Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, jakiś czas temu regularnie opowiadał o płaskowyżu inflacyjnym. Że po gwałtownym wzroście inflacja będzie utrzymywać się na podwyższonym poziomie, ale później opadnie. Sprawdziło się.

Zeszliśmy z inflacją do poziomu 6–7 proc., takiego, jaki mieliśmy jesienią 2021 r. (wstępne dane na temat wzrostu cen w grudniu Główny Urząd Statystyczny poda dziś). Może nawet nieco niższego, niż można było oczekiwać jeszcze parę miesięcy temu. Problem nadmiernego wzrostu cen jednak nie zniknął. Jego poziom to nadal ponad dwa razy więcej niż być powinno (celem NBP jest 2,5 proc.). A przede wszystkim teraz przed nami drugi etap płaskowyżu – trochę niżej, niż było, ale do ścieżki w dół ciągle daleko.

Zadziała statystyczny efekt bazy. W 2023 r. 12-miesięczna inflacja szybko spadała, bo ze wskaźnika wypadały miesiące z dużymi wzrostami cen z poprzedniego roku. Teraz trudno będzie wyraźnie pobić brak wzrostów – a bywało, że i spadki – cen z poszczególnych miesięcy 2023 r. O ile więc na początku roku statystyka będzie jeszcze pomagać, o tyle później zrobi się już nieco trudniej.

NBP i ustalająca stopy procentowe Rada Polityki Pieniężnej mają więc przed sobą nie lada wyzwanie. W 2023 r. udało się dwa razy obniżyć stopy procentowe, dając nieco oddechu kredytobiorcom (i tym, którzy chcieliby wziąć kredyt; korzystających z Bezpiecznego kredytu 2 proc. nie liczymy, bo dla nich wysokość stóp banku centralnego jest na razie bez znaczenia). Najbliższe posiedzenie RPP jest zaplanowane na przyszły tydzień, ale nikt nie spodziewa się po nim kolejnego cięcia kosztu pieniądza. Do tego może dojść w marcu. Wtedy rada będzie dysponować kolejną – uwzględniającą już efekty ubiegłorocznych obniżek i pierwsze efekty działania nowego rządu, w tym powyborcze umocnienie złotego (pomagające w obniżaniu inflacji, bo sprowadzane z zagranicy towary robią się tańsze) – projekcją inflacji i PKB. Ale w kolejnych miesiącach trudniej będzie znaleźć uzasadnienie dla dalszego obniżania oprocentowania. Tym bardziej że cieniem na politykę pieniężną kładzie się polityka.

Cały czas realne jest ryzyko postawienia Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. NBP broni się, że byłoby to ograniczenie niezależności banku centralnego. Premier Donald Tusk argumentował niedawno, że do tej pory z troską o jego niezależność nie było najlepiej, więc nowa koalicja stara się tę niezależność raczej wesprzeć niż zniszczyć.

Za przejaw braku niezależności można uznać np. gwałtowne obniżanie stóp procentowych tuż przed wyborami (nawet jeśli uzasadnione szybkim spadkiem inflacji, to nie do końca zgodne ze składanymi niewiele wcześniej deklaracjami szefa NBP, że cięcie stóp wchodzi w grę, gdy inflacja przekroczy granicę 10 proc.). Teraz jednak bank centralny może dowodzić swojej niezależności (co z tego, że wobec innego rządu), obierając bardziej restrykcyjny kurs, jeśli chodzi o stopy procentowe. Byłoby to z korzyścią dla stabilności cen, choć nie sprzyjałoby aktywności gospodarki. Ze wszystkimi konsekwencjami dla wpływów podatkowych, nastrojów itd.

Na to wszystko nałożą się działania innych banków centralnych. Prezes Glapiński do tej pory chwalił się, że był w awangardzie bankierów podnoszących stopy, gdy inflacja zaczęła rosnąć w 2021 r., jak i obniżających w 2023 r., gdy nieco odpuściła. Nie byliśmy pierwsi – szybciej reagowały banki w takich krajach jak Czechy czy Węgry (typowa odpowiedź: to małe kraje, gdzie bardziej trzeba dbać o kurs walutowy) – i w kraju, nawet w samym banku centralnym, nie brak głosów, że podwyżki były spóźnione, a obniżki przedwczesne. Przez zagraniczne instytucje jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy agencje ratingowe polska polityka pieniężna była jednak oceniana pozytywnie (jakby dla niezależnego banku centralnego w dużym europejskim kraju miało to jakieś znaczenie).

Wyprzedzaliśmy nieco najważniejszych – Rezerwę Federalną z USA i Europejski Bank Centralny. Różnica w poziomie stóp nie była więc zbyt duża. Zarówno Fed, jak i EBC najwyraźniej zakończyły już swoje cykle podwyżek stóp i zbliża się moment, w którym zaczną stopy obniżać. To będzie tworzyć presję na obniżki stóp również w takich krajach jak Polska.

Co do tego, że cykl łagodzenia polityki pieniężnej na świecie już się zaczął, nie ma żadnych wątpliwości. Bank Rozliczeń Międzynarodowych publikuje dane na temat wysokości stóp prawie 40 banków centralnych na całym świecie. Wynika z nich, że o ile w pierwszej połowie 2023 r. obniżek prawie nie było (po jednej na kwartał), o tyle w drugiej naliczyliśmy ich już ponad 20. Co prawda podwyżek było łącznie prawie dwa razy więcej, ale już sam IV kw. 2023 r. był pierwszym od trzech lat, w którym przypadków łagodzenia polityki było więcej niż zaostrzania. Na każdą podwyżkę przypadało wtedy statystycznie 1,5 obniżki (niektóre spektakularne, jak spadek głównej stopy w Argentynie ze 133 proc. do 100 proc.; nowy prezydent Javier Milei ostro wziął się do pracy). W 2024 r. ten trend zapewne się utrwali. Inne kraje już schodzą z płaskowyżu. ©Ⓟ