Dzisiejsze spotkanie prezydenta USA z przewodniczącym Rady Europejskiej i szefową Komisji Europejskiej jest wyjątkowe również z tego powodu, że w ogóle do niego dojdzie. Barack Obama odbył ich tylko kilka, a Donald Trump – jedno.

Pominąć podobno chciał je także Joe Biden, w końcu z Charlesem Michelem i Ursulą von der Leyen widział się w weekend na szczycie G7 w Kornwalii. Waszyngton w rywalizacji z Chinami potrzebuje jednak sojuszników, a UE jako całość jest w związku z tym nieoceniona.
Końcowy komunikat z pewnością będzie zawierał zapewnienia o odnowionym partnerstwie między dwoma brzegami Atlantyku. Być może zostanie podlany garścią konkretów, przede wszystkim w dziedzinie handlu. Szybkiego rozwiązania domaga się chociażby kwestia ceł, którymi strony obłożyły się w związku ze sporem o dopłaty publiczne dla Boeinga i Airbusa; zostały zawieszone w marcu, ale tylko tymczasowo – do 11 lipca. Z tego powodu członkiem delegacji amerykańskiej będzie sekretarz handlu Gina Raimondo.
Niewielkie sukcesy nie zamaskują jednak katalogu rozbieżności między stronami. Na przykład podczas gdy Europa stara się tworzyć ramy dla wielkich biznesów technologicznych, Ameryka wciąż preferuje bardziej leseferystyczne podejście. Nie ma również mowy o powrocie do rozmów o umowie inwestycyjno-handlowej (jak na ironię to właśnie podczas szczytu UE–USA w 2014 r. ogłoszono początek negocjacji nad takim porozumieniem spinającym oba brzegi Atlantyku).
Zresztą Waszyngton i Bruksela nie mogą się dogadać nawet w kwestiach, w których co do zasady się zgadzają. Dla nowej administracji w Białym Domu priorytetem jest walka ze zmianami klimatycznymi, ale już wprowadzenie podatku węglowego – specjalnej daniny, którą obkładane byłyby towary z krajów, gdzie przemysł jest brudny – Amerykanie uważają za ostateczność. W Europie jest to zaś jeden z podstawowych pomysłów na nowy, globalny, zielony porządek.
Joe Biden jeszcze w kampanii wyborczej zapowiadał, że będzie znacznie większym orędownikiem multilateralizmu niż jego poprzednik, ale już pierwszych parę miesięcy jego rządów pokazuje, że w wydaniu Waszyngtonu takie deklaracje zawsze mają granice. Decyzja o wycofaniu wojsk NATO z Afganistanu została podjęta bez konsultacji z europejskimi sojusznikami. Nowa administracja nie konsultowała w Brukseli także pomysłu zawieszenia ochrony patentowej szczepionek. Jak sugerował publicysta Jeremy Shapiro w ub. tygodniu na łamach portalu Politico, skoro w takich sytuacjach Europejczycy często i tak nie mają innego wyjścia, jak zgodzić się z Amerykanami, to po co tracić czas na konsultacje?
Problem polega na tym, że w miarę upływu czasu katalog rozbieżności między dwoma brzegami Atlantyku może jeszcze urosnąć. Prezydentura Trumpa pobudziła niektórych polityków na Starym Kontynencie do poszukiwania „strategicznej niezależności” – Emmanuel Macron już teraz mówi, że w polityce wobec Chin Europa nie powinna bezkrytycznie podążać za USA. Strony dalej więcej łączy, niż dzieli, ale charakter tej relacji uległ modyfikacji.