Jean-Claude Juncker, dziś przewodniczący Komisji Europejskiej, jeszcze jako premier Luksemburga miał kiedyś okazję spotkać się z premierem Chin. Juncker stanął obok kolegi z Chin i powiedział: „Co złego może przytrafić się nam obu, gdy jesteśmy razem? Chiny i Luksemburg razem to jedna piąta ludności świata!”.
Wielu śmieje się, gdy Juncker opowiada tę anegdotę. Ale to nie jest koniec historii: Dalej mówi on, że nie byłoby to mniej śmieszne, gdyby na jego miejscu byli François Hollande czy nawet Angela Merkel – Chiny mają 17 razy więcej mieszkańców niż Niemcy. Wniosek: w dzisiejszym świecie wszyscy w Europie jesteśmy mali, nie tylko Luksemburg, ale Francja, Niemcy, Polska i pozostałe kraje członkowskie też. Dopiero Europa jako całość nabiera znaczenia, choć z 500 milionami ludzi stanowi nie więcej niż 7 proc. ludności świata, a jej udział szybko się zmniejsza.
Wszyscy w Europie powinniśmy być bardziej świadomi tego globalnego wymiaru. Należy znacznie częściej spoglądać ponad granicami. Powinniśmy być świadomi, że nie ma ucieczki przed globalizacją, przed współzależnościami wykraczającymi nawet poza granice kontynentów. Zbyt często ograniczamy nasze zainteresowanie do tego, co dzieje się w naszym kraju, jakby to była wyspa, jakbyśmy mogli decydować o wszystkim, nie biorąc pod uwagę granic niezależności, nie mówiąc już o suwerenności, która stała się już tylko iluzorycznym wspomnieniem. Zbyt często patrzymy tylko na nasze bezpośrednie sąsiedztwo, jakby było ono odizolowane od szerszego kontekstu globalnego. Mamy tendencję do ignorowania ograniczeń, uwarunkowań limitujących nam możliwości wyboru, które są nakładane przez globalne siły. Równocześnie zbyt często nasze opinie, nasze postawy, nasze zachowanie, nasze strategie polityczne i społeczne są oparte na przeszłości, na historii, na odwróceniu się od przyszłości i patrzeniu do tyłu: rozpaczliwie tęsknimy za czymś uspokajającym, czymś, o czym wiemy na pewno, że stanowi naszą własną tożsamość.
Nie zdamy sobie sprawy z tego, jak wygląda rzeczywistość, jeśli nie otworzymy oczu i nie stawimy czoła dzisiejszemu światu, który nie przestrzega narodowych granic. Bez tego nie uda nam się zrobić tego, co konieczne do ochrony naszej tożsamości. Nie ma miejsca na indywidualne drogi ku przyszłości. Zbyt często obserwujemy siebie nawzajem, a za mało patrzymy poza Europę. Polska, Francja i Niemcy razem mają znacznie więcej mieszkańców, niż wynosi populacja Rosji – to jest ścieżka podejścia do wyzwań naszych czasów. Dlatego też, jeśli chcemy mieć pewność, że będziemy w stanie decydować o naszym sposobie życia, fundamentem musi być Europa, a nie jej poszczególne kraje czy nawet dwustronne relacje, jak w przypadku Polski i Niemiec.
Stosunki dwustronne między naszymi krajami są dziś lepsze niż kiedykolwiek w historii – niezależnie od codziennych problemów albo też od tego, kto sprawuje władzę w polityce, społeczeństwie czy w mediach. Nie ma konfliktu, który miałby potencjał, by zagrozić istnieniu czy autonomii obu krajów. Wręcz przeciwnie. Nasze interesy nie zawsze są identyczne – tak jest w stosunkach między wszystkimi krajami, a nawet w samych krajach – między partiami politycznymi, regionami czy różnymi grupami społecznymi. Ale stosunki międzynarodowe w Europie udało nam się kształtować w sposób, który pozwala na godzenie rozbieżnych interesów w drodze negocjacji w zinstytucjonalizowanym systemie, w którym prawo i procedury konstytucyjne zastępują przemoc.
My – Polacy i Niemcy – mamy różne stanowiska, zainteresowania, postrzeganie niektórych problemów. Tego nie powinniśmy eliminować, to część naszej rzeczywistości. To banalna prawda, że w naszych umysłach mamy inną opowieść o przeszłości – i to nie tylko w odniesieniu do okresu nazizmu i II wojny światowej. Wcześniej Polacy i Niemcy często byli wrogami, przy czym nie ma wątpliwości, że to Polacy cierpieli w wyniku tych konfliktów, historii nie należy zapominać. Ale na przyszłość problem został rozwiązany, dzięki zinstytucjonalizowanej, opartej na wspólnych wartościach integracji europejskiej, do której Niemcy są przywiązane tak samo jak wszystkie inne państwa członkowskie (a może nawet bardziej niż niektóre). W ciągu ostatniego półwiecza Francja i Niemcy wykazały, że pojednanie jest możliwe, uczciwe i wzajemnie korzystne, że okropności historii mogą służyć jako stałe ostrzeżenie, ale nie muszą obciążać przyszłości.
Oczywiste jest, że Polska i Niemcy mają różne interesy w niektórych obszarach polityki, takich jak np. energia. Polska gospodarka jest wciąż dużo bardziej oparta na węglu niż niemiecka, z kolei Niemcy poszukują dostaw surowców energetycznych. I nie ma wątpliwości, że zdarzają się błędy, których można było uniknąć: dostawy surowców to problem europejski, który musi być rozwiązany z uwzględnieniem ogólnoeuropejskiej solidarności. Rozwiązanie musi obejmować wszystkie państwa członkowskie, wzmacniając integrację, w miejsce obchodzenia jednych przez drugich ze względu na krótkoterminowe dwustronne interesy. Ale znowu: w dłuższej perspektywie Polska, Niemcy i Unia Europejska powinny mieć wspólną politykę zachowania zasobów naturalnych, ograniczającą w jak największym stopniu zmiany klimatyczne, ale też pozwalającą na uzyskanie maksimum bezpieczeństwa po stronie podaży.
Bezpieczeństwo to kolejna dziedzina polityki, w której Polska i Niemcy nie zawsze miały wspólną linię w ostatnich dekadach – najbardziej jaskrawym przykładem był udział Polski w wojnie w Iraku w przeciwieństwie do sytuacji niemieckiego braku zaangażowania. Ale i w tej dziedzinie Europa potrzebuje wspólnego stanowiska, jak pokazała właśnie wojna w Iraku: jakiekolwiek było stanowisko jednego, dwóch lub trzech państw europejskich, na poziomie globalnym w oczach dominującego supermocarstwa, czyli Stanów Zjednoczonych, po prostu się nie liczyło. Tylko razem Europejczycy mogą mieć coś do powiedzenia w globalnej polityce bezpieczeństwa, i nie ma wątpliwości, że po pierwsze my, jako Europejczycy, nie w każdej sprawie mamy takie samo stanowisko jak USA, a po drugie znaczenie Ameryki stopniowo się zmniejsza – za 30 lat inne potęgi, np. Chiny, będą odgrywać dominującą rolę w zakresie globalnego bezpieczeństwa. To jest argument za utrzymaniem NATO, ale też za stworzeniem wspólnej europejskiej polityki bezpieczeństwa. I bez wątpienia przeciwko utrzymywaniu iluzji, że jakikolwiek europejski kraj mógłby sam zagwarantować swoje bezpieczeństwo.
Europa jest otoczona przez upadające państwa, przez kryzysy, które zagrażają przetrwaniu wielu ludzi, przez krach porządku międzynarodowego. Na wschodzie jest nie tylko Ukraina, ale i duży nierozwiązany problem zrównoważonej ścieżki rozwoju dla Rosji, a jeszcze dalej to, co dzieje się w Afganistanie i w całym regionie. Na południu mamy rozpad dotychczasowego porządku politycznego w świecie arabskim, a dalej kłopoty w Afryce. W porównaniu z tymi wyzwaniami Europa, pomimo kryzysu gospodarczego i jego konsekwencji, jawi się jako oaza spokoju, rządów prawa, a nawet dobrobytu. Ale tylko Europa razem, nie pojedyncze państwa, może stawić czoła międzykontynentalnym wyzwaniom.
W tym kontekście trzeba pamiętać również o kryzysie greckim, i tak rzeczywiście jest poza Europą. W rodzinie narodów, którą łączy wspólne przeznaczenie, różnorodne, a czasem sprzeczne podejście do polityki makroekonomicznej musi być przezwyciężone. Trudno powiedzieć, na razie jest to wręcz niemożliwe, kto ma rację, a kto nie, ale z pewnością błędem byłoby pozostawienie europejskiego kraju na marginesie i wystawienie go na niepewność – albo, jak w przypadku Grecji, na szukanie iluzorycznych pozaeuropejskich opcji. To wszystko wzmacnia jednak wniosek, że potrzebujemy europejskiej demokracji z pełnym mandatem do decydowania o strategii makroekonomicznej.
Istnieje europejskie dobro wspólne, zgodne z naszymi wartościami narodowymi po prostu dlatego, że ich źródłem jest nasza wspólna europejska cywilizacja. Powinniśmy więc pracować nad dalszym zjednoczeniem Europy, zaufać ludziom takim jak Juncker i Donald Tusk. Idźmy w stronę bardziej federalnej, bardziej aktywnej, silniejszej Europy – tylko wtedy możemy mieć nadzieję na pozostanie Polakami, Niemcami, Francuzami w zglobalizowanym otwartym świecie. To nie jest idealistyczne życzenie, ale logiczny wniosek z otwarcia oczu na faktyczne wyzwania naszych czasów.