– Jako jedyny otwarty gej w rządzie jestem szczery w sprawie tego, kim jestem. Jeśli ktoś jest tak bardzo konserwatywny, to zachęcam, żeby np. się nie rozwodził – mówi DGP wiceszef Nowej Lewicy Krzysztof Śmiszek.

Marek Mikołajczyk, Marta Rawicz: Wybiera się pan do Parlamentu Europejskiego?

Krzysztof Śmiszek: Jeśli we władzach partii zapadnie decyzja, że moje nazwisko może pomóc w uzyskaniu lepszego wyniku, to nie mówię „nie”.

A chciałby pan kandydować?

Chciałbym. Ale decyzja jeszcze nie zapadła. Niezależnie od tego – mam co robić, czy to w ministerstwie, czy w Sejmie.

No właśnie. Ledwie cztery miesiące temu rozpoczął pan pracę w resorcie, a już miałby się pan z nim żegnać?

To nie my układaliśmy kalendarz wyborczy. Gdyby to ode mnie zależało, to ułożyłbym go inaczej. Ale każdego kandydata ocenią wyborcy. To od nich zależy, czy będą chcieli mieć takiego reprezentanta w Brukseli, czy też nie.

Dwa i pół tygodnia temu Lewica zdobyła w wyborach do sejmiku 6,32 proc. głosów. Satysfakcji nie było. Gdyby taki wynik powtórzył się w czerwcu, zdobylibyście mniej więcej trzy mandaty do europarlamentu.

Nie będę czarował rzeczywistości, że to był świetny wynik. Udało się utrzymać rządzone przez Lewicę Świdnicę, Głogów, Będzin czy Częstochowę. Zdobyliśmy także prezydentury w nowych miastach: we Włocławku czy w Świnoujściu. Ale rzeczywiście w wyborach do sejmiku nie poszło nam już tak dobrze. W czerwcu liczymy na zdecydowanie lepszy wynik. Wybory europejskie są dla Lewicy nieco przychylniejsze. Głosowanie jest prostsze, do urn idą przede wszystkim ci wyborcy, dla których Unia Europejska jest ważna. Z naszych obliczeń wynika, że jesteśmy w stanie zdobyć około pięciu mandatów.

ikona lupy />
Krzysztof Śmiszek, wiceminister sprawiedliwości, wiceprzewodniczący Nowej Lewicy / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski
Zanim ewentualnie zajmie się pan sprawami europejskimi – jak pan widzi los ustawy o związkach partnerskich? Z naszych informacji wynika, że projekt nie ma szans trafić pod obrady rządu w najbliższych tygodniach ze względu na opór PSL w kwestii przysposobienia dzieci, które wychowują pary osób tej samej płci.

Dyskusja, którą prowadzimy dziś na temat związków partnerskich, i tak jest o wiele bardziej cywilizowana niż jeszcze kilkanaście lat temu. Pamiętam ohydną debatę na ten temat w 2014 r., gdy Krystyna Pawłowicz (wówczas posłanka PiS, obecnie sędzia TK – red.) i inni przedstawiciele PiS wypowiadali haniebne słowa, na które nie ma miejsca nie tylko w parlamencie, ale w ogóle w debacie publicznej.

Cieszę się więc, że obecna dyskusja jest merytoryczna i spokojna. Chciałbym jednak zaapelować do kolegów i koleżanek, szczególnie z PSL: ustawa o związkach partnerskich nikomu nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. I to wielu osobom. Można oczywiście zachowywać się jak trzy chińskie małpki– zamknąć oczy, uszy i usta i nie widzieć faktów. Nie zmienia to jednak sytuacji, że tęczowe rodziny jednak w Polsce istnieją. Według badań Polskiej Akademii Nauk w Polsce wychowuje się w nich ponad 50 tys. dzieci. To rodziny osób tej samej płci, w których jeden z partnerów jest biologicznym rodzicem dziecka.

Chciałbym zapytać o nie Władysława Kosiniaka-Kamysza, który – owszem – w sposób kulturalny i godny – ale próbuje polemizować z rzeczywistością. Pytam, co jest ważniejsze – uprzedzenia i stereotypy czy bezpieczeństwo tych dzieci? Wyobraźmy sobie, że w wypadku ginie np. biologiczna matka dziecka, a ono – kilku-, kilkunastoletnie, od lat zżyte z rodzicem społecznym, nagle zostaje instytucjonalnie wyrwane ze swojego bezpiecznego otoczenia.

Prezes PSL odpowie panu, że to dziecko ma biologicznego ojca.

Bardzo często jest tak, że ojciec nie istnieje w sensie prawnym, bo kobieta ma np. dziecko dzięki metodzie in vitro. Poza tym dlaczego mielibyśmy wyrywać to dziecko z rodzinnego ciepła i bezpieczeństwa, które stwarza mu drugi rodzic? W tej sprawie nie chodzi o czyjąś fanaberię, ale o dobro dzieci.

Głęboko wierzę w to, że jest szansa na to, by projekt ustawy o związkach partnerskich, był projektem rządowym, choć nie jestem zwolennikiem pośpiesznego procedowania tej ustawy. Chcemy dyskutować spokojnie. Będziemy tak długo edukować opornych, pokazywać im konkretne osoby i rodziny, aż serca zatwardziałych konserwatystów zmiękną.

Panu Kosiniakowi-Kamyszowi chciałbym też przypomnieć jeszcze jedną rzecz – w innych państwach ustawy, nie tylko o związkach partnerskich, lecz także o równości małżeńskiej, wprowadzały rządy konserwatywne, bo rodzina jest konceptem konserwatywnym. Proponuję popatrzeć na to, co się wydarzyło w Niemczech za rządów chadeczki Angeli Merkel czy w Wielkiej Brytanii za czasów konserwatysty Davida Camerona. A co kilkanaście tygodni temu zrobiła centroprawica w prawosławnej Grecji? Tam również wprowadzono jednopłciowe małżeństwa.

Jeśli ktoś jest tak bardzo konserwatywny, to zachęcam, żeby np. się nie rozwodził. Konserwatyści podobno się nie rozwodzą, bo mają zakaz religijny.

To aluzja do życia osobistego Władysława Kosiniaka-Kamysza?

Bardzo nie lubię hipokryzji w polityce. Jako jedyny otwarty gej w rządzie Donalda Tuska funkcjonuję na własnych zasadach, jestem szczery w sprawie tego, kim jestem, z kim jestem i co robię. Chciałbym więc, żeby ci, którzy nie do końca żyją w zgodzie z zasadami, narzuconymi im przez ich wartości religijne, przywiązywali większą wagę do tego, co robią i mówią. Wtedy byliby bardziej wiarygodni.

Wyobraża pan sobie, że ustawa o związkach partnerskich zostanie uchwalona bez regulacji dotyczącej przysposobienia dzieci?

W większości państw Zachodu funkcjonuje równość małżeńska. Ba! Pierwsze kraje postsowieckie przyjmują takie rozwiązania. Na przykład Estonia. Rozmawia się o niej w Czechach czy Azji Południowo-Wschodniej. Nie chciałbym więc, żebyśmy w Polsce rozmawiali o jakimś ogryzku legislacyjnym, który we Francji wprowadzono dwadzieścia kilka lat temu. Tam był pakt solidarności, w ramach którego związek partnerski można było rozwiązać przed urzędnikiem pocztowym, a zakres praw i obowiązków partnerów był bardzo wąski.

Wspomniał pan o zmianach w kodeksie karnym dotyczących mowy nienawiści. Kiedy ten projekt trafi pod obrady rządu?

Projekt jest elementem umowy koalicyjnej, nie budzi sprzeciwu. Jest gotowy, kończy się etap konsultacji międzyresortowych i społecznych. Ma bardzo dobrą opinię rzecznika praw obywatelskich. Myślę, że na posiedzenie Rady Ministrów trafi w maju. (…)

Bez nienawiści da się żyć, więc jeśli ktoś „musi, bo się udusi” i obraża, to powinien mieć świadomość, że jego czyn może zostać uznany za przestępstwo ścigane z urzędu.

Wokół jakich tematów będzie się skupiać kampania Lewicy do PE?

Przede wszystkim na kwestiach istotnych dla młodych. To ta grupa była zdemobilizowana w wyborach samorządowych, ich głosu zabrakło przy urnach. Myślę tu o regulacjach związanych z np. europejskim rynkiem pracy. Chciałbym, aby Unia Europejska na poziomie dyrektywy wprowadziła zakaz darmowych staży dla absolwentów. (…)

Oprócz tego chcemy postawić na mocniejszą integrację w kontekście poszczególnych polityk europejskich.

Europejska tarcza antyrakietowa, wspólna armia?

Oczywiście. Lewica zawsze była propatriotyczna i proobronna. Mówiliśmy o tym już pięć lat temu, choć nie znalazło to takiego wielkiego oddźwięku. Zawsze będziemy popierać kwestie, które jednoczą Europę i przyśpieszają integrację.

Integrację przyspieszyłoby przyjęcie waluty euro.

I jest to temat, o którym należy rozmawiać. Przyjęcie euro jest naszym traktatowym zobowiązaniem. Natomiast dziś nie widzę warunków gospodarczych i klimatu społecznego, aby na taki ruch się zdecydować. Poczekajmy na lepsze, bardziej stabilne czasy gospodarcze.

Co z polityką migracyjną lewicy? Wasi europosłowie wstrzymali się od głosowania nad paktem migracyjnym.

Lewica zawsze będzie stała na straży praw człowieka i godności ludzkiej. Wstrzymaliśmy się jednak od głosu, bo pakt migracyjny jest niedopracowany i mocno niesprawiedliwy. Jeśli porównany sobie, ilu Polska przyjęła Ukraińców, z liczbami migrantów, którzy trafiają do Włoch, Grecji i Hiszpanii, to zobaczymy, że nasz kraj mocno zaangażował się w pomoc uchodźcom. Nie powinniśmy być obciążani dodatkowymi obowiązkami, bo już teraz mierzymy się z dużym wyzwaniem. Niestety poprzedni rząd machał szabelką, ale nie przekonał nikogo do naszych racji i nie wywalczył żadnej pomocy. Mam nadzieję, że po wyborach europejskich uda nam się wrócić do debaty w tej kwestii i wypracowane zostaną sprawiedliwe kryteria polityki migracyjnej.

Do rozwiązania pozostaje również problem na granicy z Białorusią. Mówił pan o prawach człowieka. Nie denerwuje pana, że jest pan w rządzie, który nadal dopuszcza się push-backów?

Trzeba je wyeliminować. I w tej kwestii wierzę w zapewnienia premiera, że można pogodzić bezpieczeństwo i człowieczeństwo. Musimy uszczelnić naszą granicę, wyposażyć mur w specjalne czujniki i reagować na wszystkie nielegalne próby przekroczenia granicy. Ale postawić również na współpracę z Unią Europejską, aby zwalczać nie tylko skutek, lecz także przyczynę. Tutaj otwiera się ogromne pole do pracy na poziomie europejskim. Jeszcze większe zaangażowanie informacyjne w krajach, skąd przyjeżdżają migranci, o tym, jak wygląda pułapka zastawiona na nich przez reżim Łukaszenki. Jeszcze skuteczniejsze zwalczanie przemytu ludzi, z którego czerpie się zyski. To jest rola UE. ©℗

Rozmawiali Marek Mikołajczyk i Marta Rawicz