Jakiś czas temu, gdy za granicę ruszyły tłumy Polaków w poszukiwaniu chleba, zleciłem młodemu adeptowi sztuki dziennikarskiej przygotowanie zestawienia o państwowej pomocy dla unijnego obywatela, który zechce osiąść w Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Moja redakcja chciała bowiem wydać poradnik dla emigranta – w prosty, przejrzysty sposób planowaliśmy pokazać mu, na jakie dodatki, świadczenia czy wsparcie może liczyć na Wyspach. Innymi słowy, ile dostanie pieniędzy od tamtego państwa zanim stanie na nogi albo gdy za jakiś czas znów padnie na kolana i będzie musiał przetrwać na jałmużnie.
Adept był wyszczekanym, odważnym, pewnym siebie rasowym przedstawicielem gatunku studenckiego naiwniaka, który w czasach rodzącego się polskiego kapitalizmu uległ iluzji samych korzyści z wolnego rynku i pełnego liberalizmu czy innych wyświechtanych haseł, że każdy jest kowalem swego losu. Znał bardzo dobrze język angielski, zwłaszcza ten urzędowy, wysłuchał więc zlecenia, kiwnął głową, rzucił: jutro przyślę tekst, i pobiegł do domu, by z sieci wygrzebać wszelkie przejawy brytyjskiej i irlandzkiej pomocy dla słabszych i chwilowo nieprzedsiębiorczych. I on, i – szczerze mówiąc – ja też, z góry założyliśmy, że będzie tego mało, najpewniej za mało, i z zakładanych czterech stron poradnika dwie trzeba będzie wypełnić zdjęciami. Następnego dnia zadzwonił i przełożył termin oddania zestawienia na dzień kolejny. A potem na kolejny, i znów na kolejny. Wreszcie po tygodniu wpadł do redakcji, zdyszany, czerwony na twarzy i z dzikim spojrzeniem. „Komuna k... jakaś. Gorzej niż w socjalizmie. Ja.. Ja... ja nie wiedziałem. Nie rozumiem. Nic już nie rozumiem” – jąkał się i prychał śliną.
Państwowej pomocy dla mieszkańców Wysp było bowiem sporo. Tak dużo, że zamiast wymęczonych czterech stron zrobiliśmy osiem, i to po dużych cięciach i uproszczeniach. Adept mi jednak zmarkotniał, przygarbił się, bo przecież nie o tym czytał w gazetach, nie tak wyglądał zachodni świat pokazywany w naszej telewizji. Że na Wyspach za każde dziecko niezależnie od dochodu dostaje się wysokie dodatki? Że państwo przejmuje spłatę kredytu, jak człowieka wywalą z roboty? Że zasiłki wystarczają na zagraniczne wakacje? Młodzieńcza naiwność i wiara w objawione medialne prawdy, że kapitalizm polega na radzeniu sobie całkowicie samemu, bez jakiejkolwiek pomocy państwa, zostały rozstrzelane na miejscu. Egzekucja łatwowierności wyszła mu jednak na dobre. Zrozumiał, że obowiązująca prawda może się okazać nieprawdą, że zanim się zaufa, trzeba sprawdzić, sięgając do źródeł informacji. Po latach zobaczyłem, jak wrzucił na swój profil na Facebooku zdjęcia z niebiańskiej plaży w Zanzibarze, gdzie się zaręczył. Z Polką, nie autochtonką, po prostu zabrał ukochaną na drugi koniec świata, by wręczyć jej pierścionek. Ma teraz własną firmę i lata po świecie, realizując zlecenia od swoich klientów. Podziwiam i pozdrawiam, Filipie.
No dobrze, historyjka jak historyjka, tylko co z niej wynika. Otóż Filip jest raczej wyjątkiem. Jego koledzy zapewne nadal ufają bez sprawdzania, wierząc, że skoro jest jak jest, to tak widać już musi być, bo nie można inaczej. Że skoro politycy tak powiedzieli, eksperci potwierdzili, a jeszcze w telewizji pokazali, to przecież musi być prawda. Że np. Polski nie stać na 500 zł na dziecko, że podatek bankowy wstrzyma akcję kredytową, a przykręcenie śruby wielkim sieciom handlowym oznacza podwyżki cen. Węgry zmiany spróbowały i chyba wciąż ten kraj istnieje, z kredytami, supermarketami i dziećmi. A może warto pójść w ślady Filipa i jak w pokerze krzyknąć: sprawdzam. Nie wiem, czy Polskę stać na 500 złotych, nie mam pojęcia, czy polski system bankowy przetrwałby obłożenie dodatkową daniną, nie mam wiedzy ani danych, by oszacować skutki opodatkowania sieci handlowych. Z dużym dystansem przyjmuję plan walki z wyłudzeniami VAT, zapowiedzi ucywilizowania rynku pracy, umów i kontraktów.
Ale patrzę z zazdrością na zdjęcie Filipa z Zanzibaru i już wiem jedno – zanim zdecyduję się zaufać zwolennikom lub przeciwnikom takich rozwiązań, postaram się sięgnąć do źródeł i sam je sprawdzić. By zrozumieć mechanizmy albo przynajmniej choć trochę przybliżyć się do takiej wiedzy. A jeśli to się nie uda albo będzie zbyt trudne, skorzystam z pomocy jak największej liczby fachowców, ale nie tych demagogicznych, dyżurnych ekspertów wypowiadających się w telewizjach czy internecie na każdy temat, którzy wiedzą wszystko. Sięgnę do fachowej prasy, nudnych analiz, zestawień, raportów.
Nie wiem, czy zapowiadana zmiana da pozytywne efekty. Chciałbym, by dała. Bo niby dlaczego nie chcieć dobrej zmiany? Ale tak w ciemno nie zaufam, będę sprawdzać. M.in. w Gazecie Prawnej. Tak, brzmi banalnie, jak autopromocja, ale właśnie dlatego, że tu pracuję, jestem przekonany, że to rzetelne źródło wiedzy. Nie demagogii i pustych haseł. Ja to wiem, ale wy mi nie ufajcie, sprawdzajcie. Każdego dnia, w każdym wydaniu, bo lepiej być Filipem, niż jego wciąż naiwnym kolegą. Plaże Zanzibaru są bowiem naprawdę niebiańskie – w tym akurat możecie mi zaufać w ciemno.