W USA trwa dobrze znany i powtarzający się cykl – krwawa strzelanina, medialne wrzenie, polityczne spory i brak zmian na szczeblu federalnym. Także tym razem nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić. Argumenty obu stron doskonale znamy, a – jak wykazują sondaże – bestialskie masakry z ostatnich lat wcale nie zbliżają, lecz oddalają od siebie strony. Plemiona republikanów i demokratów okopują się, a impas trwa. Dla jednych szeroki dostęp do broni to jedyna możliwość powstrzymania szaleńca, dla drugich łatwość legalnego kupna to główna przyczyna, dlaczego amerykańskie statystyki tak dramatycznie różnią się w porównaniu z europejskimi.
Demokraci biją w dzwony, a Joe Biden proponuje zakaz kupowania broni szturmowej i podniesienie wieku zakupu z 18 do 21 lat. W ubiegłotygodniowym przemówieniu prezydent odwoływał się do amerykańskiego ducha wolności. Mówił, że proponowane kroki nie mają na celu „zabrania komukolwiek broni” lub „oczerniania jej właścicieli”. – Chodzi o ochronę naszej wolności chodzenia do szkoły, sklepu czy kościoła bez groźby postrzelenia i śmierci – tłumaczył. Wszystko to zdaje się wołaniem na puszczy. Republikanie nie zgodzą się na zmiany, więc próby demokratów zostaną storpedowane najpóźniej w Senacie. Prawdziwa batalia toczy się zaś w tle: na salach sądowych i na poziomie władz stanowych czy lokalnych. Tam, w zależności od barw politycznych, niemal codziennie ograniczany lub poszerzany jest dostęp do broni.