Jan Filip Libicki napisał projekt ustawy ograniczającej prawa związków zawodowych. W Sejmie mówią nie.
Zapytaliśmy przedstawicieli partii politycznych, co sądzą o projekcie nowego prawa o związkach zawodowych. Zdaniem SLD w ustawie o związkach potrzebne są zmiany kosmetyczne. Według Sojuszu prawdziwy problem duże rozproszenie związków. Były szef „Solidarności” Janusz Śniadek (PiS) przekonuje, że propozycje Libickiego powinny iść w odwrotnym kierunku, i proponuje, by ustalenia komisji trójstronnej były obligatoryjne.

Posłowie by chcieli, ale Sejm mówi: "Nie!"

Mimo jasnych deklaracji kierownictwa klubu PO, że ustawa antyzwiązkowa nie trafi do Sejmu, część polityków partii z jej założeniami wręcz się utożsamia. – Chodzi o zasadnicze pytanie: w jaki sposób związki mogłyby reprezentować interesy zrzeszonych w nich pracowników absolutnie autonomicznie i niezależnie. Obecnie są zależni finansowo od pracodawców. Dlatego uważam, że związki zawodowe powinny się utrzymywać ze składek członkowskich – deklaruje poseł PO Adam Szejnfeld. – Państwo trzeba modernizować, i to dotyczy każdej sfery życia. Nie powinno się zostawiać zamkniętych enklaw. Jedną z nich są prawne zasady funkcjonowania związków zawodowych – komentuje Szejnfeld.
Z kolei byłemu ministrowi rolnictwa Markowi Sawickiemu (PSL) nie podoba się czas zgłoszenia propozycji zmian. – Jeśli pewne uprawnienia zostały zabrane partiom (np. prowadzenie działalności gospodarczej), to nie widzę powodów, dla których mają one przysługiwać związkom. Jednak źle się składa, że senator Libicki tę dyskusję rozpoczyna właśnie teraz, w sytuacji zagrożenia strajkami. To wygląda jak odwet – mówi Sawicki.
Bardziej stanowcze zdanie w sprawie projektu ma działacz związkowy i poseł z ramienia SLD Ryszard Zbrzyzny. – To w ogóle kupy się nie trzyma, przygotował to dyletant. Z jednej strony chce się znieść partycypację finansową pracodawców, z drugiej związki nie będą mogły prowadzić działalności gospodarczej. Przecież to niekonstytucyjne, bo stowarzyszenia mogą taką działalność prowadzić. Ustawa o związkach ma już 20 lat. I zmiany są potrzebne. Ale kosmetyczne, a nie rewolucyjne. Prawdziwym problemem jest dziś kwestia reprezentatywności związków – wyjaśnia polityk. Chodzi o zakłady, w których jest po kilkanaście czy kilkadziesiąt związków, a część tylko po to, by tworzyć ochronę przed zwolnieniem dla ich zarządów. Druga strona tej sytuacji to fakt, gdy sami pracodawcy inspirują powstanie kolejnego związku zawodowego, by rozbić jedność pracowników i przez to ułatwić sobie negocjacje z „prawdziwymi związkami”.
Ruch Palikota jest sceptyczny. – Mamy trudną sytuację gospodarczą. Nie należy osłabiać roli związków zawodowych. Sytuacja pracowników i tak już jest ciężka. Będziemy musieli to przeanalizować z naszym koalicjantem Europą Plus, w którego skład wchodzi związek zawodowy Sierpień 80 – zapowiada rzecznik partii Andrzej Rozenek. Z kolei posłanka Solidarnej Polski Marzena Wróbel uważa, że związki to obecnie siła zdolna przeciwstawić się rządowi. Przygotowywana ustawa zawiera propozycje, które mają tę siłę osłabić.
Konkretne propozycje ma za to Janusz Śniadek, dziś poseł Prawa i Sprawiedliwości, wcześniej przewodniczący „Solidarności”. – To nie jest tak, że ustawa o związkach dobrze działa. W Polsce bardzo słabe są struktury pracodawców, zamiera negocjacja układów branżowych, międzyzakładowych. Tu regulacje powinny się zmienić – tłumaczy Śniadek. – Potrzebujemy pewnej obligatoryjności. W tej chwili jest tak, że komisja trójstronna sobie, a parlament sobie. Posłowie nie są w najmniejszym stopniu związani, by jej propozycje przyjąć. Należy znaleźć rozwiązanie, w którym ustalenia komisji nie byłyby zawieszone w próżni. Nie da się prowadzić dialogu z przyłożonym do głowy pistoletem. To trzeba poprawiać, a nie dłubać w ustawach – komentuje Śniadek.

Dała przykład Thatcher

W latach 1980–1993 w Wielkiej Brytanii konserwatywne gabinety pod przewodnictwem Margaret Thatcher wprowadziły sześć ustaw, które nakładały ograniczenia na działalność związkową. Na ich mocy zabroniono przede wszystkim strajków solidarnościowych. Pracodawcy zyskali możliwość pozywania związków zawodowych o straty wywołane przez strajki, a także kwestionowania ich legalności przed sądem. Jak napisał brytyjski historyk Christopher Andrew w „The Defence of the Realm” (autoryzowana historia MI5), w tym samym czasie MI5, czyli odpowiednik polskiego ABW, zajmował się inwigilacją liderów związkowych.
W ub.r. prezydent Turcji Abdullah Gül podpisał nową ustawę ograniczającą uprawnienia związkowców. Dotychczas pracownicy, którzy zostali zwolnieni z powodu przynależności do związku zawodowego, mogli się udać do sądu i walczyć o odszkodowanie. Nowe prawo uniemożliwia to zwolnionym z zakładów zatrudniających mniej niż 30 osób. Co więcej, rząd może uznać strajk za nielegalny, jeśli zagraża on bezpieczeństwu narodowemu lub zdrowiu publicznemu. W porównaniu do poprzednio obowiązującego prawa od tej decyzji nie ma możliwości odwołania się.
Także w Kazachstanie rząd w marcu br. zaproponował nowe przepisy, zgodnie z którymi związek zawodowy, aby móc negocjować układ zbiorowy, będzie musiał mieć swoich reprezentantów w połowie z 14 prowincji kraju, a także w obecnej stolicy Astanie i poprzedniej stolicy Ałma-Acie. Wpłynie to zwłaszcza na siłę negocjacyjną związków z sektora naftowego i wydobywczego, które są skoncentrowane w zachodniej i północno-środkowej części kraju. Na fali oszczędności portugalski rząd wprowadził w ub.r. rozwiązania, w myśl których układy zbiorowe mogą być rozciągnięte na pracowników niebędących członkami związku zawodowego, jeśli taki układ podpisze 50 proc. pracodawców w sektorze oraz że nie naruszy to konkurencyjności branży (wcześniej wszyscy pracownicy).