Jako Rzecznik Praw Obywatelskich byłbym strażnikiem sumień - mówi PAP Piotr Ikonowicz, który ma być kandydatem Lewicy na RPO. Wśród priorytetów swojej ewentualnej działalności Ikonowicz wymienia m.in. walkę z lichwą, która uderza w najbiedniejszych.

Polska Agencja Prasowa: Lewica wystawi pana jako kandydata na RPO. Jednak jej głosy nie wystarczą, aby zostać Rzecznikiem. Będzie pan przekonywał liberałów z Platformy Obywatelskiej, żeby zagłosowali na socjalistę?

Piotr Ikonowicz: Przyzwoitość jest ponadpartyjna, to poparcie kogoś, kto nie zagraża żadnej z głównych sił politycznych, ponieważ nie istnieje nawet minimalne prawdopodobieństwo, że do którejkolwiek z nich się przyłączy. Liczę, że ani PiS, ani PO nie użyje tego ważnego urzędu do swoich celów politycznych, do walki o władzę, tylko pozwoli Rzecznikowi robić jego robotę, czyli stawać każdym wypadku w obronie obywateli, niezależnie od tego, czy to nie w smak jednej czy drugiej partii, więc o co będę apelował to, żeby raz w życiu zakopali topory wojenne i zagłosowali sercem.

PAP: czy pana zdaniem są szansę na głosy kogoś z PiS?

P.I.: Jeżeli wprowadzą dyscyplinę w głosowaniu, to decydujący głos będzie miał pan prezes PiS Jarosław Kaczyński. Pytanie, które trzeba sobie zadać, to pytanie, czy PiS będzie chciał wziąć i tę twierdzę, mając już wszystko w ręku jeszcze mieć Rzecznika jako instrument swoich politycznych poczynań.

PAP: Walczy pan o prawa obywatelskie od dawna, głównie o prawo do mieszkania. Co zmieniłoby się w pana działalności, gdyby został pan RPO?

P.I.: Jako RPO nie bardzo mógłbym siadać na schodach i blokować eksmisję, ale szczerze mówiąc ten rozdział mam już prawie zamknięty, bo większość spraw udaje się załatwić w sądach. Nie chodziłbym do sądu jako pełnomocnik procesowy, co teraz bardzo często czynię. Ale jednocześnie mógłbym podejmować tematy o szerszej skali, czyli nie ograniczać się do interweniowania w poszczególnych sprawach, ale też prowadzić kwerendę takich problemów jak niewypłacanie wynagrodzeń, skandalicznie niskie zasiłki czy też sytuacja więźniów, zwłaszcza zdrowotna.

Tych rzeczy do załatwienia jest dużo i mógłbym używając autorytetu tego urzędu wprowadzać do debaty publicznej, a także do porządku obrad Sejmu i Senatu problemy, które nie zajmowały dotychczas polityków, bo ci byli zajęci wzajemnymi połajankami i wiele ważnych spraw im po prostu umykało. Ja byłbym takim strażnikiem sumień trochę i kimś, kto mówi: "dobra, teraz spójrzcie na tych ludzi, na tamtych, dlaczego najpierw im zabrano fabrykę, a potem im zabrano mieszkanie".

Takich rzeczy, które nie cierpią zwłoki jest bardzo dużo. Mógłbym jeszcze ściślej współpracować z różnymi organizacjami społecznymi. Chcę np. wyróżnić takie stowarzyszenie "304 Kk" - walczące z lichwą. Wspólnie z takim stowarzyszeniem, które ma olbrzymią wiedzę, promować kampanię, aby RRSSO nie wynosiło prawie 100 proc., czyli żeby tę lichwę naprawdę ukrócić, bo ofiarami lichwiarzy padają najczęściej najubożsi i nimi trzeba się zająć.

PAP: W Lewicy ważne są też sprawy tożsamościowe i prawa osób LGBT. Jaka jest pana opinia w tej sprawie?

P.I.: Nie ma sensu sobie zadawać pytania, czy myć ręce czy uszy. Prawa człowieka są nierozerwalne, niepodzielne. Jeżeli jesteśmy, a ja jestem w dodatku socjalistą, za tym, że ludzie są równi - to wszyscy, niezależnie od tego, gdzie się urodzili, jaką mają orientację seksualną itd. Byłem świadkiem tego, że para gejów mieszkała na ogródkach działkowych, bo byli bezdomni i starałem im się załatwić mieszkanie. W Kancelarii byli traktowani równo.

Sprawy tożsamościowe są używane do walki politycznej nadmiernie, ze szkodą dla sprawy. Robi się z tego oręż polityczny po to, bo jest zasada, że musimy kogoś napiętnować, a potem przeciwko niemu będziemy jednoczyć tzw. normalnych ludzi.

Nasza organizacja, moje środowisko, to są przede wszystkim ludzie pracy, ludzie, którzy nie zarabiają tej legendarnej średniej krajowej. Oni przecież w swoich rodzinach też mają osoby o odmiennych orientacjach seksualnych i nie zauważyłem żadnego ostracyzmu czy sporów na tym tle u zwykłych ludzi. Właściwie problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczyna się nagonka ze strony polityków i jak gdyby nadreprezentacja ciemnoty i nietolerancji jest na górze, a nie na dole i wmawiają ludowi, że jest ciemny, a ciemni są ci, którzy go szczują.

PAP: W czym Piotr Ikonowicz jest lepszy od kandydata PiS Bartłomieja Wróblewskiego, a czego pan od Wróblewskiego mógłby się nauczyć?

P.I.: Niedawno się dowiedziałem o istnieniu Bartłomieja Wróblewskiego, co nie zmienia faktu, że jest on znakomitym posłem swojej ziemi. Wywiązuje się ze swoich obowiązków wzorowo i być może należałoby się od niego czegoś uczyć, ale nie dał się poznać szerszej opinii, w tym mi się nie dał poznać. Jest jedna rzecz, którą o nim wiem, że był jednym z tych posłów, które złożyły wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, czyli był zwolennikiem słynnego "piekła kobiet". Wydaje się, że w tym kontekście to kandydatura pana Wróblewskiego jest kontynuacją linii konfrontacyjnej.

PAP: Co pan przez to rozumie?

P.I.: PiS już raz próbował zaostrzyć prawo aborcyjne i wówczas prezes Kaczyński się cofnął. Moim zdaniem, tak jak oni zrozumieli, że jest bieda i nie można się bawić w PO-PiS i w tę grę elit, tak teraz powinni zrozumieć, że taka ostra linia prokościelna, bardzo ortodoksyjna, że ona może doprowadzić w nowoczesnym społeczeństwie, gdzie ludzie jeżdżą po świecie, do gwałtownej laicyzacji, jaka miała miejsce w Irlandii.

Ja jakoś będę mógł z tym żyć, nawet prezes Kaczyński mógłby z tym żyć, bo ja nie wierzę w jakąś jego religijność, ale myślę, że duża część obozu Zjednoczonej Prawicy ma z tego powodu duże cierpienie.

Przepych i bogactwo kleru na tle powszechnej pauperyzacji powoduje niechęć na zasadzie: proszę bardzo, jeśli czegoś dokonałeś. Nikt nie zazdrości Robertowi Lewandowskiemu, bo to jest znakomity piłkarz, natomiast nie ma mistrzostw świata proboszczów, a niektórzy obrośli w piórka, co też obniża autorytet Kościoła. Zwłaszcza w świetle doktryny głoszonej przez papieża Franciszka, który jako ten jałmużnik papieski stawał po stronie eksmitowanych.