O Viktorze Orbanie mówi się, że targnął się na prawa obywateli i przedsiębiorców. Węgierski premier pokazuje tymczasem, jak wyprowadzić kraj z kryzysu. Premier polski tego nie potrafi.
Polak – obywatel zielonej wyspy z doskonałym PR w Unii. Węgier – mieszkaniec wstecznego ciemnogrodu walczącego z mediami, gejami i nakładającego podatki na zagraniczne koncerny. Jednak zielona wyspa właśnie traci swoją dobrą prasę i pięć minut na poukładanie spraw gospodarczych. Premier ciemnogrodu zaś pokazuje, jak mimo ostracyzmu niemal całego postępowego świata konsekwentnie wyprowadzać kraj z zapaści.
Polsce Unia Europejska przypomniała wczoraj, że termin, do którego należy zbić deficyt budżetowy poniżej 3 proc., nie będzie przesunięty. Rok 2012 pozostaje nieprzekraczalny. Z kolei rządzący na Węgrzech bigot Viktor Orban poinformował w poniedziałek, że w jego kraju deficyt spadnie do poziomu 3 proc. PKB już w tym roku. Obecne 3,9 proc. pozycjonuje Węgry na poziomie Danii i Holandii. Polska natomiast może się pochwalić deficytem na poziomie 7,9 proc. I kolejnymi deklaracjami, że oszczędzać nie musi, bo rząd nie jest od oszczędzania.
Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy Unia Europejska zamienia się w Unię matrioszek, w której są równi – Euroland, i równiejsi – reszta. Paradoksalnie znienawidzony przez prasę Orban, który zresztą podobnie jak Donald Tusk ostro atakował na ostatnim szczycie Angelę Merkel za jej matrioszkowy pakt, jest dziś bliżej zarządu Europy, czyli strefy euro niż chwalona niczym panna na wydaniu zielona wyspa – Polska. Jeśli zachowamy obecny trend, niebawem możemy się zamienić z Węgrami miejscami w wyścigu do zaszczytnego tytułu „śmieciowy”, jaki nadają państwowym obligacjom agencje ratingowe.
Polityk, którego w najbardziej gorących polemikach związanych z wprowadzeniem na Węgrzech ustawy medialnej porównywano do Aleksandra Łukaszenki, zamroził w budżetach ministerstw 187 mld forintów (równowartość 2,7 mld zł), co w skali dziesięciomilionowego kraju stanowi ogromną sumę. W maju znowelizuje konstytucję, wpisując do niej postępową nowinkę lansowaną przez Angelę Merkel, czyli kotwicę zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB. Orban zapowiada też obniżkę VAT, który w czasie swoich rządów postkomuniści podwyższyli z 20 do 25 proc. W tym roku spłaci Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu 2,5 mld pożyczki. Polska podobnymi osiągnięciami nie może się pochwalić. Rząd woli umizgi do Komisji Europejskiej, aby ta odroczyła nam budżetowe rozliczenia, zamiast zabrać się za przeprowadzenie konkretnych reform.
A później możemy liczyć co najwyżej na podobne do węgierskich nagrania, na których ktoś z rządu będzie mówił jak niegdyś Ferenc Gyurcsany, poprzednik Orbana: „sp...przyliśmy gospodarkę. I to nie tylko trochę, ale bardzo”.