Przepisy wiatrakowe, w tej pierwotnej wersji, krytykowanej teraz gorąco przez jej autorów (?), zawierały przepisy niezbędne do tego, żeby cała Polska pokryła się farmami wiatrowymi. Bo chodziło w nich o to, aby trudno było blokować zbudowanie wiatraka. Wycofywanie się z tych zapisów wraz z (kłamliwymi) tłumaczeniami, że właściwie to wcale te zapisy nie brzmiały tak, jak brzmiały, spowoduje, że zakładanie farm prądodajnych wiatraczków będzie łatwiejsze niż w ostatnich latach, ale nie będzie łatwe.

Dziennikarscy doradcy koalicji już-prawie-rządowej ruszyli do dobrych rad. W bardzo elegancki sposób wyraziła niektóre z nich Krystyna Naszkowska w „Gazecie Wyborczej” – w koalicji zawiodła komunikacja ze społeczeństwem. A przecież, jak wiadomo, w 2015 r.

PO przegrała wybory, bo w ostatnich latach rządów partia ta uważała, że wszystko się jej uda, i o komunikację dbała mało – jak słusznie przypomina Naszkowska, wieś po dziś dzień powtarza, że Platforma chciała, byśmy pracowali do śmierci… Działacze PiS jeździli w tym czasie po powiatach i słuchali ludzi, przy okazji obiecując zmianę nie tylko w postawie słuchania, lecz także wydawania pieniędzy państwa, by żyło się lepiej wszystkim (wiem, slogan PO-wski, ale wykonanie, jak mieliśmy okazję doświadczać, PiS-owskie).

Projekt ustawy wiatrakowej

Z wiatrakami jest tak, że właściwie Polacy są „za”, byle tylko machały sobie tymi łopatami gdzieś daleko. Nie koło mojego domu. Wniosek chyba prosty – nie należy straszyć elektoratu, zwłaszcza wiejskiego, i tak czującego miętę do PiS, a nie Polski 2050 czy Platformy. A pierwsze, co zrobiła już-prawie-rządowa-koalicja, to nastraszyła projektem ustawy.

Właściwie trudno się kłócić o to, że dobra komunikacja jest lepsza niż zła, nie tylko w polityce. Zastanawiam się jednak, jaki jest, za przeproszeniem, potencjał rozumowania, wedle którego tak trzeba działać, by nie denerwować ludzi. Niby wszystko jasne – nie straszmy. Tyle że jak już nowa koalicja zatrybi i nauczy się precyzyjnie komunikować, sam problem emocji antyrządowych nie zniknie, ponieważ to decyzje nowego rządu, a nie sposób ich przedstawiania narodowi są potencjalnie straszące.

Nie drażnić wyborców

Gdyby pójść logicznie za wskazaniem, by nie drażnić wyborców nowej koalicji, bo do władzy wróci stara, to dojdziemy do oczywistej, niestety oczywistej, konkluzji: róbmy jak najmniej. Bądźmy przez cały czas „anty-PiS-em”, szczególnie w gębie. Wywalmy jakoś w kosmos pseudoreformę sądów, bo takie działanie nie przyniesie nam fali niechęci, powitajmy Donalda na białym koniu, kiedy będzie wracać z Brukseli z pendrive’em z kodami do funduszy KPO… i za wiele nie róbmy. Bo albo będą kwasy w naszej własnej koalicji i PiS będzie triumfował, albo naród będzie wzburzony i PiS będzie triumfował.

Wiatraki dały niezły przykład, jak rozgrywać mamy. Przecież nie wszyscy w obozie przyszłego rządu byli zachwyceni znaczącym ułatwieniem dla OZE. Zatem ułatwienia muszą być takie… nie za bardzo. A że naród łatwo przerazić wizją wywłaszczeń, tak przepiszmy nasz własny projekt ustawy, aby nasz nowy projekt naszej ustawy dawał każdemu Polakowi możliwość powiedzenia „nie u mnie te straszydła”. Chcieliśmy dobrze (dla OZE i bezpieczeństwa energetycznego Polski), ale wyszłoby dobrze dla PiS, to zrobimy mniej dobrze.

Duża aktywność medialna

Czeka nas chyba czas dużej aktywności medialnej przyszłego rządu. I prawdopodobnie stosunkowo małej aktywności w realu. Ani klimat polityczny, ani realia gry w samej wielośrodowiskowej koalicji przyszłorządowej nie dają takich możliwości.

Wokół polityków wygranego obozu kręci się wielu ludzi dobrej woli, od niedobitków piątki dla zwierząt, przez nauczycieli, do obrońców przerywania życia poczętego. Raczej, tak generalnie, niewielkie mają szanse na coś więcej niż śladowe osiągnięcia. Królowanie zdrowej zasady Kazimierza Górskiego, że „gra się tak, jak przeciwnik pozwala”, będzie prowadziło do murowania bramki, a nie do kontrowersyjnych działań. ©Ⓟ