Przesłane przez prokuraturę wojskową do analizy karty podejścia lotniska Siewiernyj wzbudziły prawdziwe poruszenie w katedrze nawigacji dęblińskiej Szkoły Orląt, donosi "Nasz Dziennik".

Załogi, które leciały do Federacji Rosyjskiej, bazowały jedynie na kserokopiach pojedynczych kart z rosyjskiego zbioru, nie opatrzonych żadnymi znakami identyfikacyjnymi czy informacjami o tym, kto je wytworzył, pisze gazeta.

Brakuje wskazania układu odniesienia i chociażby pieczęci jakiejkolwiek placówki na terenie Federacji Rosyjskiej mogącej potwierdzić zgodność karty z oryginałem i - co istotniejsze - ze stanem faktycznym. "ND" powołuje się na doświadczonego pilota wojskowego w stopniu majora, który powiedział, że w przypadku lotów nad terytorium Rosji na lotniska wojskowe nieopisane kserówki to norma. Obiekty wojskowe nie są bowiem zawarte w żadnym zbiorze informacji aeronawigacyjnych - ani w rosyjskim AIP, ani JEPPESEN, choć w miarę "ucywilniania" obiektów wojskowych ta sytuacja nieco się poprawiła.

- Taką "gołą dokumentację" otrzymujemy i dobrze, kiedy przysyłana jest kserokopia karty, bo bywa, że dostajemy na faks mało czytelny świstek papieru i trzeba sobie z nim radzić, zaznaczył rozmówca gazety. Jak zauważył, przesyłane karty nie posiadają legendy i szczegółowych opisów, bo te znajdują się na początku zbornika, z którego karty pochodzą. Jednak Rosjanie od czasu rozpadu Układu Warszawskiego swoich pełnych zbiorów nie udostępniają polskim załogom. A i za czasów "przyjaźni" zborniki były dobrze pilnowane i należało je bezwzględnie zwracać po wylądowaniu w rosyjskim porcie lotniczym.