W Sejmie pojawiły się kolejne opinie prawne, z których wynika, że nie da się legalnie przesunąć daty wyborów samorządowych z powołaniem się na względy techniczne. W jednej pada argument, że to pozbawienie praw wyborczych tych, którzy… nie dożyją terminu odłożonego głosowania.
W Sejmie pojawiły się kolejne opinie prawne, z których wynika, że nie da się legalnie przesunąć daty wyborów samorządowych z powołaniem się na względy techniczne. W jednej pada argument, że to pozbawienie praw wyborczych tych, którzy… nie dożyją terminu odłożonego głosowania.
Ekspertyzy powstały na zamówienie wicemarszałka Sejmu Piotra Zgorzelskiego (PSL). Przygotowali je konstytucjonaliści: dr Bartłomiej Opaliński, związany z Uczelnią Łazarskiego w Warszawie, oraz dr hab. nauk prawnych Jacek Zaleśny z Uniwersytetu Warszawskiego. Obie jednoznacznie krytycznie podchodzą do pomysłu PiS w sprawie przeniesienia wyborów lokalnych z jesieni 2023 r. na rok 2024 z uwagi na przyszłoroczną kolizję z wyborami parlamentarnymi.
Z ekspertyzy dr. Opalińskiego wynika, że „nie istnieje żadna przesłanka natury prawnej (zwłaszcza konstytucyjnej), która pozwalałaby w sposób legalny przełożyć termin wyborów do jednostek samorządu terytorialnego”. – Przyczyny organizacyjne, techniczne, faktyczne czy mające charakter polityczny nie stanowią przesłanki, która stanowiłaby uzasadnienie dla przesunięcia terminu wyborów do organów jednostek samorządu terytorialnego z roku 2023 na rok (lata) późniejsze – ocenia konstytucjonalista. Jego zdaniem przesunięcie terminu wyborów do organów JST dopuszczalne jest jedynie na podstawie art. 228 ust. 7 konstytucji – tj. podczas trwania stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu.
Prawnik wskazuje ponadto na uprawnienie suwerena do wyboru władz samorządowych na 5-letnią kadencję. Uważa, że wpływanie na długość kadencji (czym skutkowałoby przesunięcie daty elekcji) może oznaczać, że uprawienie to okaże się jedynie pozorne i będzie stanowiło „przedmiot bezprawnej manipulacji ustawodawcy”.
Jeszcze szerzej wnioskuje dr hab. Jacek Zaleśny. Po pierwsze podkreśla, że choć w konstytucji nie ma zapisanej bezpośrednio kadencji samorządów, to z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego wynika, że zasadzie kadencyjności tych organów należy przypisać rangę konstytucyjną. „Obowiązuje domniemanie dochowania kadencji. Wszystkie przypadki skrócenia bądź przedłużenia kadencji są wyjątkiem od zasady kadencyjności i jako takie są prawnie wyznaczone i nie podlegają rozszerzającej wykładni prawa” – wnioskuje Zaleśny.
A to oznacza, że wydłużenie kadencji może zostać dokonane tylko w opisanym w konstytucji przypadku stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu. „Jeżeli w obowiązującym stanie prawnym Sejm chciałby przedłużyć kadencję organów samorządu terytorialnego, to jest kompetentny uczynić to jedynie w trybie zmiany konstytucji” – pisze konstytucjonalista.
Prawnik argumentuje, że wydłużenie kadencji samorządów w czasie jej trwania byłoby nie tylko niezgodne z prawem, ale także niebezpieczne. „To przejaw oswajania obywateli z przekonaniem, że wyborów można nie przeprowadzać w terminie. To próba dowodzenia, że lepiej będzie, gdy w terminie suweren abdykuje z realizacji swoich praw suwerennych i nie udzieli pełnomocnictw do piastowania mandatu przedstawicielskiego” – pisze.
Do tego Zaleśny przytacza jeszcze jeden argument: „Odłożenie w czasie terminu wyborów z roku 2023 na rok 2024 pozbawia czynnego prawa wyborczego tych obywateli, którzy nie dożyją do nowego terminu wyborów”. To – zdaniem autora opinii – narusza zasadę powszechności wyborów. „Postępująca depopulacja narodu polskiego sprawia, że w stanie faktycznym nieprzeprowadzenie w terminie wyborów skutkowałoby faktycznym pozbawieniem prawa skorzystania z czynnego prawa wyborczego dużej grupy Polaków. Kilkaset tysięcy obywateli nie dożyłoby do dnia wyborów (liczba zależna od długości opóźnienia w przeprowadzeniu wyborów)” – zaznacza w ekspertyzie.
Prawnik nieco złośliwie zwraca uwagę, że dokonując wydłużenia kadencji samorządów do 5 lat w 2018 roku, posłowie sami zaprogramowali zbieg dwóch wyborów i stworzyli problem, którego w innym przypadku by nie było. „Nie jest to zatem nowa okoliczność, która nie była znana posłom w momencie uchwalania przepisów” – wytyka.
To nie pierwszy raz, gdy ze strony konstytucjonalistów pojawiają się tezy o nienaruszalności kadencji poza nielicznymi wyjątkami (jak stan nadzwyczajny, w trakcie którego kadencję można co najwyżej wydłużyć). Zamówione opinie mogą stanowić kolejny argument dla opozycji, by nie poprzeć projektu ustawy szykowanej w PiS. Zresztą, jak słyszymy, w samej partii rządzącej nie wszystkie wątpliwości w tej sprawie zostały rozwiane, co powoduje, że projekt nie ujrzał jeszcze światła dziennego (więcej na temat pisaliśmy wczoraj).
Niemniej już raz zdarzyło się przesunięcie terminu wyborów lokalnych. Dokonał tego pod koniec lat 90. rząd Jerzego Buzka, który nie wyrobił się na czas z reformą tworzącą powiaty i województwa, a chciał, by elekcje do trzech szczebli samorządu odbyły się w jednym terminie. Formalnie jednak nie wydłużono wówczas kadencji lokalnych władz, a dopuszczalny okres przerwy między kadencjami (z 60 do 120 dni). Przepis ten miał charakter epizodyczny i dotyczył wyborów lokalnych z 1998 r.
W operacji przesuwania wyborów PiS może liczyć na przychylne spojrzenie Krajowego Biura Wyborczego (KBW) i przynajmniej części członków Państwowej Komisji Wyborczej. Szefowa KBW Magdalena Pietrzak w czerwcowym wywiadzie dla DGP (nr 125/2022) przyznała, że przeprowadzenie najtrudniejszych organizacyjnie wyborów samorządowych w terminie zbliżonym do wyborów parlamentarnych spowoduje „szereg trudności zarówno dla organów wyborczych, jak i dla gmin, które odpowiadają za organizację wyborów na szczeblu lokalnym”. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama