Wicepremier Holandii wini Polaków za wzrost bezrobocia w kraju tulipanów i szuka poparcia w Londynie
Amsterdam nawołuje do ograniczenia wolnego rynku dla pracowników w całej Unii Europejskiej. Wiceszef rządu Lodewijk Asscher, obarczając polskich imigrantów winą za rosnące bezrobocie, wyszedł już ze swoimi postulatami poza granice Holandii. Polityk nie wywodzi się przy tym z eurosceptycznej prawicy, jest bowiem czołową postacią lewicowej Partii Pracy.
„W Holandii ogłaszamy pomarańczowy alarm, gdy poziom wody na rzekach urośnie do niebezpiecznego. Przyszedł czas, by ogłosić taki alarm ze względu na negatywne konsekwencje swobodnego przepływu pracowników w ramach Unii Europejskiej” – czytamy w tekście sygnowanym nazwiskiem Asschera i szefa brytyjskiego ośrodka badawczego Demos Davida Goodharta. Artykuł został opublikowany w ostatnim wydaniu „The Independent on Sunday”.
Autorzy piszą, że odkąd w 2004 r. do Unii przystąpiły biedniejsze państwa postkomunistyczne, mniej wymagający pod względem płacowym pracownicy z nowych państw członkowskich zaczęli wypierać z rynku pracy na Zachodzie najsłabiej wykształconych miejscowych. W rezultacie, według danych holenderskich, w Amsterdamie i okolicach pracuje niemal 350 tys. przybyszy z nowej UE. Zdaniem GUS niecałe 100 tys. stanowią Polacy. „Musimy pomyśleć, jak chronić te wrażliwe grupy na rynku pracy” – czytamy. Z kolei rosnąca frustracja najbiedniejszych Holendrów czy Brytyjczyków ma się przekładać na wzrost nastrojów ksenofobicznych. „W Brukseli nie widzimy chęci zajęcia się tą kwestią. Dlatego chcemy zachęcić naszych europejskich kolegów, by przywrócili sprawę swobodnego przepływu pracowników do porządku obrad” – piszą Asscher i Goodhart.
Komisja Europejska na razie nie chce słyszeć o otwieraniu dyskusji na temat zaostrzenia przepisów migracyjnych wewnątrz UE. – Problemy muszą być rozwiązywane przez rząd kraju goszczącego przy zastosowaniu prawa dotyczącego dyskryminacji, warunków mieszkaniowych i warunków pracy. Ograniczanie swobody przepływu osób nie jest rozwiązaniem – powiedział w rozmowie z PAP jeden z rzeczników KE Jonathan Todd.
To nie pierwszy raz, gdy Asscher narzeka na przybyszy z Europy Środkowej, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Pewną nowość natomiast stanowi to, że słowa te płyną z ust polityka utożsamianego z proeuropejską socjaldemokracją. Także nieprzypadkowe jest szukanie poparcia w Wielkiej Brytanii. Jej premier David Cameron, w ramach ucieczki do przodu przed rosnącą z prawej strony konkurencją, coraz chętniej szermuje hasłami wycofania się z niektórych unijnych swobód. W zapowiadanym po wyborach parlamentarnych w 2015 r. referendum w sprawie UE może się pojawić m.in. kwestia przepisów dotyczących zatrudnienia. Strach w obu krajach jest pobudzany perspektywą otwarcia rynku pracy w 2014 r. przed Bułgarami i Rumunami. Londyn zaplanował nawet specjalną kampanię PR odstraszającą obywateli obu państw od przyjazdu na Wyspy.
Z kolei w Holandii do tej pory to raczej działacze Partii na rzecz Wolności Geerta Wildersa, która w ostatnich wyborach zdobyła 10 proc. głosów, oskarżali Polaków o wzrost przestępczości i bezrobocia, żądając przywrócenia zezwoleń na pracę dla cudzoziemców. To oni stali też za utworzeniem w lutym 2013 r. strony internetowej, na której miały być zbierane skargi m.in. na naszych rodaków, także tych, którzy w przekonaniu skarżących odebrali im pracę (strona dziś już nie działa). Rosnące bezrobocie staje się tymczasem wiodącym tematem rozmów w sferze publicznej. Wskaźnik ten w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy wzrósł o 2 pkt proc., osiągając w lipcu 7 proc. najwyższy poziom od 1995 r. To wciąż znacznie poniżej średniej unijnej wynoszącej 11 proc., ale minęły już czasy, gdy Holandia była krajem o najniższym odsetku bezrobocia w całej Unii.
Rosnąca frustracja Holendrów przekłada się na wzrost ksenofobii