Skoro marszałek Sejmu Szymon Hołownia sugerował zaopatrzenie się w popcorn przed jednym z posiedzeń izby, teraz winniśmy rozważyć kupno prażonej kukurydzy w ilościach hurtowych i zaprosić znajomych na wspólne oglądanie – jak to określają internauci – Sejmflixa.

Bo na najbliższym posiedzeniu Sejmu – planowanym na 11 i 12 grudnia – czeka nas wyjątkowe wydarzenie: po raz pierwszy będziemy świadkami wystąpień dwóch różnych premierów, z których każdy wygłosi exposé. W przypadku Mateusza Morawieckiego, który pojawi się 11 grudnia, będzie to de facto mowa pożegnalna i próba zarysowania tego, co mogłoby być, gdyby PiS rządził trzecią kadencję. W przypadku Donalda Tuska, który zapewne zostanie wybrany przez Sejm tego samego dnia, a 12 grudnia wystąpi o wotum zaufania, będzie to przemówienie, w którym zarysuje plany na lata swoich rządów. I będzie to faktyczne exposé faktycznego premiera, które byśmy usłyszeli już w zeszłym miesiącu, gdyby nie uprawiana przez PiS powyborcza maskarada.

W swojej przemowie, ponoć zwięzłej, Tusk ma przedstawić kandydatów na ministrów i plan działania na 100 dni. Jego dwa poprzednie exposé były skrajnie różne. To po przejęciu władzy od PiS w 2007 r. było rekordowo długie, a zasłynęło jako zapowiedź polityki ciepłej wody w kranie, która miała być przeciwieństwem dwóch burzliwych lat rządów partii Jarosława Kaczyńskiego. Kolejne, w 2011 r., było nie tylko znacznie krótsze, lecz też konkretne – właśnie w nim padała zapowiedź podwyżki wieku emerytalnego. Pytanie: czym Tusk zaskoczy teraz?

Co do składu nowej Rady Ministrów, to nasi rozmówcy zapewniają, że niespodzianek raczej się nie spodziewają. Liczba resortów ma być zbliżona do obecnej, wiadomo, że Ministerstwo Edukacji i Nauki zostanie podzielone (edukacja dla KO, nauka dla Lewicy); w skład rządu, jak podaje TVN24, wejdzie kilku ministrów bez teki: Marzena Okła-Drewnowicz (KO) zajmie się polityką senioralną, Katarzyna Kotula (Lewica) – równością, a Agnieszka Buczyńska (Polska 2050) – społeczeństwem obywatelskim. Tym działaniem Tusk zapewne chce też zwiększyć udział kobiet w gabinecie, bo konstytucyjnych pań minister będzie najpewniej cztery: Barbara Nowacka (edukacja), Izabela Leszczyna (zdrowie), Paulina Hennig-Kloska (klimat i środowisko) i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (rodzina i polityka społeczna).

Słowa Tuska z niedawnej Rady Krajowej PO o tym, że najważniejsza jest długa ławka rezerwowych, politycy KO odbierają jako zapowiedź rządu zderzaków. Głównym zadaniem części ministrów może być wejście do resortów, wymiana kadrowa i porządki po PiS, potem mogą zostać wymienieni.

Wszystko wskazuje na to, że do zaprzysiężenia gabinetu Tuska przez prezydenta dojdzie 13 grudnia, co poniekąd jest wypadkową kalendarzy prac Sejmu i Pałacu, ale przez dotychczasową opozycję jest traktowane trochę jak symboliczna złośliwość ze strony PiS.

Na razie możemy podsumować minione dwa tygodnie, w których mieliśmy nową parlamentarną większość z jednej strony oraz rząd PiS z drugiej. W tym pierwszym przypadku na osobną ocenę zasługuje Szymon Hołownia, który maksymalnie próbuje wykorzystać swój czas jako marszałka Sejmu. Czas tym cenniejszy, że na razie Tusk jest w cieniu, zajęty konstruowaniem gabinetu i pisaniem exposé.

Styl Hołowni może się podobać, zwłaszcza na tle poprzedników, będących wykonawcami poleceń prezesa PiS – apodyktycznej Elżbiety Witek, która traktowała posłów jak uczniów, i pozbawionego charyzmy Marka Kuchcińskiego. Sprawnie prowadzi posiedzenia, rzuca cięte riposty w stronę politycznych oponentów (choć momentami widać, że są wyuczone), potrafi ograniczyć zapędy obstrukcyjne polityków PiS, cywilizuje zasady funkcjonowania mediów w gmachu przy Wiejskiej.

Czasami jednak jego przebojowość przechodzi w gwiazdorzenie (słowa o popcornie, niektóre komentarze przy prowadzeniu obrad) lub działanie pod publiczkę. Ostatnio np. zdecydował, że w Sejmie zostanie zorganizowana opieka dla dzieci posłanek oraz posłów. Z jednej strony to świetna inicjatywa, bo praca parlamentarna bywa nieprzewidywalna, a politykom zasiadającym w Sejmie nie przysługuje płatny urlop macierzyński i rodzicielski. Ale z drugiej – czy w ten sposób politycy nie sfinansują sobie czegoś na kształt „elitarnych klubików dziecięcych” opłacanych przez podatników? I czy to nie dowód na to, że z publicznym systemem opieki przedszkolnej ciągle jest coś nie tak? Hołownia chce też zorganizować w Sejmie wigilię dla potrzebujących. Inicjatywa godna pochwały, żaden polityk nie odważy się jej otwarcie skrytykować. Tylko czy nie ma w tym elementu „pokazówki”? Czy nie lepiej, by Sejm przyznał dodatkowe pieniądze ośrodkom serwującym ciepłe posiłki potrzebującym?

Działania Hołowni na razie jednak odnoszą skutek, co widać w rankingach zaufania do polityków, w których przoduje lider Polski 2050. To dowodzi, że umiejętne kreowanie wizerunku marszałka Sejmu – co nie powinno zaskakiwać w przypadku byłej gwiazdy TVN – może być świetnym punktem startu do kolejnej kampanii prezydenckiej Hołowni. Tyle że jego świetnie wykorzystane pięć minut pomału mija, bo w przyszłym tygodniu niemalże całą medialną atencję zagarnie Donald Tusk.

Jeśli zaś chodzi o nową koalicję KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, to najważniejszy egzamin – test większości – ma już za sobą, i to wielokrotnie. Bezproblemowo udało się wybrać marszałka, Prezydium Sejmu czy komisje sejmowe i niemalże wyciąć PiS w tych gremiach (zablokowanie kandydatów PiS na wicemarszałków, oddanie przewodniczenia w 5 z 29 komisji sejmowych). Na dobrej drodze jest także kwestia powołania trzech komisji śledczych do rozliczenia rządów PiS – wszystkie gremia mają zacząć prace jeszcze w tym roku, a pierwsza przesłuchania ma rozpocząć komisja ds. zbadania przygotowań do wyborów kopertowych z 2020 r.

Gorzej nowej większości idzie w legislacji, gdzie momentami widać brak koordynacji działań i doskwierający brak rządowego zaplecza. Hucznie zapowiadane uchwały usuwające sędziów dublerów z TK czy sędziowskich członków KRS? Nie ma. I właściwie nie ma pewności, że się pojawią, choć nasi rozmówcy twierdzą, że będą, gdy tylko powstanie rząd. Projekt Polski 2050 dotyczący wakacji kredytowych? Wycofany, bo uznano, że tym zajmie się przyszła Rada Ministrów.

I wreszcie największa wpadka: ustawa wiatrakowa. Sprytny plan zakładał, że dzięki połączeniu zamrożenia cen energii w pierwszym półroczu 2024 r. oraz przepisów liberalizujących zasady lokalizowania elektrowni wiatrowych Andrzej Duda będzie miał kłopot z zawetowaniem ustawy. Ale plan najwyraźniej nie zakładał, że projekt w części „wiatrakowej” wywoła tyle wątpliwości, iż pojawią się zarzuty o uleganie lobbingowi branży OZE. W efekcie z części wiatrakowej parlamentarna większość postanowiła zrezygnować (i zrobić drugie podejście później, w ramach projektu rządowego), a na biurko prezydenta wyśle elegancki w swej prostocie – i wzorujący się na rozwiązaniach rządu PiS – projekt zamrażający ceny energii.

Nic dziwnego, że dla PiS potknięcie sejmowej większości stało się okazją do jej punktowania. – Dzięki aferze wiatrakowej okazało się, że warto było przedłużyć władzę o ten miesiąc, bo zaliczyli katastrofę komunikacyjną, przez osiem lat mówili o standardach, a okazało się, że robią to samo – mówi nam osoba z PiS. Ale dla partii Kaczyńskiego to w zasadzie jedyny moment satysfakcji w realizowanym scenariuszu pierwszego kroku. Od jego początku szanse na większość dla trzeciego rządu Mateusza Morawieckiego były iluzoryczne, o czym świadczył język, jakim mówiono o szansach na uzyskanie wotum: były one np. „niewielkie” lub misja była „ekstremalnie trudna”. Towarzyszyły temu słowa o mających się odbywać rozmowach z mitycznymi przedstawicielami opozycji, którzy jakoby rozważali poparcie PiS.

Wydaje się, że cała operacja miała dwa cele: dać czas PiS na zorganizowane oddanie władzy i próbę zabezpieczenia własnych pozycji. Ostatnio grupa posłów PiS złożyła do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie konstytucyjności ewentualnego zawieszenia prezesa NBP, gdyby Sejm przegłosował wniosek o jego postawieniu przed Trybunałem Stanu. Z kolei w środę poseł Artur Soboń, polityk bliski Mateuszowi Morawieckiemu, trafił do NBP jako członek zarządu. Kolejnym celem przedłużania oddania władzy była próba wybicia nowej większości z powyborczego rytmu. – Gdyby nie rząd Morawieckiego, mielibyśmy festiwal Tuska, a tak oni od razu będą musieli mierzyć się z problemami – mówi nasz rozmówca z PiS.

Faktycznie nowy rząd z marszu musi podejmować decyzje w sprawie budżetu, mając mało czasu na zapoznanie się z danymi i na rozeznanie w sytuacji finansów publicznych. Ale dzięki temu może mówić, że nie ma teraz warunków na spełnianie części wyborczych obietnic. W ten sposób PiS, chcąc nowej koalicji zaszkodzić, mógł jej mimowolnie pomóc. ©Ⓟ