkami, to byliśmy szkoleni przez policjantów. Szkoliło nas wtedy amerykańskie MP (Military Police) - mówi generał Polko.
A to nie koniec obaw, jakie wobec planu wysłania specjalsów na granicę ma ten doświadczony wojskowy. Mając na uwadze fakt, że każdy z żołnierzy 25 i 6 brygady to ekspert, niejednokrotnie z przeszkoleniem na zagranicznych misjach, obawia się, że właśnie to może okazać się przeszkodą w pełnieniu funkcji przypominających zadania policyjne.
- I jeśli ktoś jest super komandosem, to w zasadzie może jeszcze bardziej na niego ściągnąć odpowiedzialność, bo może zacząć się zachowywać tak, jak w działaniach bojowych, do których był szkolony. Ale tam nie ma działań bojowych – uważa wojskowy.
Ranni żołnierze nie byli „złym wojskiem”
Receptą na uszczelnienie granicy i właściwe poradzenie sobie z nacierającymi grupami agresywnych migrantów, w ocenie generała Polko ma być właściwe przeszkolenie sił jej pilnujących oraz ich wyposażenie. Na nic zda się tam długa broń, a bardziej przydałyby się paralizatory oraz amunicja, jaką stosuje policja podczas tłumienia zamieszek. Zaznacza on, że ci ranni żołnierze wcale nie byli gorsi od swych pozostałych kolegów, ale po prostu postawiono ich w sytuacji, do jakiej nie byli szkoleni. Czy w takim razie komandosi wpłyną na sytuację na granicy?
- Te jednostki z 6, czy 25 brygady rzeczywiście mają doświadczenie misyjne, może paru ludzi znalazło się w podobnej sytuacji, ale to nie zmienia faktu, że nie jest rozwiązaniem wysyłanie kolejnych żołnierzy na granicę, ale rozwiązaniem jest odpowiednie ich wyszkolenie, uzbrojenie i napisanie procedur w taki sposób, żeby użycie tych elementów obrony nie budziło dla nich wątpliwości – podsumowuje generał Polko.