- Pomoc dla Ukrainy to 300 mln zł z Polski i 230 mln zł z zagranicy. Większość jest sensowna, ale zdarzyło się też, że jeden kraj przesłał dwie ciężarówki chipsów - informuje Michał Kuczmierowski, szef Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych.

Każdy powinien mieć zapasy?
Tak. Zawsze warto być przygotowanym. Również w naszych warunkach, gdzie ryzyko wojny jest umiarkowane, ale grożą nam kryzysy naturalne: powodzie, huragany, przerwy w dostawie energii elektrycznej. I pewnie warto mieć w domu żywność na kilka dni - dania gotowe - np. pulpety, fasolkę po bretońsku czy gulasz. Z długimi terminami przydatności do spożycia, które wystarczy tylko podgrzać. Jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko jest, a jak się kończy jedzenie, to się idzie do sklepu, jest prąd, a w lodówce świeże jedzenie. W sytuacji kryzysowej wszystko wygląda inaczej - może nie być prądu, mogą być problemy z dostawami wody.
Czyli każdy powinien mieć taki mały RARS u siebie w domu…
Pewnie jest gdzieś granica, gdzie trzeba się zastanowić, na ile te zabezpieczenia powinny być zaawansowane. Ale zabezpieczenia typu działająca latarka czy podstawowe produkty spożywcze na pewno warto mieć. Są społeczeństwa, w których jest to zupełnie normalne.
Na przykład?
Państwa skandynawskie. Tam jest większa świadomość społeczna, że trzeba być samowystarczalnym. W Stanach Zjednoczonych też taka postawa jest dość dobrze rozpropagowana, zwłaszcza tam, gdzie państwo i agendy samorządowe nie docierają i każdy musi zatroszczyć się o siebie.
Wojny u nas nie ma, ale konflikt tuż za granicą jest potężny. Jaka jest skala pomocy humanitarnej wysyłanej z Polski?
Są dwie sfery działań. Pierwsza związana z tym, że do Polski trafiło prawie 3 mln uchodźców. I to jest gigantyczne wyzwanie i dla rządu, i dla samorządów, i dla wielu instytucji, organizacji społecznych, ale również osób prywatnych. I trzeba podkreślić, że bez współpracy między tymi instytucjami i organizacjami, a także zwykłymi obywatelami, nie udałoby się pomóc nikomu albo skala tej pomocy byłaby zdecydowanie mniejsza. Tu współpraca jest naprawdę niezwykła, zjednoczyliśmy się w pomaganiu ofiarom agresji rosyjskiej.
Nie ma kłótni, kto pomaga? Było rozżalenie organizacji pozarządowych, że zostały same.
Sytuacja wymaga, by dzielić się wsparciem. My jako agencja rządowa wydaliśmy ok. 100 mln zł na rzecz punktów recepcyjnych organizowanych przez wojewodów. Do tego należy dodać wydatki ponoszone na poziomie województw i lokalnie. Jednocześnie nasza pomoc w Ukrainie w formie „produktowej” przekroczyła 300 mln zł. Jesteśmy też jako agencja odpowiedzialni za koordynację logistyki humanitarnej na rzecz Ukraińców, którzy są tam na miejscu. To do nas trafiają transporty z całego świata. Są przepakowywane w magazynach RARS i dalej pociągami i ciężarówkami jadą na Ukrainę.
Z naszej strony to ok. 300 mln zł. Ile jest z zagranicy?
Na podstawie deklaracji celnych ta pomoc międzynarodowa jest obecnie na poziomie 230 mln zł.
Jakiego rodzaju to są rzeczy?
Najróżniejsze - od sprzętu kwaterunkowego jak łóżka czy śpiwory przez leki aż po jedzenie. To priorytety. Przyjeżdża też trochę ubrań, które nie są tak bardzo niezbędne, zwłaszcza tam w Ukrainie; trochę sprzętu specjalistycznego, wyposażenie energetyki, agregaty prądotwórcze. Jako Polska przekazaliśmy 5 tys. terminali Starlink do budowania tam łączności w odciętych regionach. Agencja koordynuje wiele działań logistycznych, które są realizowane przez różne instytucje.
Kto w UE jest najbardziej pomocny?
Trudno to ocenić. Nie chcę wskazywać palcami, ale zdarzyło się też, że jeden kraj przesłał dwie ciężarówki chipsów, inny znoszone ubrania, a jeszcze inny stare leki.
A jeśli chodzi o jakąś sensowną pomoc?
Jest duże zaangażowanie po stronie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Są kraje, które dają wsparcie finansowe, inne wolą przysłać samolot z jakimiś produktami. Nawet z Ameryki Południowej dostaliśmy transport mąki kukurydzianej.
A wy przekazujecie to dalej.
Oczywiście. Rząd uprościł procedury wywozowe w taki sposób, że każdy, kto chce pomóc - indywidualnie czy w ramach organizacji charytatywnej - wypełnia formularz na stronie internetowej i dzięki temu może przekroczyć granicę z uproszczoną odprawą. Jest sporo takich transportów. To są busy z pomocą od organizacji charytatywnych, ale też od miast partnerskich. Sporo pomocy, którą my wysyłamy, pochodzi z donacji firm prywatnych - producentów żywności czy leków.
Wszystko idzie przez was, centralnie? Co jeśli ktoś chce, by pomoc trafiła w konkretne miejsce?
W czasie wojny wszystko się zmienia bardzo szybko, a informacja przepływa bardzo wolno. Księża z Caritas w Charkowie opowiadali, że mają pod opieką osoby starsze, mieszkają na siódmym-ósmym piętrze bez windy, nic nie działa. Dzieci wyjechały, oni są niedołężni albo się nie zmieścili do samochodu, jak rodzina uciekała. I teraz dzieci przysyłają pieniądze i proszą, żeby się nimi zajmować. Zakładamy, że nasza pomoc trafia do miejskich punktów w Ukrainie, gdzie jest rozdzielana na poszczególne organizacje. I w ten sposób dociera do potrzebujących. Nie da się oprzeć tego mechanizmu tylko na strukturach państwa, które jest pogrążone w głębokim kryzysie wojennym.
A leki? Są prośby ze strony konkretnych szpitali. Skąd wiecie, że tam trafiają?
100 proc. pomocy, która przyjeżdża do Polski, jest przekazywane do Ukrainy. Ale część dostaw ostatniej linii, czyli już bezpośrednio do użytkowników, bierze na siebie administracja ukraińska. Trzeba wziąć pod uwagę, że jest wiele czynników ryzyka tam na miejscu. I może się zdarzyć, że pomoc może nie dotrzeć tam, gdzie jest potrzebna. Bo np. nie było możliwości przekazania, gdyż trasy przejazdu są zablokowane. Może być też tak, że zmieniają się priorytety po stronie ukraińskiej i dany szpital nie jest już na liście potrzebujących, bo dostawa jest bardziej przydatna na wschodzie czy południu. I mimo że w jakiejś placówce sytuacja jest dramatyczna, to pomoc trafia tam, gdzie potrzeby są jeszcze większe. My przekazujemy na stronę ukraińską, a oni już decydują, co, gdzie i kiedy trafia. Być może część tej pomocy jest zostawiana na jeszcze gorsze czasy. Trzeba zrozumieć Ukraińców, że szykują się na każdą ewentualność.
Czy RARS ma własną sieć logistyczną na terenie Ukrainy?
Tylko w takich przypadkach, gdy jesteśmy o to proszeni przez jakieś konkretne podmioty. Najczęściej są to instytucje czy organizacje kościelne związane z Polską. Wtedy wysyłamy transporty, które docierają w konkretne miejsce. Ostatnio wysłaliśmy dwa duże pociągi, jeden do Charkowa, drugi do Zaporoża, łącznie 1500 t żywności. W tym tygodniu przygotowujemy kolejne transporty. Dystrybucja na miejscu jest po stronie ukraińskiej.
Transporty stają się celem ataków?
Zdarzało się, że przyjeżdżały po sprzęt ciężarówki z dziurami po kulach. I jak to na wojnie - jeżdżą dalej. Są też i gorsze historie, o których jednak nie będę opowiadać.
Jak daleko ta pomoc dociera? Na Donbas też?
To już decyzje ukraińskie, trudno powiedzieć. My wykorzystujemy całą dostępną infrastrukturę. Ale np. ostatnio do Charkowa transport, który normalnie w czasie pokoju jedzie 30 godzin, jechał trzy dni.
Jeżdżą Polacy czy ukraińscy kierowcy?
Ukraińscy. Z naszej stacji w Sławkowie czy Szczebrzeszynie wyjeżdża pociąg na szerokim podwoziu i później jest podczepiany pod ukraińskie lokomotywy. Do tej pory wysłaliśmy 84 pociągi, a ciężarówek kilka tysięcy.
Czy szykujecie zapasy na wypadek sytuacji kryzysowej w Polsce?
RARS działa na podstawie rządowego programu rezerw strategicznych. W tej chwili przygotowujemy kolejną odsłonę tego programu, na lata 2022-2026. Tam wskazane są ryzyka i potrzeby związane z kryzysami. W tej chwili mamy zapasy na takim poziomie, który pozwala nam na w miarę szybką odpowiedź na ewentualną sytuację kryzysową. Nie chodzi o to, by mieć z góry zapasy na cały kryzys, bo w grę wchodzą koszty rotowania produktów, które stają się przeterminowane.
Czy w sytuacji kryzysowej nie będzie problemem dokupienie kolejnych zapasów?
Po COVID-19 wyciągnęliśmy wnioski, agencja została zreformowana, bardzo poprawiliśmy elastyczność działania, procedury. Najważniejsze są dobry przepływ informacji, szybkość podejmowania decyzji i środki finansowe na potrzebne działania. Rok temu zmieniliśmy ustawę o RARS, pojawiły się rozwiązania zwalniające nas w sytuacji kryzysowej z procedur zamówień publicznych. Teraz rozpoczęliśmy prace nad stworzeniem funduszu rezerw. To będzie rachunek, który będzie zawierał środki niewygasające, które będą pochodziły z różnych dotacji budżetowych dla agencji z przeznaczeniem na sytuacje kryzysowe. To też usprawni nasze działanie. Dziś aby uzyskać pieniądze, przechodzimy uzgodnienia z Ministerstwem Finansów, podpisujemy porozumienia na przyznanie nam dotacji na jakieś zadanie, po drodze jest jeszcze sejmowa komisja finansów publicznych - a to wszystko zajmuje czas, którego zawsze w kryzysie brakuje.
Jak duży będzie to fundusz?
To będzie już decyzja polityczna. Bufor powinien być tak duży, by pozwolić nam na sprawne działanie w sytuacjach kryzysowych. Myślę, że na pewno powyżej 1 mld zł. W COVID-19 nasze budżety były na poziomie 3-4,5 mld zł. W tym roku przejęliśmy od przedsiębiorców zadanie utrzymywania zapasów interwencyjnych gazu płynnego LNG. Nasz budżet na ten cel wyniósł 6 mld zł. Ale też trzeba pamiętać, że będą tam trafiać środki z rotacji rezerw więc on będzie się w pewnym stopniu odtwarzać.
Na jakim etapie jest tworzenie nowego funduszu?
Na bardzo wstępnym. Konieczne są jeszcze m.in. uzgodnienia międzyresortowe. Tak więc koncepcja może się jeszcze zmienić albo w ogóle nie wejść w życie.
Jak najlepiej pomagać?
Objąć bezpośrednim wsparciem Ukraińców, którzy przebywają gdzieś lokalnie w Polsce albo zdać się na jakąś organizację pomocową i przekazać jej środki.
A pomoc dla Ukraińców w Polsce? Tu też działa RARS?
Na miejscu ona jest realizowana głównie przez organizacje pomocowe. MSWiA na bieżąco temat monitoruje i zakładam, że nie ma potrzeby poza tym, że z naszych zasobów udostępniane są łóżka do punktów przyjmujących.
A będziemy szykować tymczasowe miejsca zamieszkania, np. w kontenerach? Eksperci mówią, że nie da się, żeby miesiącami ukraińskie rodziny mieszkały u polskich.
Podejście było takie, że nie chcemy budować w Polsce gett. Zamknięte ośrodki miałyby taki właśnie charakter izolacyjny. Jest decyzja, by przynajmniej na razie wykorzystywać tę infrastrukturę, jaką mamy. Zakładamy, że sytuacja będzie się zmieniać. Z niemal 3 mln uciekinierów, którzy trafili do Polski znaczna większość zostaje, część wyjeżdża dalej na Zachód, część stamtąd wraca, część wraca do Ukrainy do swoich domów. Sytuacja jest bardzo płynna, ale oczywiście jesteśmy przygotowani. Mamy wyposażenie jednego takiego ośrodka w rezerwie, to była jedna z lekcji - w czasie COVID-19 organizowaliśmy w kontenerach punkty pobrań i punkty przyjmowania pacjentów w szpitalach. Natomiast kiedy zaczął się atak na granicę polsko-białoruską, wyposażyliśmy również w kontenery te ośrodki dla uchodźców, które są pod kuratelą Straży Granicznej. Wówczas zapadła decyzja o zakupie takiego pełnego ośrodka kontenerowego. I on jest do dyspozycji. ©℗
Rozmawiali Klara Klinger, Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak
Współpraca Anna Ochremiak