Platforma nie ma interesu w dekompozycji Suwerennej Polski. Bo wzmocni główny nurt PiS – tak o aferze wokół Funduszu Sprawiedliwości mówi Rafał Chwedoruk.
Jej notowań prawie nie było, bo w zasadzie tylko raz podjęła ona prometejską próbę startu w wyborach do PE. Zakończyło się to słabym wynikiem (w 2014 r. SP nie przekroczyła progu wyborczego – red.), choć na tyle zauważalnym politycznie, że PiS zgodził się na drogę do Canossy w wykonaniu dawnych dysydentów. Więc jeśli chodzi o samodzielny start w eurowyborach, afera jest neutralna. Ale jeśli notowania pojmować jako rywalizację pomiędzy PiS a Suwerenną Polską, to tak, mogą wpłynąć.
Afera ta z całą pewnością służy kierownictwu PiS, ponieważ naturalna tendencja frondystyczna w postaci środowiska Zbigniewa Ziobry, względnie zwartego, pokoleniowo bardzo wyraźnie zaznaczającego swą odrębność w stosunku do najważniejszych polityków PiS, jest pewnym kłopotem. A w tej sytuacji dochodzi do ograniczenia jednego z możliwych frontów.
Stronnicy Ziobry będą musieli teraz walczyć prawnie na zewnątrz, a politycznie wewnątrz partii i ta ostrożność w wykonaniu niektórych polityków PiS też o czymś świadczy. PiS zyskuje osłabionego koalicjanta, który nieco urósł dzięki wyborom 15 października, bo ma mniej więcej tylu posłów, co wcześniej, a PiS miał per saldo mniej.
Myślę, że Prawo i Sprawiedliwość przez długi czas żyło w cieniu takiej decyzji, w tym sensie, że Suwerenna Polska była takim alter ego PiS. To nie była partia, która usiłowałaby się odróżnić od PiS w sposób strategiczny, a dwie takie same partie nie mogą istnieć.
W początkach Solidarna Polska była przecież pomysłem na PiS bez Jarosława Kaczyńskiego i stąd, jeśli tylko PiS miałby taką sposobność i nie zachwiałoby to całością formacji, to z całą pewnością pozbędzie się ziobrystów. A ta rzeczywistość daje nowe możliwości. Tych polityków, którzy są najbardziej przyszłościowi, którzy mają najsilniejsze zaplecze lokalne i dobre wyniki, PiS może próbować przy sobie zatrzymać i po cichu, stopniowo marginalizować tych, którzy nie jawią się jako potencjalnie długoterminowi sojusznicy.
Różnie to w starożytnym Rzymie bywało z lojalnością pretorian wobec cezarów. W polityce jest permanentna rywalizacja i często niezależny od polityków bieg wydarzeń powoduje, że wczorajszy sojusznik jest dziś wrogiem, a wróg okazuje się cennym sprzymierzeńcem. Dlatego myślę, że poza bardzo wąskim kręgiem osób związanych osobistą lojalnością reszta będzie kwestią rywalizacji, ofert, kontrofert. Poza takimi politykami jak Tusk i Kaczyński, którzy w swych partiach mają absolutnie zagwarantowaną przyszłość do końca swej kariery, reszta walczy o polityczne przeżycie.
Paradoks historii może polegać na tym, że nie do końca Platforma może mieć interes w dekompozycji Suwerennej Polski i tym samym wzmocnieniu głównego nurtu PiS. Chwiejna równowaga, permanentne polemiki w łonie Zjednoczonej Prawicy są w interesie PO.
Ten efekt trochę już zadziałał. Wybory do PE są festiwalem żelaznych elektoratów. I teraz ta oblężona twierdza będzie występowała w podwójnym rozumieniu. Po pierwsze, to, co się dzieje w systemie partyjnym, i relacje rząd–opozycja, a po drugie, w wymiarze międzynarodowym. Prezentowana jest wizja wojenna, a w przypadku PiS tym się ona będzie różniła od Platformy, że te zagrożenia będą pokazywane nie tylko jako płynące ze Wschodu, ale też zagrożenia o charakterze ekonomicznym z Zachodu.
Nie sądzę, aby do tego doszło. Takie słowa dla trzonu elektoratu Platformy są słowami, które ci wyborcy chcą usłyszeć, ale delegalizacja dużej partii politycznej to bardzo długa, skomplikowana i ryzykowna droga. Kształt polskiego systemu partyjnego został zdeterminowany przez rywalizację PiS z PO i jeśli na przykład zniknąłby PiS, to niby dlaczego jego wyborcy mieliby głosować na Platformę? Lepiej jest mieć słabego, rannego politycznie przeciwnika.
Co z tego, że się jakąś partię zdelegalizuje? Środowiska, z których wywodzi się Erdoğan, były nie raz delegalizowane, ale odradzały się pod nową nazwą, zatem ludzie i idee zostają, tylko szyldy się zmieniają.
Afera taśmowa sama w sobie nic nie zmieniła. Ona tylko nadała symbole procesom, które już się toczyły. Wszyscy pamiętamy ośmiorniczki, a to naprawdę była najmniej istotna rzecz. I pytanie jest takie, czy przy okazji tej afery narodzą się jakieś symbole, czego do tej pory władzy się nie udało wywołać.
Trudno przesądzać, czy doszło do złamania prawa, gdyż o tym zdecyduje sąd. Natomiast wizerunkowo to katastrofa, i to nie ze względu na to, że grupa polityków sobie dzieliła pieniądze, bo to niestety w polskiej polityce się zdarzało, ale fakt, na co szły te pieniądze, może być znaczący. Jeśli coś takiego jak na przykład egzorcysta urośnie do rangi symbolu wśród opinii publicznej, to jakieś tam znaczenie może mieć. Władzy trzeba teraz albo kolejnych „dwóch miliardów na onkologię”, które urosły do rangi symbolu, albo egzorcystów z ośmiorniczkami. ©℗