Komunikaty ministra i resortu obrony warto czytać ze zrozumieniem, będąc uzbrojonym w narzędzia do deszyfracji. To, że administracja amerykańska wyraziła zgodę na sprzedaż nam sprzętu, wcale nie oznacza jego zakupu.

Przystępujemy do negocjacji cenowych – poinformował minister obrony Mariusz Błaszczak. To doskonała wiadomość. Fakt, że po latach mówienia o zakupach zbrojeniowych wreszcie przeszliśmy do fazy realizacji, powinien cieszyć. Nawet jeśli trzeba za to płacić w dolarach. Czy wręcz miliardach dolarów.
Ale komunikaty ministra i resortu obrony warto czytać ze zrozumieniem, będąc uzbrojonym w narzędzia do deszyfracji. To, że administracja amerykańska wyraziła zgodę na sprzedaż nam sprzętu, wcale nie oznacza jego zakupu. W uproszczeniu procedura Foreign Military Sales, zgodnie z którą działamy, wygląda tak: polska strona mówi: „chcemy kupić tyle tego i tego”, Amerykanie odpowiadają: „to kosztuje x mln czy mld dol.”, a wtedy polski MON mówi: „ojej, strasznie dużo, no to poprosimy to i to”. I dopiero wówczas podpisujemy wiążącą umowę. To, że Amerykanie teraz ogłosili, że za 10 mld dol. mogą nam sprzedać prawie 500 wyrzutni i tysiące pocisków mogących razić przeciwnika na odległość od kilkudziesięciu do 300 km, nie oznacza, że my je kupimy. My teraz myślimy, co faktycznie nabędziemy.
Jednak w tzw. międzyczasie, czyli już po tym, jak zapytaliśmy Amerykanów, ale jeszcze zanim otrzymaliśmy od nich formalną odpowiedź, zakontraktowaliśmy zakup 288 koreańskich wyrzutni K239 Chunmoo, które są odpowiednikiem systemu Himars. Umowa jest już podpisana, pierwsze takie wyrzutnie trafią do Polski już w tym roku. Między innymi dlatego nie kupimy 500 kolejnych himarsów. Realnie będzie to pewnie ok. 200. I prawdopodobnie wszystkie będą usadowione na Jelczach; wyposażone zostaną w polski system kierowania ogniem Topaz. Nie będą to typowo amerykańskie himarsy, co trzeba docenić. Podkreślam, że i tak jest to liczba kolosalna, w sumie 500 wieloprowadnicowych wyrzutni dalekiego zasięgu radykalnie poprawi bezpieczeństwo Polski. Ale warto mieć świadomość pewnej zasłony dymno-piarowej , która się unosi nad wszystkimi zakupami zbrojeniowymi.
Dobrym przykładem jest też zakup 212 koreańskich armatohaubic K9, czyli w uproszczeniu odpowiednika (wielu mówi, że nieco gorszego) polskich krabów. Argumentem za ich zakupem była szybka realizacja zamówienia, polski przemysł nie jest w stanie dostarczyć takiej liczby armatohaubic do 2026 r. Ale przy okazji tych zakupów resort „zapomniał” wspomnieć, że 36 sztuk to nie będzie sprzęt nowy, tylko wyprodukowany w latach 2008–2010 i gruntownie wyremontowany. Ten fakt stał się publiczny po odpowiedzi ministra obrony na interpelację posła Pawła Bejdy (PSL). Z punktu widzenia żołnierzy nie jest to kluczowa różnica, to i tak jest dobry sprzęt. Ale gdyby resort obrony od razu tak to przedstawiał, to nikt by nie miał z tym problemu, tak jak ma to miejsce choćby w przypadku zakupu 116 używanych czołgów Abrams. Ale ta zasłona, granaty piarowe, szczególnie przed wyborami ma istotne znaczenie. Choćby z tego powodu wiara w to, że Wojsko Polskie faktycznie otrzyma tysiąc czołgów K2, które są zapisane w umowie ramowej między Polską i Koreą, jest obarczona dużym ryzykiem rozczarowania. Rozmowy w tej kwestii są trudne. Pewne jest, że dojedzie do nas 180 czołgów K2 wyprodukowanych w Korei. Na to jest już podpisana umowa wykonawcza. Produkcja kolejnych kilkuset sztuk w Polsce pozostaje na razie za zasłoną piarową, a to, co się ukaże po jej rozwianiu, jest na razie wielką niewiadomą. Podobnie trzeba też patrzeć na komunikaty o niesamowitym wzroście liczebności Wojska Polskiego od 2015 r. Rośnie, ale nie w takim stopniu, jak to przedstawia resort.
To, że amerykańska administracja wyraziła zgodę na sprzedaż nam sprzętu, wcale nie oznacza, że my go kupimy
Warto jednak pamiętać, że działanie polskiego resortu obrony czy wicepremiera nie jest w tej materii w żaden sposób wyjątkowe. W bardzo podobnym stylu, używając granatów dymno-piarowych , działają nasi zachodni sąsiedzi, choćby obecny wczoraj z wizytą minister obrony Niemiec Boris Pistorius. Mimo że w Warszawie nie zabrakło ładnych gestów, jak składanie kwiatów pod pomnikami, i miłych słów, to jednak dwa tygodnie temu podczas wystąpienia w Bundestagu Pistorius stwierdził, że w Europie Niemcy, obok Wielkiej Brytanii, przekazują Ukrainie największą pomoc militarną. I także w tym wypadku warto zdjąć zasłonę dymno-piarową . Jeśli chodzi o zadeklarowaną pomoc sprzętową, to rzeczywiście Berlin w Europie jest na pierwszym miejscu. Ale jeśli chodzi o faktycznie dostarczony Ukrainie sprzęt, to Warszawa zrobiła więcej. O tym niemiecki minister obrony nie wspomniał. Ciesząc się, że do obrońców ukraińskich płynie coraz więcej sprzętu, że Niemcy wreszcie ruszyli z kopyta, wydając przedwczoraj zgodę na eksport prawie 200 czołgów Leopard 1, warto pamiętać, że granaty piarowe są nieodłącznym elementem uzbrojenia politycznego każdego ministra obrony. I w naszym interesie, jako obywateli, jest to, by przez tę „mgłę piarowej wojny” umieć się przebić, by rzeczywistość widzieć taką, jaka jest naprawdę. ©℗