300 tys. w dwa dni. Tak wyglądała mobilizacja w Izraelu po sobotnim ataku Hamasu. Przez ten czas ci ludzie trafili do jednostek, pobrali wyposażenie indywidualne, zaczęli obsługiwać ciężki sprzęt. Wcześniej zaś zostali wyszkoleni, co wiąże się z tym, że w Izraelu obowiązuje pobór, który obejmuje również kobiety (choć nie ortodoksów). System zadziałał, zmobilizowani otrzymali informacje i wiedzieli, gdzie się zgłosić. Oczywiście nie przebiegło to bezproblemowo i być może Izrael nieco tę liczbę zawyża, ale to olbrzymie pod względem organizacyjnym przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem. Z tym że jest to państwo zmilitaryzowane, a jego system mobilizacyjny jest zapewne najsprawniejszy na świecie.

Jak to może wyglądać na drugim biegunie profesjonalizmu, pokazała kilkanaście miesięcy temu Rosja. Internet obiegły nagrania przedstawiające bijatyki pijanych, podstarzałych mężczyzn, którzy stawili się do mobilizacji, a bywało, że przez kilka dni nikt się nimi nie interesował. Dziś wydaje się, że Rosjanie ten problem opanowali i system mobilizacyjny działa lepiej. Dla funkcjonowania armii to kluczowe zagadnienie, bo jak mówi stare porzekadło wojskowe, wojnę zaczynają zawodowcy, a kończą rezerwiści. A jak jest w Polsce? Obecnie mamy ok. 120 tys. żołnierzy zawodowych, ale na czas wojny planowo ma być ich dobrze ponad pół miliona, co oznacza, że potrzeba co najmniej 400 tys. rezerwistów. Gdy w 2008 r. zgodną decyzją wszystkich partii politycznych zawiesiliśmy pobór, szkolenie rezerw praktycznie zostało skasowane. O ile jeszcze w 2008 r. szkoliliśmy 50 tys. rezerwistów, to już rok później… zero.

– Szkoleń rezerwy nie realizowano ze względu na proces profesjonalizacji Sił Zbrojnych – tłumaczyli urzędnicy resortu obrony w 2014 r. W 2013 r. przeszkoliliśmy 3 tys. ludzi, rok później – 7 tys. Dużą zmianę przyniosło utworzenie w 2016 r. Wojsk Obrony Terytorialnej, które miały uzupełnić lukę. W 2018 r. limit szkolenia rezerwowych wyniósł 7 tys., a ochotników w ramach tzw. terytorialnej służby wojskowej – niecałe 18 tys. Trzeba pamiętać, że to limity maksymalne. Od 2021 r. są one zresztą znacznie większe i w sumie wynoszą ok. 300 tys. rezerwistów rocznie. – Ujawnienie szczegółowych danych dotyczących liczby żołnierzy aktywnej i pasywnej rezerwy może spowodować zdemaskowanie potencjału obronnego Sił Zbrojnych RP i stworzyć bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej – wyjaśnia ppłk Justyna Balik, rzeczniczka Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji. Nie wiadomo więc, ilu w ostatnich 10 latach przeszkolono rezerwistów. Najpewniej jest to 100–200 tys. osób.

Przyspieszenie szkolenia rezerw miała przynieść dobrowolna zasadnicza służba zawodowa, która działa od połowy ubiegłego roku. Ci, którzy się do niej zgłaszają, najpierw odbywają 27-dniowe szkolenie podstawowe, a później mogą zostać skierowani na szkolenie specjalistyczne, które trwa maksymalnie 11 miesięcy. Na taki krok decyduje się 60–70 proc. rekrutów, a to oznacza, że w tym roku Wojsko Polskie pozyska ok. 20 tys. nieźle przeszkolonych rezerwistów. Jednak w takim tempie, by nadrobić ostatnie kilkanaście lat, do stanu zadowalającego pod kątem wielkości wyszkolonych rezerw dojdziemy w przyszłej dekadzie.

Oczywiście w razie wybuchu wojny można szkolić ludzi zupełnie zielonych, którzy z wojskiem nigdy wcześniej nie mieli do czynienia. Ale to wymaga czasu i zasobów, co widać obecnie, gdy żołnierze ukraińscy są szkoleni przez państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Armia będzie działać znacznie sprawniej, gdy będzie mogła zmobilizować wyszkolonych rezerwistów. Jeśli system się nie zmieni, luki w najbliższym dziesięcioleciu nie wypełnimy. ©℗