22 lipca 2011 roku dochodziła szesnasta, gdy przed budynkami rządowymi w Oslo eksplodowały ładunki wybuchowe. Bomby zabiły w sumie osiem osób. „Byłam w kawiarni i piłam kawę, gdy nagle fala uderzeniowa wstrząsnęła całą kawiarnią. Słychać było jak tłuką się szklanki i jak wypadają szyby. Wybiegłam na ulicę i zobaczyłam budynki bez okien i wydobywający się dym” - opowiadała norweska fotoreporter Chris Elbreck, która w chwili wybuchu siedziała w pobliskiej kawiarni.
Dwie godziny później Anders Behring Breivik otworzył ogień do młodzieży przebywającej na obozie na wyspie Uteoya i zabił 69 osób. Wkrótce potem sam oddał się w ręce policji. Później tłumaczył, że dokonał zamachów, by chronić Norwegię przed islamem i wielokulturowością. Swoje poglądy opublikował w umieszczonym w internecie manifeście.
Zamach był dla Norwegów szokiem, bo do tej pory uważali swój kraj za bardzo bezpieczny. „Stracili tę cnotę poniekąd, stracili poniekąd dziewictwo, zetknęli się bezpośrednio ze złem” - tłumaczy mieszkająca w Oslo polska pisarka i filozof profesor Nina Witoszek.
Sprawca zamachów Anders Behring Breivik siedzi teraz w więzieniu. W sierpniu ubiegłego roku sąd wymierzył mu karę 21 lat pozbawienia wolności.