„Znowu” – tak o 11 listopada zaczynam myśleć już miesiąc wcześniej. Bo znowu ten dzień zostanie sprowadzony do awantury o marsz niepodległości.
„Znowu” – tak o 11 listopada zaczynam myśleć już miesiąc wcześniej. Bo znowu ten dzień zostanie sprowadzony do awantury o marsz niepodległości.
Od lat 11 listopada wygląda dokładnie tak samo: ulicami Warszawy przejdzie Marsz Niepodległości – może już nie tak liczny, jak na początku (kto pamięta, że pierwszy odbył się 11 lat temu?), zaś na wysokości ronda de Gaulle’a będzie na niego czekała kontrmanifestacja. Część komentatorów napisze o zawłaszczonym przez radykałów święcie, niektórzy z nich niekoniecznie przy tym uznając jego społeczne znaczenie. Inni publicyści będą z kolei odmawiać prawa do świętowania tego dnia odmiennie myślącym. Znowu nastąpią te rytualne pohukiwania.
A jednocześnie nie jestem przekonana, czy da się jeszcze z marszem coś zrobić i czy ma to w ogóle sens. Być może należy pogodzić się z tym, że inaczej ten dzień w stolicy wyglądać nie będzie, a nadać znaczenie oraz rozgłos budującym inicjatywom lokalnym? Bo np. w Poznaniu 11 listopada wygląda odmiennie, nie kojarzy się z rozróbą.
Które z wydarzeń historycznych najbardziej jednoczy Polaków jako naród? – zapytał o to IBRiS (28 października 2021 r.). 32 proc. badanych odpowiedziało, że właśnie odzyskanie niepodległości (25,5 proc. spośród nich głosuje na PiS, 28,5 proc. na Koalicję Obywatelską; 54,2 proc. opisuje swoje poglądy jako zdecydowanie lewicowe, 20,7 proc. jako zdecydowanie prawicowe; najczęściej odpowiedzi tej udzielali młodzi – 50,9 proc.). Zdaniem 28,8 proc. respondentów to Powstanie Warszawskie. 28,6 proc. wskazało na obronę Polski we wrześniu 1939 r.
Paradoksalnie, jako najbardziej jednoczące naród wymieniamy więc te wydarzenia, których rocznice – 11 listopada, 1 sierpnia i 1 września – mają wspólny mianownik w postaci ostrego sporu: nie tyle o historię, jeśli o nią w ogóle, ile o formułę obchodów. Stały się one także przedmiotem konfliktu politycznego – niech za ilustrację posłuży specustawa wywłaszczająca gdański samorząd z gruntów na Westerplatte.
„Kiedy Polacy wychodzili na ulice, zawsze po to, by protestować. Nasze najważniejsze formy pamięci to marsze, strajki i protesty” – pisze w „Turbopatriotyzmie” Marcin Napiórkowski, diagnozując u nas „głęboką nieufność do wspólnych świąt” oraz „nieumiejętność ich organizowania, brak utrwalonych scenariuszy”. Jest to o tyle zastanawiające, że jeszcze opozycja w PRL, uznając to za ważne, organizowała obchody „zakazanych”, ale pozytywnych rocznic – choćby 3 Maja.
Po 1989 r. architekci III RP nie tylko nie mieli na historyczne święta pomysłu, ale w ogóle uznali, że w czasach, kiedy państwo jest suwerenne, tożsamość zasadzona na historii nie jest potrzebna. Kojarzyła się z nacjonalizmem, by przypomnieć premiera Tadeusza Mazowieckiego wykreślającego słowo „patriotyzm” ze swoich przemówień – ten obraz przywołuje w książce „Byliśmy głupi” prof. Marcin Król. Programowym stał się tekst Jana Józefa Lipskiego z 1981 r. „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy. Uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków”. 14 lat temu w wydanej przez IPN pracy „Pamięć i polityka historyczna” prof. Antoni Dudek opisał go jako wciąż obowiązujący w środowisku liberalnym. To samo mogę napisać w 2022 r.
Nie jest zaskakującym, że 99 proc. Polaków jest dumnych z odzyskania przez Polskę niepodległości (IBRiS, 5–6 listopada 2021 r.). Była już mowa o tym, że pomimo towarzyszącej temu dniu awanturze oceniają 11 listopada jako dzień, który może jednoczyć. Jak wykorzystać ten potencjał?
Nie zrobi tego obóz rządzący. Po pierwsze, nie chce. Nie tylko gra na polaryzację społeczną, ale też umacnia w ten sposób pozycję Roberta Bąkiewicza, organizatora Marszu Niepodległości, licząc na to, że w ten sposób będzie kontrolował jego środowisko, tak by na prawej flance nie pojawiła się żadna konkurencja. Owszem, 47 proc. badanych (United Surveys dla Wirtualnej Polski, 4–5 listopada 2022 r.) jest przeciwna marszowi, ale popiera go 70 proc. wyborców PiS. I preferuje obecną jego formułę na tyle skutecznie, że w 2018 r. z własną inicjatywą marszu nie przebił się prezydent Andrzej Duda. „Setną rocznicę odzyskania niepodległości postanowiliśmy uczcić, organizując ogólnonarodowy pokaz cech, które doprowadziły do tego, że niepodległość utraciliśmy” – napisał wówczas na Twitterze Marek Tejchman, wicenaczelny DGP. Dla porównania: udział w marszu narodowców organizowanym 1 sierpnia deklaruje 1,8 proc. badanych (IBRiS dla Muzeum Powstania Warszawskiego, 22–23 lipca 2021 r.) – być może jest więc tak, że radykalna mniejszość okazuje się ogonem, który merda psem. Po drugie, PiS tego nie potrafi. Choć porównanie może wydać się brawurowe, to polityka historyczna Zjednoczonej Prawicy przypomina plan filmowy, na którym toczy się akcja „Osiem i pół” Federico Felliniego: są wielkie pieniądze, lecz nie ma pomysłu i scenariusza.
Nie wydaje się też, by patent na 11 listopada znaleźli – posługuję się tym określeniem na potrzeby tego tekstu skrótowo i umownie – liberałowie. Po pierwsze, choć przy innej okazji, już się sparzyli, lepiąc orła z czekolady. Po drugie, obóz liberalny, jeśli próbuje budować jakąkolwiek narrację o tym dniu, ukierunkowuje ją na jego odzyskanie, co automatycznie zakłada przyznanie, że nie może być to święto wspólne. Po trzecie, tekst Jana Józefa Lipskiego „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” pozostaje obowiązujący. Przypominam sobie moją polemikę z Jakubem Majmurkiem na temat opowieści o „ojcach niepodległości”, którą publicysta ten uznał za infantylną i niepotrzebną.
Walki z ideą polityki historycznej i jej mitami podjął się prof. Maciej Górny w ciekawej książce „Polska bez cudów”. Tak, historyk to naukowiec, którego zadaniem jest też obalanie mitów, a nie ich pielęgnowanie. A moja krytyka odnosi się do podważenia ich społecznego, tożsamościowego znaczenia, a niekiedy idącego za tym odrzucenia koncepcji narodu oraz narodowej tożsamości w ogóle. „Narody są budowane na mistyfikacji. Naiwnie się sądzi, że samo to stwierdzenie wystarczy, by ten koncept precz wyrzucić, ale przecież podobnie wierzymy w inne mistyfikacje. Że banki mają pieniądze, że prawa patentowe to coś równie rzeczywistego jak surowce i paliwa, że nowoczesna sztuka ma wartość, że rocznice mają znaczenie i tak dalej. To wszystko jest tylko umowne, ale bez tego nie mamy nic” – powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” psycholog Paweł Droździak, przyglądając się patriotyzmowi po 24 lutego. I zauważając przy tym, że Ukraińcy „prócz ogólnikowego poczucia sprawiedliwości wierzą w realne istnienie narodów. Europa straciła tę wiarę, a teraz zachwyciła się, ile mocy daje taka wiara”.
Jeszcze jeden przykład na to, że w liberalnym i lewicowym dyskursie niekoniecznie musi być miejsce na myślenie o narodzie, które mogłoby odczarować 11 listopada: konstrukcja narracji pisanego pod bardzo mocną tezę „Wygnańca” Artura Domosławskiego – jest oto autor i są Polacy, tym samym narrator wyjmuje siebie poza nawias wspólnoty, do czego ma święte prawo, którego mu nie odmawiam, ale to symptomatyczne zjawisko.
Sedno uchwycił Stefan Chwin w „Znaku” z listopada zeszłego roku, pisząc: „Każda kultura ma dwa skrzydła. Jedno mroczno-patetyczno-tyrtejskie i drugie jasno-ironiczno-racjonalistyczne. Zdrowa kultura to taka kultura, która zachowuje oba te skrzydła we względnej równowadze, bo oba są potrzebne. Głupia jest samobójczo-tyrtejska jednostronność w propagandzie patriotyzmu straceńczego, ale również głupia jest jednostronność jasno-ironiczno-racjonalistyczna, skłonna czasem do jadowitych szyderstw i kpin” („Samobójstwo i polska «dziwaczność»”).
Jutro nic się nie wydarzy. Nie bagatelizuję tymi słowy ani pożaru wywołanego racą wrzuconą dwa lata temu do jednego z mieszkań na trasie Marszu Niepodległości, ani tego, że udział w tym wydarzeniu biorą członkowie radykalnych organizacji – polskich i zagranicznych – o nieciekawej proweniencji, skandujący wykluczające hasła i odwołujący się do neofaszystowskiej symboliki. Zmierzam do tego, że nie posuniemy się w dyskusji o tym, po co i jak świętować, nawet krok naprzód, choć po 24 lutego aż się o to prosi. Nie znajdzie się nic pomiędzy nacjonalistyczną i agresywną manifestacją a kpiącym, niekiedy tromtadrackim obalaniem mitu. Znowu cały ten dzień zostanie sprowadzony do awantury o marsz. Potem będzie 1 marca i Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, 1 sierpnia, 1 września – i tak rok zleci. ©℗
Reklama
Reklama