Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział w Radiu ZET, że jako prezydent wprowadziłby zakaz używania smartfonów w szkołach – na czas zajęć uczniowie oddawaliby je do depozytu. W mediach społecznościowych ogłosił, że w najbliższą środę zorganizuje w Sejmie spotkanie w sprawie ustawy „uwalniającej dzieci w podstawówkach od smartfonów”. Wpis skomentowała minister edukacji Barbara Nowacka, podkreślając, że o takich ograniczeniach wspólnie decydują szkoły, rodzice i uczniowie – i że taki model działa.
Resort edukacji nie prowadzi obecnie prac legislacyjnych dotyczących zakazu używania smartfonów w szkole, ale biuro prasowe informuje, że resort „obecnie monitoruje i poddaje analizie” rozwiązania stosowane w innych krajach UE.
Eksperci: potrzebna strategia, nie tylko zakazy
Jak wynika z analizy Piotra Mieczkowskiego z Fundacji Digital Poland, większość państw Wspólnoty ma centralne regulacje dotyczące korzystania ze smartfonów w placówkach oświatowych. 15 krajów UE wprowadziło już pełne ograniczenia używania smartfonów w szkołach, pięć pracuje nad regulacjami, a osiem, w tym Polska, zostawia decyzję szkołom.
Zakazy w poszczególnych krajach UE różnią się zakresem: dotyczą niekiedy tylko lekcji, a czasem także przerw i czasu na spożywanie posiłków. Różne są też sposoby przechowywania urządzeń: od szafek, przez saszetki, po oddanie telefonów nauczycielom. Większość krajów dopuszcza użycie urządzeń na zajęciach edukacyjnych. Zakazy obejmują głównie szkoły podstawowe, choć część państw rozszerzyła je także na szkoły średnie. Szkoły całkowicie wolne od smartfonów, zarówno podczas lekcji, jak i przerw, funkcjonują już m.in. w Słowacji, Portugalii, we Włoszech, na Cyprze, Węgrzech, w Grecji, Danii.
Ekspert uważa, że także u nas potrzebne są jednolite, ogólnokrajowe rozwiązania. – Nauczyciele popierają ograniczenia, bo smartfony rozpraszają uczniów i nasilają problemy z koncentracją. Podobnie rodzice. Choć część obawia się utraty kontaktu z dzieckiem, można to rozwiązać: przez sekretariat, e-dziennik, czy kontakt przed lekcjami i po lekcjach, gdy telefon czeka w szafce – zaznacza Mieczkowski.
Konrad Ciesiołkiewicz z Uczelni Korczaka uważa, że decyzje powinny być podejmowane z udziałem uczniów i rodziców. Zwraca uwagę, że centralne regulacje mogą dać złudne wrażenie rozwiązania problemu, choć prawdziwe zagrożenia – jak uzależnienie, manipulacja algorytmiczna, marketing adresowany do dzieci czy brak odpowiedzialności platform cyfrowych – nadal pozostają bez reakcji.
– Zamiast magicznego punktowego zakazu potrzebujemy wspólnej strategii edukacji cyfrowej społeczeństwa, wypracowanej przez resorty edukacji, zdrowia, szkolnictwa wyższego, cyfryzacji i polityki społecznej – mówi Magdalena Bigaj, prezeska Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Podkreśla, że ograniczenia powinny być dostosowane do wieku uczniów, ale w klasach I–III dzieci nie powinny mieć telefonów w ogóle. Zwraca uwagę na badania, z których wynika, że najmłodsi korzystają ze smartfonów niemal bez przerwy, nie tylko w szkole, ale głównie po lekcjach.
– Współczesne dzieci są przyzwyczajone do ekranowej rozrywki. Szkoły muszą więc umożliwiać im wyjście na przerwy, stworzyć przestrzeń do ruchu, upustu dla energii lub wyciszenia między zajęciami – zaznacza i dodaje, że znaczenie ma również postawa nauczycieli, rodziców i dyrekcji. – W wielu szkołach brakuje świadomości zagrożeń – wskazuje. ©℗