Ponad 350 osób demonstrowało w poniedziałek wieczorem przed polską ambasadą w Londynie przeciwko projektowi ustawy zaostrzającej przepisy aborcyjne w Polsce.

Wieczorne wydarzenie - zorganizowane przez grupę "Polish Feminists" ("Polskie Feministki" - przyp.red) i Amnesty International - zgromadziło osoby różnych narodowości, które ubrane na czarno skandowały hasła wzywające do wycofania się z planowanych zmian w przepisach aborcyjnych, a także przeciwko konserwatywnemu rządowi Beaty Szydło, m.in. "Beata, niestety, Twój rząd obalą kobiety" i "Moje ciało, mój wybór".

Po ponad godzinnej demonstracji przed polską ambasadą, protestujący przeszli kilkaset metrów do siedziby telewizji BBC, gdzie apelowali o wsparcie brytyjskich mediów w walce o prawa kobiet. "BBC, wspierajcie nas" - skandowały.

Jedna z organizatorek protestu, Paulina Palian, podkreślała w rozmowie z PAP, że "obecność Polski wśród krajów wypisanych na stronie Amnesty International jako tych, w których prawa człowieka są zagrożone, jest powodem do wstydu".

"Słowo aborcja działa na Polaków jak płachta na byka i myślę, że to zostało celowo wykorzystane. (...) Tej ustawy nie da się poprawić, ona musiałaby zniknąć" - powiedziała, dodając, że rozpoczęcie dyskusji wokół aborcji sprawia, że dotychczas istniejący kompromis aborcyjny z 1993 roku nie będzie do utrzymania. "To nie jest mój kompromis, nikt mnie o niego nie pytał" - zaznaczyła Palian, która mieszka w Londynie od ośmiu lat i określiła się jako "artystka, aktywistka i mama".

"Zorganizowaliśmy to wydarzenie, bo wiedzieliśmy, że musimy pokazać solidarność z Polkami" - mówiła PAP Ulrike Schmidt z brytyjskiego Amnesty International. "Nie mamy stanowiska dotyczącego tego, czy aborcja jest ogółem dobra czy zła, ale wierzymy, że kobiety powinny mieć dostęp do bezpiecznej i legalnej aborcji" - tłumaczyła.

Jak dodała, proponowane rozwiązania prawne przypominają jej legislację z Salwadoru i Nikaragui, gdzie "wiele kobiet nie może pójść i skonsultować się z lekarzem, bo mogłyby być aresztowane, jeśli lekarz uzna, że kiedyś dopuściły się aborcji - a często można pomylić aborcję z poronieniem". "Wiele kobiet jest w tych krajach w więzieniu z tego powodu. Nie chcemy, aby polskie kobiety podzieliły ich los" - podkreśliła.

Jedna z protestujących, Linda Goździk, przekonywała w rozmowie z PAP, że dyskusja o prawach kobiet dotyka w równym stopniu Polek mieszkających w Polsce, jak i na emigracji. "Ja nie mam planów, żeby tu pozostać, chciałabym kiedyś wrócić. Jestem z Łodzi, widzę, jak Łódź się zmienia, chciałabym ją wspierać. (...) W tym projekcie przeszkadza mi przymus, brak wyboru, szacunku dla naszych indywidualnych decyzji" - mówiła.

Wcześniej w poniedziałek odbył się także drugi "czarny protest" - w porze przerwy lunchowej na Parliament Square przed brytyjskim parlamentem protestowało około 200 osób.

Liberalny brytyjski dziennik "The Independent", który od marca br. ukazuje się tylko w formie cyfrowej, poinformował w poniedziałek wieczorem na Twitterze, że informacje o "czarnych protestach" w całej Europie będą na okładce wtorkowego wydania.

W poniedziałek odbywał się strajk kobiet - protest wobec możliwego zaostrzenia przepisów dotyczących aborcji. Akcja miała swój początek w internecie; jej uczestniczki zapowiedziały nieprzyjście do pracy lub niewykonywanie swoich codziennych obowiązków. W wielu miastach zaplanowano manifestacje.

Akcja, zapoczątkowana na portalu społecznościowym, jest reakcją na obywatelski projekt "Stop Aborcji", wprowadzający całkowity zakaz przerywania ciąży oraz kary m.in. dla kobiet, które poddadzą się aborcji. W ubiegłym tygodniu Sejm skierował go do prac w komisji, jednocześnie odrzucając w pierwszym czytaniu projekt, który miał zliberalizować obowiązujące przepisy aborcyjne.