Nie wynika to, jak sądzę, z intensywności i złożoności wzajemnych relacji gospodarczych. Spoiwem tego specyficznego paktu są interesy polityczne. Zazwyczaj takie pragmatyczne podejście jest normą i się sprawdza. Podobnie przecież kiedy w Państwie Środka łamane są prawa człowieka, słusznie się oburzamy, ale nie przestajemy kupować produktów wytworzonych w największej manufakturze świata, jaką Chiny stały się już wiele lat temu. Przeciwnie, jeśli coś łączy rządy demokratyczne i chińskie to troska, by biznes kwitł. Można się zżymać, ale tak właśnie wyglądają międzynarodowa polityka i międzynarodowy handel, na czym wszyscy cynicznie korzystają – wyjąwszy tych, których prawa są łamane.
Jednakże z tego, że coś się sprawdza zazwyczaj, nie wynika, że zawsze. Chiny, a co za tym idzie również chińskie przedsiębiorstwa, prawdopodobnie pewnej kwestii nie doceniają lub z pewnych, istotnych dla siebie względów ją lekceważą. Wojna w Ukrainie jest prostym i nieuniknionym testem solidarności oraz współdzielenia pewnego sposobu pojmowania świata. Uświadamia bądź przypomina, kto na kogo i w jakiej mierze może liczyć w sprawach wykraczających poza wymierne korzyści i zyski – poza pragmatyzm i cynizm. Chiny, co jest oczywiste w ich autorytarnej logice, postawiły się poza tym sojuszem, który – jakkolwiek brzmi to górnolotnie i w pewnej mierze przesadnie – jest oparty na wartościach. Nie chodzi nawet o demokrację. Kluczowa jest wolność i skłonność do dzielenia się nią również z mniejszymi i słabszymi. Może ktoś powiedzieć, że poza sojuszem wolności znalazły się również Indie i ponad 30 innych krajów. Ale to Chiny mają ambicje być globalnym liderem i chciałyby być wszędzie i we wszystkich dziedzinach, również strategicznych, traktowane na równych prawach z państwami wolnego świata. Chcą wszędzie, gdzie to możliwe, korzystać z naszych reguł gry, ignorując je wówczas, kiedy im z nimi nie po drodze. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko.