Dla większości uchodźców z Ukrainy Polska to jednak plan B, wdrożony na czas wojny. Nie znaczy to jednak, że w przyszłości może na tym nie skorzystać nasz rynek pracy.

Zdecydowana większość (88 proc.) Ukraińców, którzy po 24 lutego znaleźli się w Polsce, deklaruje, że w naszym kraju chcą przeczekać wojnę. Tylko niespełna 17 proc. planuje zostać tu na stałe - wynika z ankiety przeprowadzonej wśród uchodźców przez Interdyscyplinarne Laboratorium Badań Wojny na Ukrainie przy Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. - W Polsce trzyma ich poczucie, że są tu bezpieczni, ale na tej podstawie trudno snuć plany na wspólną przyszłość - ocenia prof. Piotr Długosz, szef projektu.
Większość Ukraińców zamierza wrócić do swojego kraju, gdy tylko zakończą się działania wojenne (42 proc.). A 7 proc. jest zdecydowana zrobić to już teraz, gdyż nie chce dłużej przebywać w Polsce. Kolejnych kilkanaście procent pytanych nie wie jeszcze, co dalej.
Bo o ile decyzja o ucieczce właśnie do Polski wydawała się prosta, o tyle przyszłość już nie. - W tym pierwszym przypadku o wyborze naszego kraju na miejsce schronienia decydują podobieństwa kulturowe, fakt posiadania tu rodziny (po ok. 42 proc. wskazań), bliskość domu i oferowane uchodźcom wsparcie (po przeszło 20 proc.), a także przynależność Polski do międzynarodowych struktur, co daje większą gwarancję bezpieczeństwa (15 proc.). Co się tyczy dalszych planów, to wszystko zależy od rozwoju wojny. Na razie widać dużą zachowawczość, która przekłada się na decyzje. Wiele z nich jest też odsuwanych w czasie - komentuje prof. Długosz.
Na pytanie o pracę i uzyskiwane dziś za nią pieniądze zdecydowana większość Ukraińców odpowiada, że na razie jej nie ma. 57 proc. zamierza ją wprawdzie podjąć w najbliższym czasie, ale jednocześnie 24 proc. nie ma takich planów. - Tu przyczyn można szukać w strukturze społecznej uchodźców i tego, że przeważają kobiety, w tym z małymi dziećmi. One mają zdecydowanie utrudnione wejście na rynek pracy - dodaje prof. Długosz. Ale nie tylko. Jak słyszymy, wśród uchodźców nie brakuje też osób, które w Ukrainie prowadziły własne biznesy. - Z ich perspektywy najlepszym rozwiązaniem może być odbudowa tamtej gospodarczej działalności.
Większość badanych Ukraińców nie zamierza posłać dzieci do polskiej szkoły
- Nie można też zapominać, że gros Ukraińców wciąż pracuje zdalnie. To sprawia, że nie mają potrzeby szukania zatrudnienia w Polsce. Osobny problem to praca na czarno - wylicza Robert Lisicki, ekspert międzynarodowego i krajowego prawa pracy oraz systemów zabezpieczenia społecznego Konfederacji Lewiatan.
Czy takie deklaracje to zły prognostyk dla polskiego rynku pracy? - Przewidywano, że z 3 mln uchodźców ok. 400 tys. zasili nasz rynek pracy. Dotychczas pracę podjęło ok. 130 tys. osób. Duża w tym zasługa specustawy, bo gdyby nie ona, wynik mógłby być inny - ocenia Lisicki. I dodaje, że choć wiele osób chce wrócić do Ukrainy, nie można zapominać, że wiele miast jest zrujnowanych. Powrót do normalnego życia może nie być od razu możliwy. - Dlatego choć wrócą do siebie, to po jakimś czasie mogą znowu migrować właśnie w poszukiwaniu pracy. Polska, dzięki stworzonym im obecnie warunkom, może stać się naturalnym miejscem wyboru.
Tymczasowość widać też w kontekście planów edukacyjnych. Wprawdzie MEiN wylicza, że przeszło 190 tys. ukraińskich uczniów jest w polskim systemie oświaty, ale nadal jest to mniejszość spośród ogółu osób w wieku szkolnym, które znalazły się w Polsce. Potwierdza to ankieta: 52 proc. ukraińskich rodziców przyznaje, że nie posłało dotąd swoich dzieci do polskich szkół. A na pytanie, czy zamierzają zrobić to w najbliższej przyszłości, 53 proc. także odpowiada: nie. - Jednocześnie w tej grupie aż 95 proc. mówi, że chce jak najszybciej wracać do domu. A skoro tak, kończenie roku szkolnego nie jest najistotniejsze - mówi prof. Długosz. Tu, jak słyszymy, znaczenie ma również znajomość języka. 34 proc. rozumie polski, ale nie mówi. 32 proc. - zna podstawowe zwroty. W ogóle języka nie zna 17 proc., a tylko 3 proc. posługuje się nim bez problemów. To stanowi istotną barierę nie tylko w znalezieniu pracy, lecz także - w odnalezieniu się w szkole.
Nauczyciele i dyrektorzy podkreślają natomiast, że szczęśliwie nie wszystkie dzieci z Ukrainy zdecydowały się kontynuować naukę w polskich szkołach.
- Wtedy mielibyśmy poważny kłopot. A tak możemy się jeszcze do tego przygotować. Bo nie wiadomo, co będzie od września. Nie wiemy, co z dalszym nauczaniem zdalnym z Ukrainy. Jeśli konflikt będzie trwał albo się zaostrzy, wówczas wielu rodziców może zrewidować decyzję o zapisaniu dziecka do polskiej szkoły - ocenia Marek Pleśniar, dyrektor OSKKO.
Zatem, jak mówią dyrektorzy szkół, wakacje to czas na opracowanie różnych scenariuszy.
Na razie również na pytanie, czy dziecko uczestniczy w nauce zdalnej prowadzonej z Ukrainy przez tamtejszych nauczycieli, 55 proc. to odpowiedzi negatywne. - Nasze badania prowadzone jeszcze przed wojną, w czasie pandemicznej edukacji na odległość, gdy porównywaliśmy zdalne lekcje w Polsce i Ukrainie, pokazały, że choć w tym drugim przypadku są gorsze warunki sprzętowe i dostępności do sieci, to jednak sama edukacja jest na zbliżonym poziomie. Decydujące mogą więc być przeżycia młodych Ukraińców - to, czy są w stanie się uczyć ze świadomością, że część ich rodziny jest w miejscu objętym wojną, ale także warunki, w jakich funkcjonują teraz w Polsce.
Z badań wynika, że ponad 27 proc. Ukraińców, którzy po 24 lutego znaleźli się w Polsce, mieszka w miejscu, które samodzielnie wynajmuje i opłaca. Ponad 17 proc. gości u polskiej rodziny, a 16 proc. w mieszkaniu, które finansuje ktoś inny. 11 proc. zamieszkało u swojej ukraińskiej rodziny, a kolejnych ok. 8 proc. w hotelu, pensjonacie oddanym bezkosztowo do użytku. Ciągle są też osoby, które dach nad głową znalazły w takich miejscach, jak dom kultury, sala przy remizie, czy hala. ©℗