Zwiastun sejmowej zamrażarki pojawił się w pierwszym orędziu Włodzimierza Czarzastego. – Będę stosował marszałkowskie weto wobec szkodliwych projektów legislacyjnych służących populizmowi i rozregulowaniu zasad funkcjonowania państwa. Będę zawsze zwracał uwagę na to, czy projekty ustaw mają realne źródła finansowania, czy służą tylko grze politycznej i skłóceniu obywateli – tłumaczył przed weekendem lider Nowej Lewicy. I zadeklarował, że „dobra współpraca z rządem” będzie dla niego „jednym z głównych celów”.
Posłowie są niechętni
Sprawa od początku wywołała liczne kontrowersje. W konstytucji czy regulaminie Sejmu próżno szukać bowiem odzwierciedlenia mechanizmu, który pozwalałby marszałkowi na odrzucanie projektów lub wstrzymywanie ich procedowania. Głosy niezadowolenia można usłyszeć nie tylko na opozycji, ale również w koalicji 15 października.
– Nie ma w prawie czegoś takiego jak marszałkowskie weto. Uważam, że praktyka Szymona Hołowni – procedowania ustaw niezależnie od tego, z której strony sceny politycznej pochodzą – była słuszna. Liczę, że ta zasada będzie przestrzegana w Sejmie kierowanym przez nowego marszałka. Z ustawami możemy się nie zgadzać i je odrzucać, ale uważam, że powinny być procedowane – tłumaczy w rozmowie z DGP Paweł Śliz, szef klubu Polski 2050.
Konrad Frysztak, wiceszef klubu Koalicji Obywatelskiej, w rozmowie z DGP wskazuje, że nie wie, co dokładnie marszałek mógł mieć na myśli. – Nie jestem zwolennikiem wendetty ani prawa Hammurabiego – oko za oko, ząb za ząb, nie popieram takiego rozwiązania, ale może warto, by grupa rekonstrukcyjna Witek i spółka zobaczyła czasem, jak to jest żyć w opozycji, jaką przez osiem lat sami nam fundowali – wskazuje poseł KO.
Regulaminowe furtki
Co de facto oznacza „marszałkowskie weto”? – Marszałek formalnie nie dysponuje prerogatywą weta, niemniej w praktyce może sprzeciwiać się projektom antykonstytucyjnym, niedemokratycznym, populistycznym lub zagrażającym prawom człowieka – tłumaczy nam jeden z bliskich współpracowników Włodzimierza Czarzastego. I jak dodaje, chodzi o „skrajne pomysły”. – Gdyby pojawiły się np. projekty populistyczne, antyunijne czy ograniczające działalność związków zawodowych, w takich przypadkach marszałek zastosuje twardy sprzeciw, wykorzystując wszystkie dostępne instrumenty – tłumaczy nam rozmówca związany z Nową Lewicą.
Wykorzystywać w tym celu ma kilka możliwych furtek. Jedną z nich jest art. 34 ust. 7 regulaminu Sejmu, który umożliwia marszałkowi zwrócenie projektu ustawy, który np. nie wskazuje źródeł finansowania proponowanych rozwiązań. Bardziej prawdopodobną jest tzw. zamrażarka sejmowa, czyli celowe nierozpatrywanie projektów oczekujących na I czytanie na sali obrad lub rozpatrzenie w sejmowych komisjach.
– Zamrażarka sejmowa istniała od zawsze. I nie zmieniło się to za czasów Szymona Hołowni, obecnie znajduje się w niej ponad 50 ustaw. Nie zamierzamy udawać, że jest inaczej. Mówimy wprost: sprzeciw marszałka otrzymają te projekty, które zagrażają państwowości polskiej lub prawom człowieka. Ale to z pewnością nie będzie instrument nadużywany – podkreśla współpracownik Włodzimierza Czarzastego.
W tzw. zamrażarce oczekują na rozpatrzenie m.in. projekty prezydenta Karola Nawrockiego. W ramach przysługującej inicjatywy ustawodawczej skierował on do Sejmu już 13 projektów ustaw. Przez ponad 100 dni parlamentowi nie udało się uchwalić żadnej z nich, a jedną (o pomocy obywatelom Ukrainy) odrzucono. Większość zaś wciąż oczekuje na rozpatrzenie.
- I niewiele więcej się z nimi wydarzy. Jeszcze za czasów Szymona Hołowni można byłoby oczekiwać, że marszałek pchnie je do przodu. Nawet jeśli Sejm ich nie uchwali, to chociaż formalnie zakończy się ich proces legislacyjny. Teraz będą sobie po prostu wisieć, raz na jakiś czas ktoś zamarkuje jakieś ruchy. I tyle – słyszymy z okolic marszałkowskiego gabinetu.
– Nie ma woli w KPRM, aby je procedować, więc na razie nic się z nimi nie wydarzy. Zobaczymy, jak będzie reagował na to Pałac Prezydencki, ale mocnych kart w ręku nie mają. Zresztą to prezydent zaognia konflikt, wetując kolejne ustawy – tłumaczy z kolei rozmówca z rządu.
Marszałek się umacnia
Dr Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, w rozmowie z DGP podkreśla, że „marszałkowskie weto” to wyłącznie chwyt PR-owy. – Włodzimierz Czarzasty najwyraźniej chciał wejść w nową funkcję z mocnym politycznym akcentem. Zapowiedź ta to w gruncie rzeczy sygnał rozpoczęcia otwartej wojny na linii Duży Pałac–Sejm – ocenia ekspert.
W jego ocenie pozycja lidera Nowej Lewicy na scenie politycznej się umocniła. – Czarzasty powiedział kiedyś, że władzy się nie oddaje, tylko się ją traci. I dziś rzeczywiście widać, że jego działania są elementem gry wzmacniającej jego pozycję wewnątrz Lewicy. Na razie wydaje się bezpieczny, choćby dlatego, że w ostatnich wyborach szefów struktur wojewódzkich postawiono głównie na jego najbliższych współpracowników. Wszystko wskazuje więc na to, że Lewicy nie czeka żadna fundamentalna zmiana – przewiduje.
Wewnętrzne wybory w Nowej Lewicy zaplanowane są na niedzielę 14 grudnia. Jak słyszymy, wcześniej, 6 grudnia, odbędzie się ostatni partyjny zjazd wojewódzki, po którym marszałek Czarzasty ma podjąć decyzję, czy będzie ponownie ubiegał się o funkcję przewodniczącego. – Dwa województwa – śląskie i mazowieckie – zgłosiły uchwały rekomendujące jego kandydaturę, przy czym większość głosów była niemal jednomyślna. Ma więc wszystkie karty, by zostać przewodniczącym – słyszymy w partii.
O przywództwo w Nowej Lewicy mają zabiegać także Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (minister rodziny, pracy i polityki społecznej), Krzysztof Gawkowski (wicepremier i szef resortu cyfryzacji), Marcin Kulasek (minister nauki i szkolnictwa wyższego) i Tomasz Trela (poseł i były wiceprezydent Łodzi).